Wszystko w gruzach
Od kilkunastu miesięcy o realizację programu zabiegał Racibórz i gminy powiatu raciborskiego, które nie rozwiązały u siebie problemu odprowadzania ścieków. Dla nich podłączenie do oczyszczalni w Raciborzu, mogącej przyjąć znacznie więcej ścieków niż obecnie, było najtańszym rozwiązaniem.
Główny Instytut Górnictwa przygotował studium wykonalności. Okazało się, że wszystko można zrobić. Obliczono, że potrzeba wybudować 760 km sieci kanalizacji sanitarnej z kolektorami i że kwota wsparcia wyniosłaby ponad 260 mln zł z unijnego funduszu Spójności.
Zaczynają się schody
Rady gmin zgodziły się na podpisanie odpowiedniego porozumienia, które, jak się okazuje, było ostatnim udanym etapem realizacji całego programu. Władze Raciborza wybrały konsultanta, który miał doradzić, co zrobić, by wniosek do UE miał ręce i nogi. Ten zaproponował, że raciborskie wodociągi muszą się przekształcić w spółkę, która będzie mogła inwestować na terenie ościennych gmin. Jak przekonywał, to najlepsze rozwiązanie. Radni Raciborza powiedzieli jednak: nie. Powód? Spółka, która zainwestuje tak duże pieniądze będzie musiała uwzględnić w kosztach amortyzację, a ta, rzecz jasna, odbije się na cenie usług. Wniosek: wzrosną ceny opłat za wodę i ścieki, a jak spółka stanie się niewypłacalna (na taką realną możliwość wskazywali radni), to miasto może stracić nad nią kontrolę. Prezydent argumentował, że to jedyna akceptowalna przez UE forma działalności przedsiębiorstwa, a ponadto zdecydowana większość zakładów wodociągów i kanalizacji w Polsce to spółki z o.o.
Fiasko programu
6 maja na spotkaniu w Urzędzie Miasta wójtów, przedstawicieli Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej oraz firmy konsultingowej Parsons Birnckerhoff Ltd., która ma przygotować niezbędne analizy oraz wniosek aplikacyjny do Funduszu Spójności wraz z wszystkimi niezbędnymi załącznikami okazało się, że projekt nie ma sensu. Z przedstawionych wyliczeń wynika bowiem, że po rea-lizacji zadania odprowadzenie metra sześc. ścieków będzie kosztowało 7,61 zł (obecnie w Raciborzu 2,69 zł) i to w przypadku jeśli gminy zgodzą się na zastosowanie jednej stawki dla wszystkich. Jeśli nie, to w Raciborzu wyniesie ona 5,44 zł za metr sześc., ale już w Kornowacu 22,47 zł, Kuźni Raciborskiej 19,39 zł, Krzyżanowice 19,41 zł, Nędzy 23,17 zł, w Pietrowicach Wielkich 18,30 zł, zaś w Rudniku aż 26,55 zł. Na takie ceny nie zgodziłaby się żadna rada gminy.
Pozostał niesmak
Okazało się ostatecznie, że projekt w pierwotnej wersji nie przejdzie. Postanowiono, że zostanie podzielony na dwa etapy: pierwszy to dokończenie skanalizowania Raciborza połączone z budową nowego ujęcia wody w Strzybniku, drugi to podłączenie się podraciborskich gmin. Wartość pierwszego etapu szacowana jest na 120 mln zł.
Wśród samorządowców nie ma już jednak entuzjazmu. Projekt samego Raciborza nie będzie miał w Brukseli takiego przebicia jak w pierwszej wersji. Wypadnie blado przy kompleksowych programach gospodarki ściekami, przez co może nie dostać dofinansowania. Nie jest tajemnicą, że kasa magistratu świeci pustkami. Jeśli więc nie będzie pierwszego etapu, to nici z drugiego. Tu dotyka się sedna problemu, bo tak naprawdę to podraciborskie gminy, z wyjątkiem Krzanowic, które budują własną oczyszczalnię, nie wiedzą, co zrobią ze swoimi ściekami.
Gdzie tkwi przyczyna porażki?
