Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Środowisko zrobiło się toksyczne

08.12.2015 00:00 red

ZAPASY – Rozmowa z Ryszardem Wolnym

Raciborzanin, który przez ostatnie osiem lat prowadził kadrę narodową zapaśników w stylu klasycznym nie poprowadzi reprezentacji na Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro w 2016 roku. O przyczynach rozstania się z kadrą, o nowych przepisach i swoim synu-zapaśniku między innymi rozmawiał Maciej Kozina.

– Jakie były powody rozstania się z kadrą, czy wiedział Pan o tym, że jeśli zapaśnicy nie zdobędą minimum na igrzyska olimpijskie, to może stracić posadę?

– Sam mówiłem, że jeśli nie wyjdzie na Mistrzostwach Świata w Las Vegas, to zastanowię się nad tym co dalej robić z kadrą. Ci zawodnicy walczyli dużo lepiej na MŚ niż w trakcie pierwszego półrocza. Damianowi Janikowskiemu zabrakło jednego miejsca, aby się zakwalifikował na igrzyska. Zawodnicy wygrywali po jednej, dwie walki, także poziom w stosunku do początku roku się podniósł. Zawsze powtarzałem, że potrzeba czasu. Młodzież była uczona w starych, złych przepisach i bardzo trudno było się jej przystosować do nowych przepisów. Z roku na rok czynili postępy i mówiłem, że zawodnicy będą gotowi przed IO w Rio. Merytorycznie nikt mi nic nie zarzucił z zarządu związku, że klasycy nie zrobili awansu, bo wolniacy i kobiety również nie wywalczyli kwalifikacji. Mistrzostwa świata były nieudane dla całych polskich zapasów, a nie tylko zawodników walczących w stylu klasycznym. Żałuję tylko tego, że nie dano mi dokończyć tego, co miałem w planach. Jak ktoś mi powie, że nie miałem wyników, to ja życzę każdemu trenerowi, żeby przywiózł medal z mistrzostw Europy, świata i igrzysk olimpijskich. Jestem czwartym trenerem w zapasach w stylu klasycznym, którego podopieczny zdobył medal na IO (brąz Damiana Janikowskiego w Londynie 2012 – przyp. red.). Mam podwójną satysfakcję, bo sam jako zawodnik zdobyłem medal, a także wywalczył go mój podopieczny. To dzięki medalowi Janikowskiego jesteśmy przez cztery lata w złotym koszyku o którym mówiła była minister sportu i turystyki Joanna Mucha.

– Brak wyników, więc może popsuła się atmosfera w zapaśniczym związku?

– Środowisko zapaśnicze zrobiło się trochę toksyczne, może dlatego, że wszystko to, co jest najważniejsze pochodzi z Raciborza. Zaczęło się wyczuwać rywalizację, ale w złym tego słowa znaczeniu. Prezes związku, I trener kadry seniorów, trener kadry kadetów, byli do tej pory z Raciborza i wytworzył się zupełnie niepotrzebnie zły klimat. Kiedyś wszystko wyglądało inaczej. Co gorsze, odwołali mnie i Włodka Zawadzkiego, I trenera juniorów, mojego asystenta. W stylu klasycznym zrobiła się bardzo duża dziura. Na dzień dzisiejszy mamy trenera seniorów, a nie mamy od juniorów.

– Powiedział Pan, że forma miała przyjść przed igrzyskami. Czy nie było to zbyt ryzykowne, że przychodzi wielka impreza a wyników nie ma?

– Zawodnicy mają problem ze stylem walki wynikający ze wspomnianych wyżej złych przepisów na których się wychowali. Są zawodnicy, którzy szybciej „łapią” nowe przepisy, ale są też tacy, którzy nie potrafią tak łatwo się przyzwyczaić. Młodej generacji, która będzie wchodziła będzie zdecydowanie łatwiej walczyć, bo oni się w tych nowych przepisach wychowują. Klasycy wygrywali w tym roku walki z mistrzem i wicemistrzem świata jak np. Dawid Karaciński. Moi zawodnicy nie przegrywali wysoko walk. Janikowski przykładowo w jednym dniu walczył pięć razy, a jego rywal trzy i naszemu zawodnikowi brakowało sił, bo stoczył więcej walk niż jego przeciwnik. Takie drobne szczegóły zadecydowały o niepowodzeniu. Na pewno było ryzyko, że w Rio się nie powiedzie, ale było przed nami jeszcze trochę turniejów kwalifikacyjnych i uważam, że ci zawodnicy są gotowi.

