Obiecać - nie grzech
It’s the economy, stupid (liczy się gospodarka, głupcze) - pod takim hasłem szedł do wyborów prezydenckich Bill Clinton. Wzorem gubernatora Arkansas a potem gospodarza Białego Domu, swoją szczególną troską objęli gospodarkę wszyscy kandydaci na prezydenta Raciborza oraz popierające ich komitety. Serwowanych nam pomysłów mamy bez liku: strefy gospodarcze, pomoc małym i średnim przedsiębiorcom, pozyskiwanie środków unijnych, innowacyjność, darmowy Internet. Brawo! Śmiem jednak twierdzić, że bez wyjątku szanowni kandydaci nie wiedzą o czym mówią, choć niektórzy chwalą się biznesowym rodowodem. Stąd moja teza, że w tych wyborach wybierzemy mniejsze zło, które z gospodarką ma niewiele wspólnego.
Kto przejrzy na oczy?
Wystarczy tylko popatrzeć na listy wyborcze. Aż roi się od społeczników, nauczycieli i lekarzy, choć - przepraszam za złośliwość - brakuje okulistów, co niesie to ryzyko, że w pewnych ważnych dla miasta kwestiach władze nie przejrzą na oczy. Biznesmenów z sukcesami ze świeczką szukać, na co wpływ mają, niestety, przepisy, które nakazują ujawnianie stanu majątkowego. Wielu przedsiębiorców, przy szczerych chęciach służenia miastu swoją wiedzą, woli pozostać w cieniu. Po co wszyscy naokoło mają wiedzieć, ile zarabiają i posiadają. Bogactwo i sukces nadal kłuje w oczy.
Do magistratu pędzą więc głównie ci, którym chęć posiadania władzy podsyca wizja dorobienia kilkuset złotych z diet. W tym szacownym gronie, które wywodzi się głównie ze środowisk, gdzie pieniądze raczej tylko się wydaje, a nie zarabia, brakuje, niestety, diagnozy o rzeczywistym stanie raciborskiej gospodarki. W ulotkach, zamiast rokującej nadzieję kuracji, mamy więc spis placebo, czyli środków bez właściwości leczniczych. Trzeba więc odnotować, że z łacińskiego tłumacząc, placebo oznacza po prostu „spodobam się”, o co z pewnością chodzi wszystkim śmiałkom chcącym zasiąść w ławach przy ul. Batorego.
Wystarczy pytać!
Aby nie być posądzonym o złośliwość, zadam proste pytanie: - po co zabiegać o strefę gospodarczą, czyli tworzenie nowych miejsc pracy, skoro rynek raciborski pełen jest ofert płynących z Rafako, Rafametu, sektora budowlanego, handlu - ba! - nawet urzędów? Iluż to pracowników znajdą w Raciborzu potencjalni nowi inwestorzy, którzy na starcie przegrają batalię z biurami pośrednictwa wysyłającymi do pracy w Holandii, Niemczech czy Irlandii? Strefa gospodarcza urosła w ulotkach kandydatów wręcz do rangi fetyszu, bo o tym, jak ją stworzyć i jakie są tu uwarunkowania prawne już cicho sza.
Skoro wśród radnych zabraknie doświadczonych biznesmenów, zamiast bezpłodnie dumać samemu, lepiej zaproponować utworzenie przy prezydencie stałej rady doradczej biznesu - takiego nieformalnego gremium złożonego z szefów największych zakładów i średnich przedsiębiorców oraz przedstawicieli małych firm, którego podszepty podparte doświadczeniem i realiami rynku dałyby ojcu miasta więcej niż wielogodzinne bezowocne dyskusje radnych, jakie od lat toczą się w sali kolumnowej Urzędu Miasta? Zawsze to przecież lepiej znać na bieżąco przede wszystkim opinie tych, którzy oczekują pomocy. O ileż uczciwiej prezentowałby się kandydat, który, zamiast bujać w obłokach, oświadczyłby, że będzie szukał rzetelnej wiedzy.
Miasto przyjazne
Może w Raciborzu chodzi dziś przede wszystkim o to, by prezydent i radni postawili sobie za cel rozwój taniego mieszkalnictwa w ramach towarzystwa budownictwa społecznego. Zamiast inwestorów łatwiej byłoby wówczas ściągać z innych miast ludzi gotowych do pracy. Może warto też ukłonić się w stronę PKP i pomyśleć o odnowieniu linii do Racławic Śląskich, bo niewykluczone, że w powiecie głubczyckim byliby chętni do pracy w Raciborzu, ale nie mają jak do niej tanio dojechać.
Może zamiast w osławione pomniki warto zainwestować w poprawę warunków życia w tym mieście, tym bardziej, że z cudem graniczy wejście np. na basen (krytą pływalnię chcą budować małe podraciborskie Krzanowice!). Może wreszcie objąć większą troską zapuszczone śródmieście Raciborza, tak by stało się przyjazne nie tylko dla raciborzan, ale i przyjezdnych. By świadczyło, że Racibórz to może nie wielka aglomeracja przemysłowa, ale ośrodek, gdzie się po prostu przyjemnie pracuje i mieszka. Gdzie wieczorem życie nie zamiera.
Ulotki wyborcze są pełne podobnie brzmiących haseł. Może zamiast wypisywania w nich, co popadnie, lepiej, szanowni kandydaci, bez bujania w obłokach, skreślić w szczegółach receptę realizacji dwóch, może czterech priorytetów za które chcielibyście być rozliczeni. Teraz trzeba byłoby rozliczać wszystkich za to samo. Odpowiedzialności nie ma więc żadnej.
Bez wizji
Cztery lata temu władze stawiały sobie za główny cel walkę z bezrobociem. Nie zrobiono nic. Nawet strategii rozwoju miasta nie tknięto, powierzając jej opracowanie firmie z Poznania. Inwestycje dwóch sieci handlowych, które dziś mają kłopot ze znalezieniem kadr, odczytano jako geniusz prezydenta i jego ekipy, choć inwestycje te miałyby u nas miejsce nawet przy rządach Bolka i Lolka.
Przez ostatnie czterolecie wiele się zmieniło. Wskutek migracji zarobkowych problem z bezrobociem rozwiązał się sam. Pewnie i teraz, bez żadnej ingerencji władz miejskich, firmy jakoś sobie poradzą z brakiem rąk do pracy.
Racibórz wart jest jednak tego, by przy ul. Batorego nie wypisywano już dłużej recept z placebo, bo w samorządności nigdy nie będziemy mieli Polski solidarnej, lecz - tak jak dziś - brutalną walkę o rozwój, w której wygrywa lepszy i sprytniejszy. Skoro kandydaci idą do wyborów z hasłem: - liczy się gospodarka, głupcze, to niech na ten biznes otworzą swoje umysły. Inaczej poniosą klęskę, a miasto dalej będzie się wyludniać. Przegrani zaś kręcą tylko filmy i odchodzą - jak pisał Waldemar Łysiak - niczym „głupcy w gali”.
Grzegorz Wawoczny
Najnowsze komentarze