Wójtowie okolicznych gmin nie mają wątpliwości, że raciborscy radni i prezydent nie wykazali zbytniej determinacji w dążeniu do celu. Na sesję, gdzie zdecydowano o przystąpieniu do pierwszego etapu nie zaproszono wójtów i burmistrza Kuźni. Słowem: Racibórz swoje, a wy się martwcie i to w sytuacji, gdy na kanalizacji gminom zależało i ich włodarze załatwili wiele spraw. To załatwianie spraw we własnym gronie było sygnałem, że Racibórz nie traktuje okolicznych gmin poważnie.
Rodzi się też pytanie, dlaczego dopiero w maju, kilka tygodni przed złożeniem wniosku, okazuje się, że jest on do kitu? Niedomówienia rodzą się wobec kalkulacji. Wójtowie nie mają wątpliwości, że ceny zostały wyolbrzymione. Koszt budowy metra sieci oszacowano na 400 zł, podczas gdy w przetargach osiąga się znacznie mniejsze kwoty. Te zaś mogłyby ukształtować koszt całego zadania na znacznie mniejszym poziomie, nie wpływającym tak drastycznie na cenę odprowadzania ścieków.
Sprawa być może zostanie kiedyś wyjaśniona, bo to, co się stało pokazuje nieudolność w pozyskaniu unijnych środków i doprowadziło do zaprzepaszczenia szansy na kompleksową gospodarkę ściekami w powiecie. A że cały projekt pilotował raciborski magistrat, w gminach da się słyszczeć, że miasto Racibórz nie jest w stanie pełnić roli lidera w ponadlokalnych inicjatywach. To mało pocieszające, bo aspirujący do roli dużego centrum Racibórz rzeczywiście wykazał nieudolność i zaściankowość.
Co dalej?
Wójtowie i burmistrz Kuźni Raciborskiej wierzą, że drugi etap dojdzie do skutku, to znaczy Racibórz zrealizuje kanalizację na swoim terenie, a potem inni się podłączą. Słychać jednak głosy, że może szukać innych rozwiązań. Pietrowice Wielkie nie wykluczają, że skorzystają z oferty Krzanowic. Nędza i Kuźnia patrzą w kierunku Koźla, które proponuje im znacznie lepsze warunki niż Racibórz. Rudnik postawi być może na realizację małych biobloków w sołectwach. G. Wawoczny
Zaczynają się schody
Rady gmin zgodziły się na podpisanie odpowiedniego porozumienia, które, jak się okazuje, było ostatnim udanym etapem realizacji całego programu. Władze Raciborza wybrały konsultanta, który miał doradzić, co zrobić, by wniosek do UE miał ręce i nogi. Ten zaproponował, że raciborskie wodociągi muszą się przekształcić w spółkę, która będzie mogła inwestować na terenie ościennych gmin. Jak przekonywał, to najlepsze rozwiązanie. Radni Raciborza powiedzieli jednak: nie. Powód? Spółka, która zainwestuje tak duże pieniądze będzie musiała uwzględnić w kosztach amortyzację, a ta, rzecz jasna, odbije się na cenie usług. Wniosek: wzrosną ceny opłat za wodę i ścieki, a jak spółka stanie się niewypłacalna (na taką realną możliwość wskazywali radni), to miasto może stracić nad nią kontrolę. Prezydent argumentował, że to jedyna akceptowalna przez UE forma działalności przedsiębiorstwa, a ponadto zdecydowana większość zakładów wodociągów i kanalizacji w Polsce to spółki z o.o.