– W czym nowe przepisy są trudne do zrozumienia dla zawodników?

– Kiedyś rozgrywano trzy rundy po dwie minuty i nie było czegoś takiego jak pasywność w walce. Pasywność to jest strata punktu, a ostrzeżenia dyskwalifikują zawodnika. Wcześniej zawodnik mógł się blokować przez półtorej minuty, bo było tyle czasu w stójce, a trzydzieści sekund w parterze. Generalnie wszyscy zawodnicy skupiali się nad parterem, gdzie jedna akcja techniczna dawała wygraną walkę. Dzisiaj jak zawodnik nie atakuje i jest pasywny, unika walki, to traci punkty, które mogą się skończyć dyskwalifikacją zapaśnika. Obecnie przepisy zmierzają do tego, że po igrzyskach najprawdopodobniej nie będzie już parterów, a więc większy nacisk szkoleniowo jest na walkę w stójce. Trudno jest zawodnikom wychowanym w starych przepisach przeskoczyć ten tryb. Naszym zapaśnikom brakuje wygrania ważnego turnieju, bądź też rywalizacji z dobrym zawodnikiem, aby bardziej w siebie uwierzyć i przełamać się mentalnie. Psycholog, który z nami pracował powiedział wprost, że zawodnicy są bardzo słabi mentalnie w tym sensie, że trzeba wykonać dużo pracy, żeby zrobić z nich wojowników. Psychika decyduje o tym, że wychodząc na matę coś ich paraliżuje.

– Przepisy idą w dobrym czy złym kierunku?

– Te przepisy są najlepsze. Ja kiedyś walczyłem w takich przepisach. One były widowiskowe i pokazywały charakter. Przepisy wracają na tor, na którym powinny być. Wychodzimy ze złego okresu dla zapasów. Zawodnicy od najmłodszego przeszli cały cykl według starych przepisów, a teraz się one zmieniły. Trudniej tym zapaśnikom jest zmienić swój styl walki.

– Będzie Pan teraz więcej czasu spędzał w Unii Racibórz?

– Tak. Teraz mam na to czas, żeby tutaj być i pracować z młodzieżą, która przyszła. Do ośrodka przy klubie przychodzą zawodnicy utalentowani z różnych miast, jak np. Piotrkowa Trybunalskiego, Miastka czy Kędzierzyna-Koźla. Nad tym narybkiem trzeba trochę posiedzieć i go przypilnować. Myślę, że praca w klubie będzie owocowała, bo mamy bardzo dobrze zorganizowany klub. Mało który w Polsce jest tak dobrze poukładany jak nasz.

– Jak Pan ocenia rozwój kariery syna, Mateusza?

– Nigdy w życiu nikt mu nie zarzuci, że nie był pracowity, brakowało mu zaangażowania, determinacji i nie osiągnął dobrych wyników. To jeden z zawodników, który bardzo ciężko pracuje. Jego nie trzeba gonić do pracy, wręcz przeciwnie, trzeba go w tym ograniczać. Ma mnie jako ojca, jako barierę, która bardzo wysoko podniosła poprzeczkę zdobywając złoto na igrzyskach w Atlancie. Dużo ludzi go ze mną porównuje, a to dla niego nie jest dobre, bo to się odbija na psychice. Jego kariera po powrocie po kontuzji dobrze się toczy, jest duża szansa, że będzie rywalizował na Igrzyskach Olimpijskich w Rio. Ma medale mistrzostw Polski, w turniejach międzynarodowych mieści się w najlepszej trójce, więc jest dobrze. Takich jak ja było trzech, czterech w całej historii polskich zapasów. Chciałbym mieć więcej takich zawodników, z takim podejściem jak Mateusz do treningów. W przyszłym roku są dla niego najważniejsze starcia w jego życiu, bo do tej pory nie miał okazji bić się o igrzyska. Kontuzje i operacje zabrały mu ponad rok czasu, kiedy mógł się bardziej rozwinąć. To jest jak nieobecność w szkole, cały materiał później trzeba nadrobić i nie idzie tego skrócić. Podobnie jest z Erseticem, który nie potrafi się po kontuzji odnaleźć.

