Nasz wielki Nieobecny
Wywodzący się z Radlina najlepszy polski gimnastyk, brązowy medalista z Sydney - Leszek Blanik był wielkim nieobecnym turnieju gimnastycznego Igrzysk Olimpijskich w Atenach. Na możliwość startu czekał do ostatniej chwili, na 12 sierpnia zarezerwowany był samolot do Grecji.
Spodziewana decyzja organizatorów o dopuszczeniu naszego mistrza do zawodów olimpijskich nie nadeszła. Leszek Blanik zamiast do Aten, pojechał do domu rodziców w Radlinie.
Na układy nie ma rady
Dziką kartę, która należała się Leszkowi otrzymał zawodnik gospodarzy - Tambakos. Nasz gimnastyk był zagrożeniem m.in. dla kreowanego na olimpijskiego mistrza Rumuna Dragulescu, z którym w zawodach Pucharu Świata w ostatnim czasie regularnie wygrywał. A w Światowej Federacji Gimnastycznej działacze rumuńscy mają wiele do powiedzenia.
Dziwny jest ten świat
Niezrozumiały jest sam system kwalifikacji olimpijskich w gimnastyce. O ile w innych dyscyplinach minimum olimpijskie zawodnicy mogą wywalczyć podczas wielu zawodów - nawet na kilka tygodni przed Igrzyskami, to w gimnastyce decydujący jest wynik Mistrzostw Świata w wieloboju - odbyły się one w ubiegłym roku w Stanach Zjednoczonych. Preferowane są drużyny. Reprezentacje, które zajmują pierwszych dwanaście miejsc w turnieju drużynowym otrzymują na Olimpiadę limit po sześciu zawodników. I wcale nie muszą to być ci gimnastycy, którzy startowali w Mistrzostwach Świata. Limit jest dla kraju i to władze tego związku gimnastycznego decydują, kto wystartuje w Igrzyskach. Niejednokrotnie są to zawodnicy, którzy zajmują dalekie lokaty w gimnastycznych rankingach. Kraje, których reprezentacje zajęły na Mistrzostwach Świata miejsca od 13 do 18 wysyłają na Igrzyska po 2 gimnastyków. Dla pozostałych zawodników przeznaczono 10 miejsc, zdobywają je oni indywidualnie podczas turnieju wieloboju na Mistrzostwach Świata. Polska nie ma silnej reprezentacji gimnastycznej, więc Leszek Blanik musiał olimpijski awans wywalczyć sobie sam. Niestety, podczas Mistrzostw Świata w wieloboju zajął 11. miejsce, zabrakło mu 0,013 pkt, by mieć pewny start olimpijski.
Ten słabszy wynik nie miał nic wspólnego z jego poziomem sportowym - mówi Ludwik Blanik, ojciec gimnastyka. W czasie Mistrzostw Świata Leszek odczuwał silne bóle kręgosłupa i mięśni karku co utrudniało mu ćwiczenia. To właśnie spowodowało, że spadł z konia tracąc 0,6 pkt i miał słabszy występ na poręczach.
To jest Ameryka
Leszek nie miał w Stanach Zjednoczonych odpowiednich warunków, by trenować swój koronny, bardzo trudny skok, którego nikt poza nim nie wykonuje. Podczas treningów w Gdańsku po wykonaniu skoku ląduje na miękkie podłoże, by nadmiernie nie obciążać kręgosłupa - przeciążenia przy lądowaniu osiągają nawet dwie tony. Na koniec wykonuje tylko kilka skoków na twarde podłoże, by wyćwiczyć samo lądowanie. Tymczasem polska ekipa pojechała do Ameryki już półtora tygodnia przed mistrzostwami, tam Leszek trenował skoki tylko z lądowaniem na twardym podłożu. To wpłynęło na zwiększenie się bólów kręgosłupa i mięśni.
W zasadzie zasady są
Leszek, zgodnie z przyjętymi przez Światową Federację Gimnastyczną zasadami, powinien wystartować w Igrzyskach w Atenach. Ustalono bowiem, że tzw. dzikie karty otrzymują zawodnicy z poszczególnych kontynentów, którzy otrzymali najlepsze oceny w wieloboju. Tak więc taka dzika karta należała się mu jako pierwszemu - był przecież tuż za pierwszą dziesiątką. I zapewniano naszego gimnastyka, że dziką kartę dostanie. Jednak okazało się, że działacze gimnastyczni z tych obietnic się nie wywiązali. Przydzielili dzikie karty reprezentantom Australii, Tanzanii i Wenezueli pomijając Europę. Polski Związek Gimnastyczny i Polski Komitet Olimpijski wystąpiły do Światowej Federacji gimnastycznej z pismami domagającymi się przydzielenia Leszkowi Blanikowi dzikiej karty, zgodnie z przyjętymi ustaleniami. Na żadne z tych pism nie otrzymano odpowiedzi. Sprawę tę poruszył prezydent Aleksander Kwaśniewski podczas pobytu w Polsce szefa Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego Jacques’a Rogge’a. Uznał on polskie pretensje za słuszne i obiecał postawić to na posiedzeniu władz MKOl. przed Igrzyskami. Pod koniec lipca do Polski nadeszło pismo, w którym MKOl. solidaryzował się z wnioskiem naszego kraju o umożliwienie startu w Olimpiadzie Leszkowi Blanikowi. Stwierdzono, że działania, które uniemożliwiły ten start nie były czyste. Zwrócono się do organizatorów Igrzysk o umożliwienie startu naszemu gimnastykowi.
