Pożegnanie zająca
Do historii w lasach rudzkich przeszły już wilki i niedźwiedzie. Czy to samo czeka poczciwego zająca, którego z roku na rok jest coraz mniej? Kto jest sprawcą nieszczęścia szaraka?
Jeszcze dwadzieścia lat temu zajęcy mieliśmy kilkadziesiąt razy więcej. Teraz wypada raptem jeden na hektar - mówi nadleśniczy Zenon Pietras z Rud Raciborskich. Zającowi lasy Raciborszczyzny wyraźnie nie służą. W gęstwinie i na polach doliczono się raptem 470 sztuk. To mniej niż lisów, które obok jenotów i ptaków drapieżnych są sprawcami nieszczęścia szaraka. Do tego, jak podejrzewają leśnicy, dochodzą choroby, które w ostatnich latach dziesiątkowały zajęczą populację. Na terenie całej Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Katowicach populacja zajęcy spadła z 28,7 w 2000 do 26,5 tysiąca w 2004 r.
Czy więc dojdzie do tego, że zające w naszych okolicach wyginą? Przyroda nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Może zadziała jakiś mechanizm, który wesprze to zwierzę. Tak stało się z bobrami, które przewieziono tu z innego regionu Polski. Kilka pierwszych sztuk założyło nowe rodziny i tak bobrze pokolenia stają się coraz liczniejsze, preferując głównie dolinkę potoku Raczok, który płynie przez Jankowice i dalej książęce „Thiergarten”, gdzie niegdyś odbywały się polowania rudzkiego dworu.
Podczas ostatniego szacowania stanu zwierzyny w lasach Nadleśnictwa Rudy Raciborskie (administruje na 17,78 tys. ha gruntów w województwie śląskim i opolskim, 16,9 tys. ha to lasy) doliczono się: ponad 230 jeleni, 31 danieli, 376 saren, blisko 300 dzików, 185 lisów, 12 jenotów i 101 zajęcy. Na polach występuje 1154 saren polnych. Bytują w małych kompleksach leśnych, tak zwanych remizach. Obok nich pola upodobało sobie 170 dzików, 271 lisów, 20 jenotów, 1050 bażantów i 180 kuropatw.
W porównaniu do lat poprzednich zwiększa się populacja sarny, lisów i jenotów. Na niezmienionym poziomie pozostaje liczba jeleni i dzików. W całym regionie śląskim przybywa zwierzyny grubej i drapieżników. Obok zajęcy mniej jest kuropatw.
Dane co do liczebności są formułowane w oparciu o obserwacje myśliwych i leśników. Przez dziesięć minionych lat inwentaryzację zwierzyny przeprowadzał Instytut Badawczy Leśnictwa z Warszawy. Odbywała się ona metodą tzw. pędzeń próbnych. Liczenie to jest bardzo skomplikowane. Polega na wydzieleniu z całego kompleksu 10 proc. powierzchni w formie równomiernie rozmieszczonych w terenie pędzeń próbnych, tj. obszarów obejmujących od 2 do 4 oddziałów leśnych. Przez kilka dni myśliwi, leśnicy i specjaliści z IBL-u liczą na każdym z nich spotkaną zwierzynę. Wyniki poddawane są potem obróbce. Teoretycznie, policzone na 10 proc. powierzchni zwierzęta mogą stanowić 10 proc. całej miejscowej populacji. W tym roku z pędzeń nic nie wyszło, bo na przeszkodzie stanęła długotrwała zima i zaspy śniegu, które uniemożliwiły poruszanie się po lesie.
Na koniec trochę historii. W lutym 1817 roku opolska „Królewska Pruska Regencyja” ogłosiła w swoim Amtsblattcie, czyli Dzienniku Urzędowym „Uwiadomienie względem wyniszczenia wilków, bo się bardzo rozmnożyły i względem nagród za to obiecanych”. Wyznaczono nagrody za zabicie wilka. Za starą wilczycę (waderę) płacono 12 talarów, za starego wilka (basiora) 10 talarów, za młodego wilka 8 talarów, a za szczenię 4 talary.
W lasach rudzkich nie było już wtedy śladu po niedźwiedziach. Ostatniego ustrzelono 1 grudnia 1771 roku. Miał 4,5 cetnara. W miejsce, gdzie się to dokonało, niedaleko ścieżki rowerowej za Rudami-Brantolką, znajduje się dziś pamiątkowy kamień.
Okolica Raciborza jest bardzo bogata w zwierzynę. Na gruntach należących do wsi i dominiów: Polski Krawarz, Tworków, Kazimierz, Wielka Grudynia, Mozurów, Lenczyce, Rudnik, Cienszkowice, Łony i Krzanowice i do wielu innych wsi i folwarków upolowano w trzech ostatnich latach, a więc w r. 1886, 1887 i 1888 przeszło 59 tysięcy zajęcy, 23,460 kuropatw, 36,000 bażantów, 763 sarn i rogaczów oraz 9965 sztuk rożnego leśnego i wodnego ptastwa. Oprócz tego ubito 5830 ptaków drapieżnych i 5980 innych zwierząt szkodliwych - pisały w 1889 roku Nowiny Raciborskie.
