Zbrodnia niedoskonała
Rudzki biznesmen został przypadkowo postrzelony przez żonę, która następnie z zimną krwią poćwiartowała jego ciało i spaliła w kominku ich willi - tyle dziś wiadomo w sprawie śmierci Henryka M. Policjanci mówią o tym zdarzeniu: zbrodnia prawie doskonała. Dlaczego? Jakie było dokładnie kalendarium wydarzeń, co opowiedziała przed prokuratorem Gabriela M. i jakie pytania w śledztwie zadają sobie stróże prawa?
50-letni Henryk M., właściciel większościowego pakietu udziałów w knurowskiej spółce Komart zajmującej się składowaniem odpadów, poznał 51-letnią Gabrielę w swojej firmie. Dwa lata temu wzięli ślub i zamieszkali w willi w Rudach, na uboczu wsi, tuż przy uroczysku Buk, gdzie mieszka też wielu innych majętnych ludzi. Każde z nich ma córkę z pierwszego małżeństwa. Obie są zamężne. Jego - doktorantka na śląskiej uczelni mieszka w Bytomiu. Jej córka zamieszkuje w jednym z sołectw w gminie Kuźnia Raciborska.
Ludzie z Rud opowiadają o biznesmenie różne rzeczy. A to, że bogacz, który nie odmawiał pomocy lokalnej społeczności, innym razem, że lubił zajrzeć do kieliszka, po czym się awanturował, nie okazując żadnego szacunku żonie. Ona udzielała się w Caritasie. Zabójczyni? - nikomu nawet nie przyszłoby to do głowy.
Kalendarium zbrodni
Córka biznesmena widziała ojca ostatni raz 8 maja w Rudach. Do wieczora trwało rodzinne spotkanie z macochą i jej córką z mężem. Po grillu towarzystwo rozstało się około godz. 20.00. Po kilku dniach Gabriela M. zadzwoniła do Bytomia, że ojciec został porwany. Porywacze żądają 10 mln zł - oświadczyła zatroskana. Macocha była cały czas w kontakcie z pasierbicą i swoją córką. 17 maja ta pierwsza pojechała do Łodzi, gdzie zleciła prowadzenie sprawy detektywowi Rutkowskiemu. Ponoć za przyjęcie zlecenia wziął 120 tys. zł. 18 maja w willi M. pojawili się jego ludzie. W tym czasie zniknęła Gabriela M. 19 maja umówiła się wprawdzie na spotkanie w Wiśle z Rutkowskim i córką męża, ale nie przyjechała. Tego dnia około godz. 10.00 ostatni raz zalogowała do sieci swój telefon komórkowy. Jej córka otrzymała SMS. Matka pisała, że dostanie list, w którym wszystko wyjaśni. Jak go będziesz czytać, ja nie będę już żyła - oświadczyła.
Ludzie Rutkowskiego w tym czasie zakładali podsłuchy w willi biznesmena. Wersja o porwaniu traktowana była jako bardzo prawdopodobna. Przeszukanie domu przyniosło odkrycie plam krwi pod panelami i kawałka spalonego koca. Córka biznesmena oświadczyła, że po 8 maja w pokoju gościnnym wiele się zmieniło. Ściany odmalowano, wymienione zostały dywan i kanapa. Rutkowski najprawdopodobniej zorientował się, że w willi doszło do zbrodni. Robił dobrą minę do złej gry, bo wiedział, że sprawę musi przejąć policja. Pozował do zdjęć z mieszkańcami Rud, ale wiedział, że nic tu po nim, a dwa dni penetrowania wnętrz, gdzie najprawdopodobniej doszło do zbrodni dyskwalifikuje go jako detektywa. Każde pojawienie się postronnej osoby w miejscu zabójstwa to bowiem zacieranie śladów. Powinien tu wejść jedynie technik kryminalistyki. Po ludziach Rutkowskiego pozostał rozgardiasz, popielniczka pełna petów i kubeł napełniony przez nich śmieciami. Super Express nie przebierał w określeniach. Detektyw partacz - napisano na pierwszej stronie jednego z majowych wydań.