nie udawał greka
Leszek cały czas trenował a PKOl. zarezerwował samolot do Aten. Zawodnik do 12 sierpnia czekał w Warszawie na decyzję. Nawet, gdy już jechał samochodem do Radlina otrzymał telefon, by poczekał pół godziny na spodziewane rozstrzygnięcie. Jednak decyzja umożliwiająca mu olimpijski start nie zapadła ani za pół godziny, ani za godzinę, ani za dwie. Leszek wsiadł więc w auto i przyjechał do rodzinnego domu.
Na Olimpiadę zakwalifikował się tylko jeden gimnastyk grecki - opowiada Ludwik Blanik. Robili więc oni zabiegi za pośrednictwem Europejskiej Federacji Gimnastycznej, by dziką kartę otrzymał ich zawodnik Tambakos, który w ogóle nie startował w wieloboju na Mistrzostwach Świata. I tak się stało. Szefem Światowej Federacji Gimnastycznej jest Rumun, któremu nie na rękę był start Leszka w Igrzyskach jako głównego konkurenta Dragulescu. A rumuńskiego zawodnika zamierzano wykreować na mistrza olimpijskiego. Nic zresztą z tego nie wyszło bo Dragulescu popełnił błąd uniemożliwiający zdobycie złota. Jednak w wyniku kontrowersyjnych decyzji sędziów otrzymał brązowy medal. Leszek w tym roku wygrywał z Rumunem praktycznie we wszystkich zawodach Pucharu Świata w tym roku. Był najlepszy w rankingu, ale na Igrzyska nie pojechał.
Jak mówi ojciec naszego gimnastyka, sytuacja ta podziałała na Leszka mobilizująco. Zamierzał specjalizować się w trzech przyrządach - co jest warunkiem osiągania najlepszych wyników - rezygnując z wieloboju. Postanowił jednak nadal ćwiczyć wielobój, by zakwalifikować się na następne Igrzyska Olimpijskie w Pekinie. Mówi się o zmianach w sposobie kwalifikacji olimpijskich gimnastyków, co ułatwiłoby najlepszym zawodnikom na poszczególnych przyrządach start w Igrzyskach. Czy one nastąpią, nie wiadomo.
(jak)
Na układy nie ma rady
Dziką kartę, która należała się Leszkowi otrzymał zawodnik gospodarzy - Tambakos. Nasz gimnastyk był zagrożeniem m.in. dla kreowanego na olimpijskiego mistrza Rumuna Dragulescu, z którym w zawodach Pucharu Świata w ostatnim czasie regularnie wygrywał. A w Światowej Federacji Gimnastycznej działacze rumuńscy mają wiele do powiedzenia.
Dziwny jest ten świat
Niezrozumiały jest sam system kwalifikacji olimpijskich w gimnastyce. O ile w innych dyscyplinach minimum olimpijskie zawodnicy mogą wywalczyć podczas wielu zawodów - nawet na kilka tygodni przed Igrzyskami, to w gimnastyce decydujący jest wynik Mistrzostw Świata w wieloboju - odbyły się one w ubiegłym roku w Stanach Zjednoczonych. Preferowane są drużyny. Reprezentacje, które zajmują pierwszych dwanaście miejsc w turnieju drużynowym otrzymują na Olimpiadę limit po sześciu zawodników. I wcale nie muszą to być ci gimnastycy, którzy startowali w Mistrzostwach Świata. Limit jest dla kraju i to władze tego związku gimnastycznego decydują, kto wystartuje w Igrzyskach. Niejednokrotnie są to zawodnicy, którzy zajmują dalekie lokaty w gimnastycznych rankingach. Kraje, których reprezentacje zajęły na Mistrzostwach Świata miejsca od 13 do 18 wysyłają na Igrzyska po 2 gimnastyków. Dla pozostałych zawodników przeznaczono 10 miejsc, zdobywają je oni indywidualnie podczas turnieju wieloboju na Mistrzostwach Świata. Polska nie ma silnej reprezentacji gimnastycznej, więc Leszek Blanik musiał olimpijski awans wywalczyć sobie sam. Niestety, podczas Mistrzostw Świata w wieloboju zajął 11. miejsce, zabrakło mu 0,013 pkt, by mieć pewny start olimpijski.