Lasy wokół Raciborza były tak bogate w zwierzynę, że swoje myśliwskie zapędy dwukrotnie, w 1906 i 1910 roku, zaspokajał tu cesarz Niemiec, gość księcia raciborskiego. Zabiegiem koniecznym do usatysfakcjonowania monarchy było wzmocnienie populacji ptactwa. Mnożeniem bażantów zajął się książęcy radca komory i leśny Schmidt. U barona von Reibnitza w Łanach, w powiecie kozielskim, zakupił, po 4,10 marki za sztukę, 350 bardzo silnych i zdrowych bażantów. Kolejne 200 chciano zakupić w Mosznej, ale dziedzic tamtejszego majątku zażądał za jednego ptaka aż sześć marek. Od zakupu więc odstąpiono. Sto bażantów udało się odłowić w remizach koło leśniczówki Brzeźnica i w remizie Cycon. Kolejnych 320 złapano w remizach: adamowickiej i raszczyckiej, Lipina, koło zamku w Łubowicach oraz koło Ligoty i ostrowa łubowickiego. Następne trzysta ptaków przywieziono z Brzezinki w powiecie gliwickim. Efekt był oszałamiający. Przed uzupełnieniem w Łężczoku było od 2 do 2,2 tys. bażantów. Po działaniach Schmidta ich liczba wzrosła do ponad 3 tys. Znamy wyniki polowania z 28 listopada 1910 roku. Z pierwszej grupy, w której był książę raciborski Wiktor, jego dwóch synów i krewni, najlepszy był książę Maksymilian, który ustrzelił 100 bażantów. Grupa ta, jak przystało zresztą na gospodarzy, ustrzeliła w sumie najmniej. Druga, złożona z członków świty cesarza, ubiła łącznie 529 bażantów. Najwięcej, bo aż 140 ptaków ustrzelił kapitan von Caprivi. Trzecią grupę stanowiła górnośląska arystokracja. Jej członkowie mieli dobre oko. Łącznie zestrzelili 1,2 tys. ptaków. Najwięcej hrabia Henckel von Donnersmarck. Absolutnym mistrzem okazał się, oczywiście, sam cesarz Wilhelm II. W ciągu około pięciu godzin efektywnego strzelania jego ofiarą padło 738 bażantów, 3 głuszce, po jednym zającu i sójce. Cesarz trafiał więc celnie 2,5 razy na minutę. Jako że nie wszystkie strzały były zapewne celne, więc musiał zużyć ponad tysiąc naboi. Był to z pewnością wielki wysiłek. Warto dodać, że tych kilka ustrzelonych głuszców było na Łężczoku towarem importowanym. Podobnie jak azjatycki bażant złocisty odstąpiony przez barona von Reibnitza. Tego pięknego ptaka nie udało się jednak nikomu upolować.
G. Wawoczny
Czy więc dojdzie do tego, że zające w naszych okolicach wyginą? Przyroda nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Może zadziała jakiś mechanizm, który wesprze to zwierzę. Tak stało się z bobrami, które przewieziono tu z innego regionu Polski. Kilka pierwszych sztuk założyło nowe rodziny i tak bobrze pokolenia stają się coraz liczniejsze, preferując głównie dolinkę potoku Raczok, który płynie przez Jankowice i dalej książęce „Thiergarten”, gdzie niegdyś odbywały się polowania rudzkiego dworu.
Podczas ostatniego szacowania stanu zwierzyny w lasach Nadleśnictwa Rudy Raciborskie (administruje na 17,78 tys. ha gruntów w województwie śląskim i opolskim, 16,9 tys. ha to lasy) doliczono się: ponad 230 jeleni, 31 danieli, 376 saren, blisko 300 dzików, 185 lisów, 12 jenotów i 101 zajęcy. Na polach występuje 1154 saren polnych. Bytują w małych kompleksach leśnych, tak zwanych remizach. Obok nich pola upodobało sobie 170 dzików, 271 lisów, 20 jenotów, 1050 bażantów i 180 kuropatw.
W porównaniu do lat poprzednich zwiększa się populacja sarny, lisów i jenotów. Na niezmienionym poziomie pozostaje liczba jeleni i dzików. W całym regionie śląskim przybywa zwierzyny grubej i drapieżników. Obok zajęcy mniej jest kuropatw.
Dane co do liczebności są formułowane w oparciu o obserwacje myśliwych i leśników. Przez dziesięć minionych lat inwentaryzację zwierzyny przeprowadzał Instytut Badawczy Leśnictwa z Warszawy. Odbywała się ona metodą tzw. pędzeń próbnych. Liczenie to jest bardzo skomplikowane. Polega na wydzieleniu z całego kompleksu 10 proc. powierzchni w formie równomiernie rozmieszczonych w terenie pędzeń próbnych, tj. obszarów obejmujących od 2 do 4 oddziałów leśnych. Przez kilka dni myśliwi, leśnicy i specjaliści z IBL-u liczą na każdym z nich spotkaną zwierzynę. Wyniki poddawane są potem obróbce. Teoretycznie, policzone na 10 proc. powierzchni zwierzęta mogą stanowić 10 proc. całej miejscowej populacji. W tym roku z pędzeń nic nie wyszło, bo na przeszkodzie stanęła długotrwała zima i zaspy śniegu, które uniemożliwiły poruszanie się po lesie.