– Gdzie Pan dostrzega problem w promocji zapasów? Ta dyscyplina nie potrafi się tak sprzedać, jak np. tenis czy skoki narciarskie.

– Akurat nie możemy porównywać Agnieszki Radwańskiej do zapasów, bo tenis jest dyscypliną sportu, gdzie na całym świecie wiedzą kto to jest Radwańska. Gdybyśmy zapytali się w Stanach Zjednoczonych kto to jest Małysz, to mało który by to wiedział. Każdą dyscyplinę można sprzedać pod warunkiem, że będzie ona pokazywana w mediach. Tak została wypromowana siatkówka, która kiedyś nie była tak popularna jak teraz. Stworzono Ligę Światową, zainteresowała się tym telewizja, Polska zaczęła dobrze grać i siatkówka zyskała na popularności. Na pewno zapasy nie są popularną dyscypliną, podobnie jak i lekka atletyka. Pokazywane są mistrzostwa świata w LA, Polacy zdobywają medale, a po imprezie już się o nich zapomina. Przykład Anity Włodarczyk, którą na igrzyskach wszyscy byli zachwyceni, a później mało kto wie, kto to jest. Po to powstał program TVP Sport, żeby promować nasze dyscypliny sportu. My nie mamy być konkurencją dla Eurosportu, tylko powinniśmy pokazywać to, w czym odnosimy sukcesy. W przyszłym roku ma powstać zawodowa liga w zapasach, więc jak zostanie ona pokazana w telewizji i będzie pokazana tabela, jak w przypadku ligi piłkarskiej, będą mecze transmitowane na żywo, to może otworzyć drogę zapasom i pokazanie szerzej przeciętnemu Polakowi.

– Jak taka liga może wyglądać?

– Taka liga nigdzie na świecie do tej pory nie zaistniała. Walki odbywałyby się w trzech stylach: klasycznym, wolnym i kobiet. W przypadku Bundesligi jest tylko klasyczny i wolny. Na ile to nam wyjdzie, nie można powiedzieć dopóki nie zabrzmi pierwszy gwizdek. Z tego co na dzień dzisiejszy się zgłosiło, to ma być osiem zespołów, a my nie mamy kobiet w wyższych kategoriach wagowych, więc będą potrzebne transfery z innych krajów. Kolejne pytanie dotyczy finansów, na ile kluby będzie stać, żeby takie zawodniczki zatrudniać. Każdy klub na początek ma otrzymać pulę pieniędzy, która pozwoli na opłacenie zawodników i wyjazdowe ligowe spotkania. Do tego pierwsze trzy lokaty będą nagradzane dość pokaźnie finansowo. Jest sens tej ligi, bo zawodnicy i klub będą mieli korzyści. Tak jest w Niemczech, liga napędza cały zapaśniczy sport. Stworzenie ligi może pomóc w rozwoju naszej dyscypliny. Planuje się rozpocząć zmagania ligowe po igrzyskach w okolicach września.

– Wspomina Pan o Niemczech jako o wzorze. Jak Pan wspomina czasy tam spędzone?

– Bardzo dobrze. Byłem tam z piętnaście lat. Odwiedziłem ostatnio klub w którym spędziłem dziesięć lat. Bardzo miło mnie przyjęli, dużo ludzi dalej mnie pamięta. Zawsze tam się dobrze czułem, bo nie traktowali mnie jako obcokrajowca, tylko jako swojego. Drugi kraj w którym mógłbym mieszkać, to na pewno byłyby Niemcy.

– Chodzą słuchy, że rozważa Pan po igrzyskach wyjazd za granicę. Kierunek Niemcy?

– Nie do końca Niemcy, bardziej interesuje mnie inny kierunek. Nie będę dzisiaj zdradzał szczegółów.

– Jaki? Zachód, wschód?

– Nie powiem, może być i północ (śmiech). Na pewno mnie kręci, żeby pracować z jakąś kadrą. Ale czy będę chciał, to rozważę to dopiero po igrzyskach. Jeśli w Polsce wystarczy mi to, co mam i nie będę miał aspiracji, żeby pracować gdzieś indziej z kadrą, to zostanę tutaj w klubie, będę szkolił zawodników, żeby pokazać, że ten klub jest w pełni profesjonalny. To się rozstrzygnie w przyszłym roku i to też zależy od ofert jakie się pojawią.

  • Numer: 49 (1229)
  • Data wydania: 08.12.15
Czytaj e-gazetę