Śmiertelny kurs
Przygnieciony przez walec drogowy 66-letni mężczyzna nie żyje. Podczas robót drogowych operator ważącego blisko 9 ton pojazdu nie zauważył stojącego za nim kierowcy busa, który przyjechał po kończących pracę robotników.
Do tragedii doszło 20 października w Makowie, w trakcie remontu nawierzchni ul. Raciborskiej. Ofiara zatrudniona była w firmie świadczącej usługi transportowe na rzecz raciborskiego Przedsiębiorstwa Robót Drogowych. Stefan W., 66-latek, przywoził pracowników na miejsce remontu, a po zakończeniu dnia pracy odwoził ich do bazy. Feralnego dnia przyjechał po nich przed godz. 16.00. Nie wiadomo, w jaki sposób znalazł się między pracującymi maszynami. Walec drogowy przygniótł go do burty rozdzielacza asfaltu, miażdżąc mężczyźnie nogi. Nigdy nie wychodził z busa. Zawsze w środku czekał na ludzi. Tym razem postąpił inaczej. Nie wiadomo dlaczego poszedł w to miejsce. To teren budowy, na którym, jako osoba postronna nie powinien się znaleźć - mówi Edmund Pazurek, prezes Przedsiębiorstwa Robót Drogowych. Józefku, Józefku, po co ja tam lazłem - miał usłyszeć od Stefana W. Józef Pajączkowski, członek zarządu przedsiębiorstwa, który na wiadomość o wypadku natychmiast udał się do szpitala, gdzie przewieziono ofiarę. Jak się już wkrótce okazało, była to ich ostatnia rozmowa. Stefan W. zmarł tego samego dnia.
Władze firmy ubolewają nad tragedią, tym bardziej, że jej sprawcą był ich długoletni pracownik, brygadzista 52-letni Wojciech T., ojciec wielodzietnej rodziny. Z policyjnych informacji wynika, że wykorzystał zamieszanie i zbiegł z miejsca wypadku. Odnaleziony został dwie godziny później. Był nietrzeźwy, miał ponad 2 promile alkoholu w wydychanym powietrzu. Na razie nie można stwierdzić, czy w takim stanie był w trakcie zdarzenia. Ustali to powołany w tym celu biegły na podstawie tzw. „rachunku retrospektywnego", czyli specjalistycznego badania krwi - mówi nadkomisarz Marek Mruszczyk, naczelnik sekcji ruchu drogowego raciborskiej policji.
Pracodawcy Wojciecha T. twierdzą, że nigdy wcześniej nie mieli sygnałów, by mężczyzna miał problemy z alkoholem, tym bardziej, by spożywał go w pracy. Inni robotnicy, przebadani alkomatem w dniu wypadku, byli trzeźwi. Uciekł być może dlatego, że był w szoku, ale nie jest to dla niego okolicznością łagodzącą - zaznacza prezes Edmund Pazurek.
To nieprawda. Widzieliśmy, jak jeszcze machał na karetkę. Przez cały czas tu był. Dopiero, jak karetka odjechała, wsiadł do samochodu. Myśleliśmy, że pojechał za nią do szpitala - mówią mieszkańcy domu, nieopodal którego doszło do tragedii. Momentu zdarzenia nie widzieli. Szkoda kierowcy i tego Wojtka, bo bardzo był w porządku. Jego koledzy z pracy opowiadali nam, że po tym wszystkim był w takim szoku, że nie wiedział, co robi i się upił - mówią. Znali robotników, ponieważ od dłuższego już czasu pracowali na tym odcinku drogi. Zapewniają, że zarówno Wojciech T., jak i pozostali mężczyźni nigdy nie pili alkoholu w pracy. Jak było zimno, proponowałem im nawet „po kielichu", ale zawsze odmawiali. Tłumaczyli, że w pracy nie mogą, bo na drodze i niebezpieczna. A do tego strasznie bali się szefa, bo jakby coś od nich poczuł, to by ich powyrzucał. Mówili, że jak już chcemy ich poczęstować, to lepiej kawą - wspomina mężczyzna. Z robotnikami miał kontakt codziennie, ponieważ pozwolił im korzystać ze stojącej przy drodze altanki. Żeby jak ludzie śniadanie sobie zjedli przy stole, a nie gdzieś w rowie. Jakby pili, to bym to widział - twierdzi mieszkaniec Makowa.
Edmund Pazurek zapewnia, że okoliczności zdarzenia zostaną wyjaśnione, a pracownik poniesie odpowiednie konsekwencje. Walec, już następnego dnia po tragedii, został sprawdzony przez biegłego rzeczoznawcę. Maszyna była sprawna.
Wojciech T. powinien pozostać na miejscu wypadku do czasu przyjazdu policji i poddania się badaniu na alkomacie. Sąd Rejonowy w Raciborzu wydał nakaz tymczasowego aresztowania mężczyzny na okres 3 miesięcy. Za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym grozi mu kara pozbawienia wolności od 6 miesięcy do 8 lat.
(Adk)
Najnowsze komentarze