Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Chcę wiedzieć, jak zginął mój syn

22.06.2004 00:00
Gdyby przyjąć, że Tomasz sam wypadł z okna, to musiał nastąpić nadzwyczajny, nieszczęśliwy dla niego zbieg okoliczności, a ja w to nie wierzę - mówi Tadeusz Konopnicki. Prokuratura Okręgowa w Gliwicach zdecyduje, czy wszcząć ponownie śledztwo w sprawie śmiertelnego wypadku sprzed czterech miesięcy. Chce tego ojciec zmarłego wtedy 32-latka, który wypadł z okna swojego mieszkania na poddaszu.
Odbyło się to bez słowa

20 lutego tego roku Tomasz Konopnicki spotkał się ze znajomymi w Art Cafe przy ul. Długiej. Tam wypili kilka piw, po czym przenieśli się do Dybcówki przy ul. Londzina. Spotkali tu Janusza F., raciborskiego barda,  znanego z występów scenicznych w całej Polsce. Znów było kilka piw. Około godz. 3.00 towarzystwo postanowiło się przenieść do mieszkania Tomka. Od pewnego czasu najmował on strych przy ul. Długiej. Trwały tu prace remontowe. Poddasze zmieniało się w przytulne, dwupoziomowe mieszkanko.
 

Marek Z., kurator sądowy, wziął klucze i poszedł do mieszkania wraz z Januszem. Tomek i jego koleżanka Anna udali się do sklepu nocnego po wino. Gdy wrócili, cała czwórka rozsiadła się na starej kanapie i dwóch fotelach. Były to jedyne meble, ustawione na drugim poziomie strychu. Dyskutowali i pili. Około godz. 6.00 Z. poszedł po kolejne wina. Przywiózł je na ul. Długą taksówką. Nie wchodził już jednak do mieszkania. Oddał dwie butelki w progu i odjechał do domu. Ostatni raz widział Tomka żywego, gdy ten zbiegł i dał mu na dole klatki schodowej resztę pieniędzy.
 

Janusz, Ania i Tomek dyskutowali dalej. Z zeznań tych pierwszych wynika, że mimo spożycia dużej ilości alkoholu czuli się dobrze. „Jak Tomek szedł przez pokój, to jego marsz był prosty i mówił logicznie i składnie” - mówiła policji Ania. Janusz postanowił zdrzemnąć się w innym pomieszczeniu. Tego dnia, 21 lutego w południe, miał być w Rybniku. Kiedy na dworze świtało, wrócił. Znów cała trójka zasiadła razem.
 

Była godz. 10.00. Tomek i Ania postanowili przewietrzyć mieszkanie. Na drugim poziomie znajdowały się tuż obok siebie dwa okna. W jednym, tym bliżej kanapy, stanęła Ania, w drugim Tomek. Patrzyli na wschodzące słońce i dyskutowali. Ona paliła papierosa. Tematy były „rwane” - powiedziała potem na komendzie.
 

Nagle „niespodziewanie dla mnie zupełnie zobaczyłam jedynie jak Tomasz zjeżdża w dół po dachu, zobaczyłam, iż on bez słowa zjeżdża przez owe otwarte okno z rękoma wyciągniętymi w dół po dachu, wszystko to działo się już bardzo szybko (...), straciłam go z pola widzenia, odbyło się to bez słowa, (...) nie widziałam by on wykonywał jakieś ruchy obronne, to znaczy by chciał się czegoś chwycić” - zeznała Anna.
 

Upadek przypadkowo widziała kobieta z położonej naprzeciwko kamienicy. Zawiadomiła pogotowie. Przyjechało natychmiast. Tomka przewieziono do szpitala. Tam wskutek rozległych obrażeń zmarł.
 

Janusz i Ania zeszli na dół. Zatrzasnęli za sobą drzwi. Na dole zobaczyli, że Tomek jeszcze żyje, gdy zabierała go karetka. Poszli do szpitala. Tam lekarz powiedział im, że mają czekać na policję. Zadzwonili do Marka Z. Ten zaprowadził ich na komendę. Tu zostali poddani badaniu na alkomacie. Wynik: Janusz 1,72 promila alkoholu w wydychanym powietrzu, Ania 1,59 promila. Oboje zostali zwolnieni do domu.

Rutyna policji?
 