20 maja o zaginięciu Henryka i Gabrieli M. dowiedziała się policja. Córka zawiadomiła jednostkę w Żorach, ta dała informację do Raciborza. W Rudach pojawili się policjanci. Tam zastali ekipę Rutkowskiego. Detektyw otrzymał pełnomocnictwo do kontaktów z policją. Spotkanie wyznaczył 20 maja po południu na lotnisku w Gotartowicach. Pojechali tam śledczy z Raciborza i szef posterunku w Rudach. Rutkowski poinformował, że w willi jest krew i „trzeba posłać biologów”. Zorganizował jeszcze konferencję prasową. Mówił o prawdopodobnej śmierci biznesmena. Spotkał się z komendantem policji w Raciborzu. Ustalił ramy współpracy.
21 maja znalazły się mercedesy małżeństwa. W Zabrzu był czarny mercedes biznesmena. Już 13 maja zauważył go posterunkowy. Wóz stał dziwnie zaparkowany. Sprawdzono czy jest w rejestrze aut skradzionych. Nie był. Nie podjęto żadnych czynności. Dopiero 20 maja po informacji z KPP Racibórz, że mercedes jest poszukiwany, funkcjonariusz skojarzył fakty.
Do córki spod Kuźni przyszedł list matki. Pisała, że swojego srebrnego „merca” zostawiła w Katowicach. W skrytce na dworcu w stolicy województwa schowała także 660 tys. zł pobrane wcześniej z trzech banków. Córka miała odebrać kasę. Gabrielę M. nagrały w bankach kamery. Była dystyngowana, w ładnych kostiumach. Od wizyty w ostatnim banku do pojawieniu się na dworcu minęła raptem godzina. W okienku przechowalni Gabriela M. przypominała już obywatelkę krajów byłego ZSRR. Przyszła w dresie - zeznała pracownica dworca.
Do końca maja ślad po Gabrieli M. zaginął. Decydująca rola w tym okresie przypadła policji. W porwanie biznesmena mało kto wierzył. Kwestią czasu wydawało się znalezienie jego zwłok. Za klucz do rozwiązania zagadki uznano zaginioną żonę.
29 maja policja ustaliła operacyjnie, że Gabriela M. jest w Kuźni Raciborskiej. 31 maja rano zatrzymano ją w budynku niedaleko tartaku. Na wniosek prokuratora Sąd Rejonowy w Raciborzu zastosował wobec niej areszt tymczasowy pod zarzutem zabójstwa, zawłaszczenia 660 tys. zł i próby wyłudzenia 10 mln zł.
#nowastrona#
Wersja Gabrieli M.
#nowastrona#
Wersja Gabrieli M.
W sprawie zaginięcia rudzkiego biznesmena tylko pozornie wszystko jest jasne. Policja ma domniemaną sprawczynię, ale wszystkie ustalenia, co do losów Henryka M. opierają się tylko na jej wyjaśnieniach. Są co prawda ślady krwi pod panelami i na jednym z kuchennych noży, ale nie ma ciała zamordowanego, czyli - posługujących się fachową terminologią - corpus delicti. Są też cenne zeznania sąsiadów małżeństwa, którzy 13 i 14 maja widzieli czarny, cuchnący dym ulatujący z ich willi, choć wcześniej mał-żeństwo niezwykle rzadko korzystało z kominka.
Co więc działo się w willi po wyjeździe córek, 8 maja po godz. 20.00? Gabriela M. opowiedziała prokuratorowi, że doszło do kolejnej sprzeczki małżeńskiej, ona miała dość romansów męża, on nie chciał słyszeć o rozwodzie. Wbiegł do pokoju ze strzelbą myśliwską. Przypadkowo miał paść strzał. Henryk M. - wyjaśniała podejrzana - został śmiertelnie postrzelony w głowę. Potem kuchennymi nożami poćwiartowała zwłoki. Kawałkami paliła je w kominku, razem z ubraniami, kocem, na końcu kanapą. Palenie zwłok miało miejsce 13 maja. Potem M. - jak wynika z jej relacji opowiedzianej prokuratorowi - zacierała wszystkie ślady zbrodni. Wymalowała pokój, wymieniła dywan i kanapę. Spopielone szczątki męża i jego rzeczy wywiozła na osiedlowy śmietnik do Rybnika. Stąd dwie reklamówki pełne dowodów w sprawie wywieziono na składowisko śmieci. Odnalezienie reklamówek, jak utrzymuje policja, jest dziś niemożliwe.
