Pozytywnie zakręcony
Kiedy Andrzej Ryński mknie na swoim jednośladzie, ludzie przecierają oczy ze zdumienia.
Na rowerach własnej konstrukcji jeździ od czternastu lat. Wciąż je udoskonala. Zaczęło się od tego, że wpadło mu kiedyś w ręce czasopismo „Harcerz”, zawierające instrukcję, jak zrobić rower z trzech „damek”. Wyszedł imponujący - miał prawie 2,5 metra długości. Teraz co 2, 3 lata robi nowy, jeszcze doskonalszy. Dąży do skonstruowania egzemplarza bez spawów.
Ja swoje jednoślady robię ze złomu. Co za frajda jeździć na kupionym rowerze? Żadna. Co innego, jak się go zrobi własnoręcznie. Doszedłem już do takiej wprawy, że mając części i spawarkę, potrafię zrobić szkielet roweru w czasie jednej godziny. Dłużej trwa montowanie pedałów, kół, hamulców - mówi z satysfakcją Andrzej Ryński.
Moim zdaniem, na zwykłym rowerze jeździ się jak po betonie, czuje się wszystkie niedoskonałości jezdni. Ja sunę swoim tak miękko, jak na poduszce powietrznej, w pozycji półleżącej. Niestety, reakcje ludzi mijanych na ulicy są na ogół takie: młodzież się śmieje, nierzadko rzuca niewybredne epitety, starsi się dziwią. Jest to zazwyczaj bardzo przykre. Kierowcy na dodatek dokuczają - trąbią, krzyczą. Po prostu zwykła złośliwość i brak kultury - wzdycha, po czym dodaje: ale bywa też, że ktoś poprosi o skonstruowanie takiego pojazdu. Zawsze odmawiam, natomiast oferuję swą pomoc w tym zakresie. Nie chcę brać na siebie tak dużej odpowiedzialności.
U jadącej na takim rowerze osoby pracują inne partie mięśni - głównie łydek i ud, kręgosłup jest odciążony, dlatego nadają się one doskonale dla inwalidów. Istnieją nawet na Zachodzie kluby, zrzeszające pasjonatów tego typu jazdy. Na takich nietypowych rowerach pobito już rekordy prędkości - 270 km na godzinę, przy jeździe za samochodem, co powoduje zmniejszenie oporu powietrza.
Pan Andrzej w tym roku przejechał już na nim 2 tys. km, co ciekawe - w samym styczniu 480 km. Najbardziej lubi trasę na Chałupki i do Rud. Ale przyznaje, że cykliści nie mają łatwego życia ze względu na duży ruch na drodze. Przez centrum miasta stara się zawsze przemknąć jak najszybciej. Nigdy nie miał kłopotów z dopuszczeniem pojazdu do ruchu przez Wydział Komunikacji. Jest on po prostu traktowany jak rower, ma przecież wszystko co potrzebne jednośladowi - hamulce, lusterko, światła. Co innego, gdyby miał silnik... I posiada jeszcze jedną niewątpliwą zaletę: właściciel może go bez obaw zostawić na ulicy, bo raczej mało prawdopodobne, żeby znaleźli się nań amatorzy.
Ewa Halewska
Ja swoje jednoślady robię ze złomu. Co za frajda jeździć na kupionym rowerze? Żadna. Co innego, jak się go zrobi własnoręcznie. Doszedłem już do takiej wprawy, że mając części i spawarkę, potrafię zrobić szkielet roweru w czasie jednej godziny. Dłużej trwa montowanie pedałów, kół, hamulców - mówi z satysfakcją Andrzej Ryński.
Moim zdaniem, na zwykłym rowerze jeździ się jak po betonie, czuje się wszystkie niedoskonałości jezdni. Ja sunę swoim tak miękko, jak na poduszce powietrznej, w pozycji półleżącej. Niestety, reakcje ludzi mijanych na ulicy są na ogół takie: młodzież się śmieje, nierzadko rzuca niewybredne epitety, starsi się dziwią. Jest to zazwyczaj bardzo przykre. Kierowcy na dodatek dokuczają - trąbią, krzyczą. Po prostu zwykła złośliwość i brak kultury - wzdycha, po czym dodaje: ale bywa też, że ktoś poprosi o skonstruowanie takiego pojazdu. Zawsze odmawiam, natomiast oferuję swą pomoc w tym zakresie. Nie chcę brać na siebie tak dużej odpowiedzialności.
U jadącej na takim rowerze osoby pracują inne partie mięśni - głównie łydek i ud, kręgosłup jest odciążony, dlatego nadają się one doskonale dla inwalidów. Istnieją nawet na Zachodzie kluby, zrzeszające pasjonatów tego typu jazdy. Na takich nietypowych rowerach pobito już rekordy prędkości - 270 km na godzinę, przy jeździe za samochodem, co powoduje zmniejszenie oporu powietrza.
Pan Andrzej w tym roku przejechał już na nim 2 tys. km, co ciekawe - w samym styczniu 480 km. Najbardziej lubi trasę na Chałupki i do Rud. Ale przyznaje, że cykliści nie mają łatwego życia ze względu na duży ruch na drodze. Przez centrum miasta stara się zawsze przemknąć jak najszybciej. Nigdy nie miał kłopotów z dopuszczeniem pojazdu do ruchu przez Wydział Komunikacji. Jest on po prostu traktowany jak rower, ma przecież wszystko co potrzebne jednośladowi - hamulce, lusterko, światła. Co innego, gdyby miał silnik... I posiada jeszcze jedną niewątpliwą zaletę: właściciel może go bez obaw zostawić na ulicy, bo raczej mało prawdopodobne, żeby znaleźli się nań amatorzy.
Ewa Halewska
Najnowsze komentarze