Fiasko programu
6 maja na spotkaniu w Urzędzie Miasta wójtów, przedstawicieli Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej oraz firmy konsultingowej Parsons Birnckerhoff Ltd., która ma przygotować niezbędne analizy oraz wniosek aplikacyjny do Funduszu Spójności wraz z wszystkimi niezbędnymi załącznikami okazało się, że projekt nie ma sensu. Z przedstawionych wyliczeń wynika bowiem, że po rea-lizacji zadania odprowadzenie metra sześc. ścieków będzie kosztowało 7,61 zł (obecnie w Raciborzu 2,69 zł) i to w przypadku jeśli gminy zgodzą się na zastosowanie jednej stawki dla wszystkich. Jeśli nie, to w Raciborzu wyniesie ona 5,44 zł za metr sześc., ale już w Kornowacu 22,47 zł, Kuźni Raciborskiej 19,39 zł, Krzyżanowice 19,41 zł, Nędzy 23,17 zł, w Pietrowicach Wielkich 18,30 zł, zaś w Rudniku aż 26,55 zł. Na takie ceny nie zgodziłaby się żadna rada gminy.
Pozostał niesmak
Okazało się ostatecznie, że projekt w pierwotnej wersji nie przejdzie. Postanowiono, że zostanie podzielony na dwa etapy: pierwszy to dokończenie skanalizowania Raciborza połączone z budową nowego ujęcia wody w Strzybniku, drugi to podłączenie się podraciborskich gmin. Wartość pierwszego etapu szacowana jest na 120 mln zł.
Wśród samorządowców nie ma już jednak entuzjazmu. Projekt samego Raciborza nie będzie miał w Brukseli takiego przebicia jak w pierwszej wersji. Wypadnie blado przy kompleksowych programach gospodarki ściekami, przez co może nie dostać dofinansowania. Nie jest tajemnicą, że kasa magistratu świeci pustkami. Jeśli więc nie będzie pierwszego etapu, to nici z drugiego. Tu dotyka się sedna problemu, bo tak naprawdę to podraciborskie gminy, z wyjątkiem Krzanowic, które budują własną oczyszczalnię, nie wiedzą, co zrobią ze swoimi ściekami.
Gdzie tkwi przyczyna porażki?
Wójtowie okolicznych gmin nie mają wątpliwości, że raciborscy radni i prezydent nie wykazali zbytniej determinacji w dążeniu do celu. Na sesję, gdzie zdecydowano o przystąpieniu do pierwszego etapu nie zaproszono wójtów i burmistrza Kuźni. Słowem: Racibórz swoje, a wy się martwcie i to w sytuacji, gdy na kanalizacji gminom zależało i ich włodarze załatwili wiele spraw. To załatwianie spraw we własnym gronie było sygnałem, że Racibórz nie traktuje okolicznych gmin poważnie.
Rodzi się też pytanie, dlaczego dopiero w maju, kilka tygodni przed złożeniem wniosku, okazuje się, że jest on do kitu? Niedomówienia rodzą się wobec kalkulacji. Wójtowie nie mają wątpliwości, że ceny zostały wyolbrzymione. Koszt budowy metra sieci oszacowano na 400 zł, podczas gdy w przetargach osiąga się znacznie mniejsze kwoty. Te zaś mogłyby ukształtować koszt całego zadania na znacznie mniejszym poziomie, nie wpływającym tak drastycznie na cenę odprowadzania ścieków.
Sprawa być może zostanie kiedyś wyjaśniona, bo to, co się stało pokazuje nieudolność w pozyskaniu unijnych środków i doprowadziło do zaprzepaszczenia szansy na kompleksową gospodarkę ściekami w powiecie. A że cały projekt pilotował raciborski magistrat, w gminach da się słyszczeć, że miasto Racibórz nie jest w stanie pełnić roli lidera w ponadlokalnych inicjatywach. To mało pocieszające, bo aspirujący do roli dużego centrum Racibórz rzeczywiście wykazał nieudolność i zaściankowość.
Co dalej?
Wójtowie i burmistrz Kuźni Raciborskiej wierzą, że drugi etap dojdzie do skutku, to znaczy Racibórz zrealizuje kanalizację na swoim terenie, a potem inni się podłączą. Słychać jednak głosy, że może szukać innych rozwiązań. Pietrowice Wielkie nie wykluczają, że skorzystają z oferty Krzanowic. Nędza i Kuźnia patrzą w kierunku Koźla, które proponuje im znacznie lepsze warunki niż Racibórz. Rudnik postawi być może na realizację małych biobloków w sołectwach. G. Wawoczny
Najnowsze komentarze