Gliwicka Prokuratura Okręgowa rozpatruje zażalenie ojca Tomka na umorzenie śledztwa w sprawie śmierci syna. Sam chciałem, by sprawę zakończyć, bo uważałem, że to nic już nie zmieni. Po zapoznaniu się z uzasadnieniem do decyzji o umorzeniu uznałem, że muszę wyjaśnić wszystkie okoliczności. Policja nie zrobiła nic w tym kierunku. Podeszła do tego jak do kradzieży pęczka rzodkiewki - mówi dziś Tadeusz Konopnicki.
 

W uzasadnieniu tym czytamy: „Przeprowadzone czynności procesowe w przedmiotowej sprawie w sposób jednoznaczny wykluczyły udział osób trzecich w zgonie (...), gdyż żadna z osób zachowaniem swym nie przyczyniła się do upadku zmarłego. Sam moment wypadnięcia z okna mieszkania nie został wyjaśniony, gdyż moment ten nie był zaobserwowany przez obecne tam osoby”. Chciałbym mieć pewność, że wszystko zostało dokładnie zbadane. Nie mogę godzić się na to, że pozostają trudne do odpowiedzi pytania - uważa ojciec zmarłego.
 

Najważniejsze z nich dotyczy tego, jak Tomasz, mężczyzna o wzroście 165 cm, mógł wypaść z okna na wysokości 120 cm? Na miejscu okazuje się, że to bardzo trudne, wymaga nadzwyczajnej sprawności, mówiąc wprost; trzeba tego samemu bardzo chcieć.
 

20 maja, półtora miesiąca po złożeniu zażalenia, policja przeprowadziła eksperyment procesowy - odtworzyła przebieg zdarzenia na strychu przy ul. Długiej, z udziałem Janusza, Anny i ojca Tomka. „Nie przyjmuję do wiadomości, że mój syn zginął w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Nie jest możliwe, by on sam nagle mógł się przechylić i wypadł z okna. (...) Syn był niskiego wzrostu, zaś dolna krawędź otworu okiennego od podłogi była usytuowana w odległości 120 cm, w tych okolicznościach nie mógł on sam wypaść nagle i niespodziewanie przez okno, bez niczyjej pomocy. Nie mam dowodów, że ktoś celowo chciał wyrzucić [?, ten wyraz w protokole jest nieczytelny - od red.] Tomasza (...) jednak mam pewne domysły, czy wypadnięcie nastąpiło wskutek głupiego żartu” - oświadczył wtedy ojciec zmarłego.
 

Sprawa jest bardzo delikatna, a zebrany materiał oceni Prokuratura Okręgowa. W tym momencie nie mogę się wypowiadać, co do sprawy - mówi prokurator rejonowy Janusz Smaga. Ojciec Tomka formułuje szereg pytań, na które organy ścigania muszą odpowiedzieć. Przede wszystkim dlaczego policja zjawiła się dopiero niecałe trzy godziny po zdarzeniu, dokonała jedynie oględzin, by zjawić się ponownie tego samego dnia wieczorem w celu zabezpieczenia śladów? Czy to wszystko nie za późno? - pyta ojciec Tomka. Skąd się wzięła na chodniku rozbita butelka po winie, skoro Janusz i Ania nie widzieli, czy miał ją w ręku, jak wypadał? Dlaczego uchwyty rynny są odgięte na wysokości okna, w którym miała stać Ania? Czy fotel, który stał niedaleko okna, z którego miał wypaść Tomasz, był tam w chwili tragedii? Dlaczego świadkowie zostali przesłuchani dopiero po kilku dniach, a kobiety z przeciwległej kamienicy nie dopytywano, z którego dokładnie okna wypadł 32-latek? Dlaczego nie zrobiono natychmiast wizji lokalnej? Po umorzeniu wydano mi rzeczy syna, wszystkie zabezpieczone. Do dziś ich nie ruszałem. Policja nie chce jednak ich zbadać - mówi Konopnicki. No i świadkowie. Na komendzie zjawili się po godz. 12.30. Co w międzyczasie robili, o czym rozmawiali, dlaczego oficer dyżurny ich zwolnił, a nie doprowadzono do przesłuchania, bo przecież przebywali jeszcze jakiś czas w mieszkaniu po zdarzeniu. Co tam robili? - pyta dziś ojciec Tomka. Do wizji lokalnej z maja ma też zastrzeżenia. Wszystko spłycono - mogę najłagodniej określić.