Ten słabszy wynik nie miał nic wspólnego z jego poziomem sportowym - mówi Ludwik Blanik, ojciec gimnastyka. W czasie Mistrzostw Świata Leszek odczuwał silne bóle kręgosłupa i mięśni karku co utrudniało mu ćwiczenia. To właśnie spowodowało, że spadł z konia tracąc 0,6 pkt i miał słabszy występ na poręczach.
To jest Ameryka
Leszek nie miał w Stanach Zjednoczonych odpowiednich warunków, by trenować swój koronny, bardzo trudny skok, którego nikt poza nim nie wykonuje. Podczas treningów w Gdańsku po wykonaniu skoku ląduje na miękkie podłoże, by nadmiernie nie obciążać kręgosłupa - przeciążenia przy lądowaniu osiągają nawet dwie tony. Na koniec wykonuje tylko kilka skoków na twarde podłoże, by wyćwiczyć samo lądowanie. Tymczasem polska ekipa pojechała do Ameryki już półtora tygodnia przed mistrzostwami, tam Leszek trenował skoki tylko z lądowaniem na twardym podłożu. To wpłynęło na zwiększenie się bólów kręgosłupa i mięśni.
W zasadzie zasady są
Leszek, zgodnie z przyjętymi przez Światową Federację Gimnastyczną zasadami, powinien wystartować w Igrzyskach w Atenach. Ustalono bowiem, że tzw. dzikie karty otrzymują zawodnicy z poszczególnych kontynentów, którzy otrzymali najlepsze oceny w wieloboju. Tak więc taka dzika karta należała się mu jako pierwszemu - był przecież tuż za pierwszą dziesiątką. I zapewniano naszego gimnastyka, że dziką kartę dostanie. Jednak okazało się, że działacze gimnastyczni z tych obietnic się nie wywiązali. Przydzielili dzikie karty reprezentantom Australii, Tanzanii i Wenezueli pomijając Europę. Polski Związek Gimnastyczny i Polski Komitet Olimpijski wystąpiły do Światowej Federacji gimnastycznej z pismami domagającymi się przydzielenia Leszkowi Blanikowi dzikiej karty, zgodnie z przyjętymi ustaleniami. Na żadne z tych pism nie otrzymano odpowiedzi. Sprawę tę poruszył prezydent Aleksander Kwaśniewski podczas pobytu w Polsce szefa Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego Jacques’a Rogge’a. Uznał on polskie pretensje za słuszne i obiecał postawić to na posiedzeniu władz MKOl. przed Igrzyskami. Pod koniec lipca do Polski nadeszło pismo, w którym MKOl. solidaryzował się z wnioskiem naszego kraju o umożliwienie startu w Olimpiadzie Leszkowi Blanikowi. Stwierdzono, że działania, które uniemożliwiły ten start nie były czyste. Zwrócono się do organizatorów Igrzysk o umożliwienie startu naszemu gimnastykowi.
nie udawał greka
Leszek cały czas trenował a PKOl. zarezerwował samolot do Aten. Zawodnik do 12 sierpnia czekał w Warszawie na decyzję. Nawet, gdy już jechał samochodem do Radlina otrzymał telefon, by poczekał pół godziny na spodziewane rozstrzygnięcie. Jednak decyzja umożliwiająca mu olimpijski start nie zapadła ani za pół godziny, ani za godzinę, ani za dwie. Leszek wsiadł więc w auto i przyjechał do rodzinnego domu.
Na Olimpiadę zakwalifikował się tylko jeden gimnastyk grecki - opowiada Ludwik Blanik. Robili więc oni zabiegi za pośrednictwem Europejskiej Federacji Gimnastycznej, by dziką kartę otrzymał ich zawodnik Tambakos, który w ogóle nie startował w wieloboju na Mistrzostwach Świata. I tak się stało. Szefem Światowej Federacji Gimnastycznej jest Rumun, któremu nie na rękę był start Leszka w Igrzyskach jako głównego konkurenta Dragulescu. A rumuńskiego zawodnika zamierzano wykreować na mistrza olimpijskiego. Nic zresztą z tego nie wyszło bo Dragulescu popełnił błąd uniemożliwiający zdobycie złota. Jednak w wyniku kontrowersyjnych decyzji sędziów otrzymał brązowy medal. Leszek w tym roku wygrywał z Rumunem praktycznie we wszystkich zawodach Pucharu Świata w tym roku. Był najlepszy w rankingu, ale na Igrzyska nie pojechał.
Jak mówi ojciec naszego gimnastyka, sytuacja ta podziałała na Leszka mobilizująco. Zamierzał specjalizować się w trzech przyrządach - co jest warunkiem osiągania najlepszych wyników - rezygnując z wieloboju. Postanowił jednak nadal ćwiczyć wielobój, by zakwalifikować się na następne Igrzyska Olimpijskie w Pekinie. Mówi się o zmianach w sposobie kwalifikacji olimpijskich gimnastyków, co ułatwiłoby najlepszym zawodnikom na poszczególnych przyrządach start w Igrzyskach. Czy one nastąpią, nie wiadomo.
(jak)
Najnowsze komentarze