Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Fortuny z grabieży

30.11.2004 00:00
Takie rarytasy, jak odnaleziony graduał z 1500 r., mimo wojennej zawieruchy nikt nie pozostawiał bez opieki. Powód? Mają bardzo dużą wartość materialną. Dwie z kunsztem zdobione pergaminowe karty londyński Sotheby’s wycenia na 4-6 tys. funtów (25-37 tys. zł). Z Raciborza wywieziono w 1945 r. łącznie 19 takich kart. Znalazły się dwie. Gdzie więc jest reszta?
Dwie i nic więcej
 
Postanowiliśmy zbadać sprawę w Londynie. Więcej kart nie mamy i nie wiemy, co się z nimi stało - powiedziała nam Helen Griffith, rzeczniczka prasowa londyńskiego domu aukcyjnego Sotheby’s, jednego z najbardziej renomowanych na świecie. Te dwie wystawił na aukcję kolekcjoner, z którym współpracują od lat. Nigdy nie było zastrzeżeń.
 
Teraz jednak zastrzeżenia są. Owe dwie karty na pewno były przed wojną w skarbcu kościoła farnego i zaginęły w 1945 r. Ktokolwiek, kto dostarczył je do Sotheby’s, dzierży cudzą własność i powinien ją zwrócić.
 
Dowodem jest opracowanie Ernsta Klossa, niemieckiego historyka sztuki, który w latach 30. i 40. zajął się inwentaryzacją śląskich zabytków malarstwa książkowego. W zbiorach kościoła farnego natrafił na 19 kart datowanego na około 1500 r. graduału, który jest schedą po zlikwidowanym w 1810 r. klasztorze dominikańskim. Kloss miał też w ręku XV-wieczny mszał i tak samo datowany psałterz.
 W 1945 r. wszystkie te dzieła, warte dziś dziesiątki tysięcy funtów, zniknęły w niewyjaśnionych okolicznościach. Przez blisko 60 lat uznawano je za zaginione. Dziś już wiadomo, że przynajmniej dwie karty graduału nie zostały zniszczone.

Trop w internecie
 
Zachodnie domy aukcyjne i antykwariaty publikują teraz swoje katalogi w internecie. Ma do nich dostęp cały świat naukowców, marszandów i kolekcjonerów, w tym z Polski, która w czasie II wojny światowej została ograbiona z setek tysięcy dzieł sztuki. W czasach PRL-u ich tropienie było utrudnione. Teraz wystarczy regularnie przeglądać witryny z aukcjami.
 
Tak wytropiono dwie karty z Raciborza. Sotheby’s wystawiło je na sprzedaż w ramach oferty „Zachodnie manuskrypty i miniatury” i podpisało jako pochodzące z graduału oświęcimskiego. Jednocześnie umieszczono kopię karty z numerem 40. Natknął się na nią dr Janusz Spyra z Muzeum w Cieszynie. O odkryciu powiadomił dr Bogusława Czechowicza z Wrocławia, a ten historyka sztuki dr Jerzego Gorzelika z Katowic.
 
Zachowane w zbiorach Biblioteki Śląskie opracowanie Klossa pozwoliło Gorzelikowi natychmiast zidentyfikowac kartę nr 40 jako pochodzącą z graduału dominikańskiego z Raciborza. Sotheby’s opisało również drugą z wystawionych kart, tym razem z nr 34. Opis pasuje do przygotowanej przez Klossa metryki raciborskiej karty 34.
 
Czy można podważyć stanowisko polskich naukowców? Kloss był typowym, niemieckim badaczem, bardzo skrupulatnym i pedantycznym. Dokładnie opisał każdą z zachowanych 19 kart. Zakwestionowanie wniosków wyciąganych na podstawie jego opracowania, jest równoznaczne z przyjęciem, że istnieją dwa niemal identyczne graduały. A to niemożliwe.
 
Samo Sotheby’s zauważa, że śląskie przykłady średniowiecznego malarstwa to unikaty. Ponadto karta 34 zawiera postać księcia Mieszka. Chodzi tu bez wątpienia o Mieszka Otyłego, księcia opolsko-raciborskiego, który w 1245 r. zapisał 200 grzywien srebra na budowę klasztoru dominikańskiego w Raciborzu. Był to najważniejszy po Krakowie i Wrocławiu konwent. Klasztor dominikanów w Oświęcimiu tymczasem zawdzięcza swe powstanie - według tradycji zakonnej - księciu Władysławowi i jego żonie Eufrozynie.

Szybka reakcja MSZ
 
Formalnie właścicielem zabytku jest parafia farna w Raciborzu. Udzieliła ona notarialnych pełnomocnictw polskiemu Ministerstwu Spraw Zagranicznych do działań rewindykacyjnych. Ich celem jest odzyskanie kart i przekazanie z powrotem Kościołowi. MSZ już w minionym tygodniu zapowiedział, że z wnioskiem o wstrzymanie aukcji wystąpi do ambsady brytyjskiej. Musi to nastąpić do 7 grudnia. Tego dnia bowiem o godz. 14.30 aukcja ma się rozstrzygnąć.
 
Na razie nie wpłynęło do nas żadne pismo z polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Mieliśmy już natomiast przypadki, że lokalne samorządy kupowały od nas wystawiane przedmioty - powiedziała nam rzeczniczka Sotheby’s.
 
Czy kupno jest jeszcze teraz możliwe? Sprawę komplikuje akcja wszczęta przez polski MSZ po tym, jak o odkryciu naukowców poinformowała Gazeta Wyborcza. Rzecz idzie tymczasem o zabytek oszacowany przez Sotheby’s na kwotę od 4 do 6 tys. funtów. Nie znaczy to więc, że ktokolwiek zdecyduje się tyle zapłacić. Karty mogą więc zostać sprzedane za np. 2 tys. funtów.
 
Znacznie droższe będą starania o zwrot, nie mówiąc już o wynajęciu prawników. Nie ma pewności, że zakończą się sukcesem.
 
Niewykluczone więc, że dużo lepszym wyjściem mogły być poufne rozmowy z Sotheby’s i wykupienie eksponatów. Takie działania chciał podjąć poseł Andrzej Markowiak. Zapowiadał, że możliwe byłoby prawdopodobnie znalezienie sponsorów i części kwoty w budżecie miasta. Rozwiązanie to gwarantowało, że karty wrócą do Raciborza i staną się okrasą muzealnych zbiorów.

Rodzynki w cieście
 
Dwie karty graduału to wcale nie najcenniejsze zabytki, jakie wywieziono z Raciborza w 1945 r. Najprawdopodobniej uczynili to ewakuujący się Niemcy. Wiedzieli, że część przechowywanych w kościele farnym i muzeum miejskim rzeczy ma ogromną wartość materialną.
 
Dziś pozostało wspomnienie po słynnej, datowanej na 1495 r. monstrancji, kilkudziesięciu pergaminowych dokumentach książęcych, liczonych w dziesiątki starodrukach oraz kolekcji zabytków sztuki egipskiej, które przed wojną pożyczono na wystawę z muzeum berlińskiego.
 
Większość z nich na pewno znajduje się w prywatnych rękach. Być może była przedmiotem zagranicznych aukcji jeszcze w czasach PRL-u, kiedy w Polsce nie było takich możliwości monitorowania katalogów jak dzisiaj.

Grzegorz Wawoczny
  • Numer: 49 (659)
  • Data wydania: 30.11.04