Na koniec trochę historii. W lutym 1817 roku opolska „Królewska Pruska Regencyja” ogłosiła w swoim Amtsblattcie, czyli Dzienniku Urzędowym „Uwiadomienie względem wyniszczenia wilków, bo się bardzo rozmnożyły i względem nagród za to obiecanych”. Wyznaczono nagrody za zabicie wilka. Za starą wilczycę (waderę) płacono 12 talarów, za starego wilka (basiora) 10 talarów, za młodego wilka 8 talarów, a za szczenię 4 talary.
W lasach rudzkich nie było już wtedy śladu po niedźwiedziach. Ostatniego ustrzelono 1 grudnia 1771 roku. Miał 4,5 cetnara. W miejsce, gdzie się to dokonało, niedaleko ścieżki rowerowej za Rudami-Brantolką, znajduje się dziś pamiątkowy kamień.
Okolica Raciborza jest bardzo bogata w zwierzynę. Na gruntach należących do wsi i dominiów: Polski Krawarz, Tworków, Kazimierz, Wielka Grudynia, Mozurów, Lenczyce, Rudnik, Cienszkowice, Łony i Krzanowice i do wielu innych wsi i folwarków upolowano w trzech ostatnich latach, a więc w r. 1886, 1887 i 1888 przeszło 59 tysięcy zajęcy, 23,460 kuropatw, 36,000 bażantów, 763 sarn i rogaczów oraz 9965 sztuk rożnego leśnego i wodnego ptastwa. Oprócz tego ubito 5830 ptaków drapieżnych i 5980 innych zwierząt szkodliwych - pisały w 1889 roku Nowiny Raciborskie.
Lasy wokół Raciborza były tak bogate w zwierzynę, że swoje myśliwskie zapędy dwukrotnie, w 1906 i 1910 roku, zaspokajał tu cesarz Niemiec, gość księcia raciborskiego. Zabiegiem koniecznym do usatysfakcjonowania monarchy było wzmocnienie populacji ptactwa. Mnożeniem bażantów zajął się książęcy radca komory i leśny Schmidt. U barona von Reibnitza w Łanach, w powiecie kozielskim, zakupił, po 4,10 marki za sztukę, 350 bardzo silnych i zdrowych bażantów. Kolejne 200 chciano zakupić w Mosznej, ale dziedzic tamtejszego majątku zażądał za jednego ptaka aż sześć marek. Od zakupu więc odstąpiono. Sto bażantów udało się odłowić w remizach koło leśniczówki Brzeźnica i w remizie Cycon. Kolejnych 320 złapano w remizach: adamowickiej i raszczyckiej, Lipina, koło zamku w Łubowicach oraz koło Ligoty i ostrowa łubowickiego. Następne trzysta ptaków przywieziono z Brzezinki w powiecie gliwickim. Efekt był oszałamiający. Przed uzupełnieniem w Łężczoku było od 2 do 2,2 tys. bażantów. Po działaniach Schmidta ich liczba wzrosła do ponad 3 tys. Znamy wyniki polowania z 28 listopada 1910 roku. Z pierwszej grupy, w której był książę raciborski Wiktor, jego dwóch synów i krewni, najlepszy był książę Maksymilian, który ustrzelił 100 bażantów. Grupa ta, jak przystało zresztą na gospodarzy, ustrzeliła w sumie najmniej. Druga, złożona z członków świty cesarza, ubiła łącznie 529 bażantów. Najwięcej, bo aż 140 ptaków ustrzelił kapitan von Caprivi. Trzecią grupę stanowiła górnośląska arystokracja. Jej członkowie mieli dobre oko. Łącznie zestrzelili 1,2 tys. ptaków. Najwięcej hrabia Henckel von Donnersmarck. Absolutnym mistrzem okazał się, oczywiście, sam cesarz Wilhelm II. W ciągu około pięciu godzin efektywnego strzelania jego ofiarą padło 738 bażantów, 3 głuszce, po jednym zającu i sójce. Cesarz trafiał więc celnie 2,5 razy na minutę. Jako że nie wszystkie strzały były zapewne celne, więc musiał zużyć ponad tysiąc naboi. Był to z pewnością wielki wysiłek. Warto dodać, że tych kilka ustrzelonych głuszców było na Łężczoku towarem importowanym. Podobnie jak azjatycki bażant złocisty odstąpiony przez barona von Reibnitza. Tego pięknego ptaka nie udało się jednak nikomu upolować.
G. Wawoczny
Najnowsze komentarze