Co wynika z zeznań?
 

Najważniejszym materiałem, który stanowi podstawę do wydania decyzji procesowych są zeznania Janusza i Anny. Jednoznacznie wynika z nich, że śmierć Tomka była nieszczęśliwym wypadkiem. Dowodów na inny przebieg zdarzeń nie ma, a domysły nie mogą decydować o postawieniu zarzutów.
 „Oboje z Tomaszem wyglądaliśmy przez owe otwarte okna i rozmawialiśmy. Ja widziałam jego głowę i twarz i chyba część tułowia. Janusz w tym czasie siedział na wersalce obok mnie, to znaczy miałam go po swojej wówczas prawej stronie w bliskiej odległości” - zeznała Anna 25 lutego, cztery dni po zdarzeniu. Pierwsze przesłuchanie przerwano, bo chciała iść na pogrzeb Tomka. Zdążyła jednak zrelacjonować, że po tym, jak Tomasz zsunął się po dachu odeszła od okna.
 

„Nie mam pojęcia gdzie w tym czasie był Janusz, nie wiem czy on stał czy siedział na wersalce, ja ostatnie miejsce, w którym widziałam Janusza kojarzę jako wersalkę, na której siedział w momencie gdy ja z Tomaszem otwieraliśmy owe okna. Czy siedział tam cały czas, czy też wstawał w czasie gdy myśmy byli w oknie, nie jestem w stanie tego powiedzieć. (...) W momencie gdy wyszłam ze swojego okna to powiedziałam do Janusza jedynie „on spadł”, wydaje mi się, że Janusz w tym czasie był koło mnie, ale w jakiej odległości, nie jestem w stanie tego powiedzieć” - dodała.
 

Jak to w ogóle możliwe, że Tomek wypadł? Zeznania Anny: „nie umiem powiedzieć jak głęboko był wychylony (...), ja oparta byłam na przedramionach i z tej pozycji widziałam jego głowę poza oknem, ale czy widziałam też jego tułów, nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. Na pewno nie było żadnej awantury czy kłótni. Faktycznie byliśmy wszyscy nietrzeźwi, ale nie na tyle, by czegoś nie pamiętać czy nie kontaktować”. Podczas wizji lokalnej przeprowadzonej 20 maja Ania dodała jednak istotne szczegóły, z których wynika, że Tomek wspinał się przy oknie „na palcach nóg”, ale nie „podciągał się”. Potem miał się „przechylić do przodu w kierunku dachu”. „W czasie rozmowy mojej z Tomkiem jak i wypadnięcia jego, Janusz nie podchodził do Tomka ani nie przebywał w okolicy okien - wydaje mi się, że tak było” - dodała kolejny raz.

 „Nagle, w pewnym momencie zauważyłem, iż Tomek ześlizguje się na brzuchu głową w dół po oknie na zewnątrz. Są to okna wahadłowe, dachowe. On ześlizgnął się po tym oknie górą i domknął je za sobą. Nic nie krzyczał. Nie wiem też czy miał coś w rękach” - zeznał Janusz F. 23 lutego. Jego zeznania są znacznie skromniejsze. Nie stara się odtwarzać tylu detali, co Ania.
 

Podczas wizji z maja relacjonował, że tego ranka Tomasz ekscytował się wschodzącym słońcem. „Był pobudzony dobrą pogodą” - tak to określił. Kiedy ten nagle wypadł, Janusz siedział odwrócony tyłem do okien. Po krzyku Ani wstał i popatrzył na okno. Widział jak się powoli zamyka. Nie odtworzył dokładnie przebiegu zdarzenia. Wszystko - jak tłumaczył - działo się tak nagle. „Ja oceniam to jako nieszczęśliwy wypadek i tragedię” - podsumował, zastrzegając: „Nie byłem mocno pijany, wszystko pamiętam”. Przypomniał sobie, że Ania miała do siebie żal, iż nie złapała Tomka za nogi.
 

Tomek był bardzo lubiany, skończył jedne studia, zaczął drugie, pracował jako społeczny kurator, interesował się fotografią i filmem. Jego śmierć wzbudziła sporo żalu w rodzinie, wśród przyjaciół i znajomych.
 

O decyzji Prokuratory Okręgowej poinformujemy na łamach Nowin Raciborskich.

Grzegorz Wawoczny

  • Numer: 26 (636)
  • Data wydania: 22.06.04