Po zatarciu śladów Gabriela M. wymyśliła wersję o porwaniu męża i gigantycznym 10-milionowym okupie. Często kontaktowała się z córką. Za wszelką cenę chciała jej przekazać większą gotówkę. Po 19 maja, kiedy to zamilkła jej komórka, przebywała w hotelach i u znajomych we Wrocławiu, Świętochłowicach i Katowicach. W recepcjach podawała fałszywe nazwisko. Jak magnes przyciągała ją córką. 29 maja pojawiła się u znajomych w Kuźni. Policja zweryfikowała „cynk” i 31 maja zatrzymała Gabrielę M.
Tajemnica na zawsze?
W śląskim pitawalu na próżno szukać podobnej zbrodni. Śledztwo, które dopiero rusza musi dać odpowiedź na szereg pytań. Czy była to zbrodnia w afekcie, czyli pod wpływem silnego emocjonalnego wzburzenia, któremu nieraz - czego dowodzi kryminologia - ulegały mężobójczynie? Gabriela M. wyjaśniła, że była poniżana przez męża i miała już tego dość. Wśród przypadków mężobójstwa trudno jednak znaleźć podobne okrucieństwo. Trzeba mieć sporą dawkę tzw. zimnej krwi, by ćwiartować zwłoki, uknuć wersję o porwaniu i do 19 maja kontaktować się z rodziną nie dając po sobie poznać, że cokolwiek się stało. Wystraszyła się najprawdopodobniej kontaktu z Rutkowskim. To ją spłoszyło, ewidentnie spanikowała, jej plan zaczął się sypać - przyznają policjanci.
Ale po co był plan? Gabriela M. mogła wezwać pogotowie i od razu opowiedzieć, co się stało. Nie uniknęłaby procesu, ale - powołując się na afekt - mogła wywalczyć niski wyrok.
Policja nie odnalazła w willi śladu po kuli. Czy rzeczywiście utkwiła w głowie Henryka M.? Zabezpieczono strzelbę. Badania balistyczne dają odpowiedź, kiedy ostatni raz z niej strzelano. Jest nóż kuchenny ze śladami krwi.
Dowodów, być może także bezpośrednio świadczących o winie Gabrieli M., udałoby się znaleźć więcej, gdyby nie pojawienie się ekipy Rutkowskiego. Policja nie ma wątpliwości, że zostały przez jego ludzi zatarte. Rutkowski już w pierwszy dzień miał podstawy sądzić, że doszło do zbrodni. Powinien był się wtedy jak najszybciej ewakuować. Gdyby policjanci od razu zostali powiadomieni o prawdopodobnym zabójstwie, nie musieliby nikogo pytać o zgodę na wejście do domu. A tak dwa dni stracono wskutek działań detektywa.
Obecna sytuacja jest dla śledczych bardzo trudna. Sprawę bada specjalny zespół policjantów z Raciborza i z Katowic. Co będzie, jeśli M. odmówi składania dalszych wyjaśnień albo odwoła swoje wcześniejsze? Skompletowanie materiału dowodowego może być trudne. Zbrodnia prawie że doskonała. Gdyby podejrzana wyjechała za granicę, moglibyśmy mieć długo kłopot z jej odnalezieniem. Wiedzieliśmy jednak, że chce za wszelką cenę spotkać się z córką. Czekaliśmy cierpliwie aż złapiemy jakiś trop. To nam się udało - dodaje komendant Mazur.
Policja bada wszystkie kontakty Gabrieli M., ustala jak najwięcej faktów z jej życia. Swoje opinie wydadzą psychiatrzy. Wiadomo, że ostatnio stała się bardzo religijna. Pojawił się wątek o jej nocnych wyjazdach w niewiadome miejsca.
Jedna z hipotez, którą rutynowo trzeba zweryfikować, zakłada, że mogła działać wespół z jakąś osobą trzecią, a zbrodni dokonano np. na śpiącym w upojeniu alkoholowym Henryku M.
Policja jest dziś jedynie przekonana, że Henryk M. nie żyje. O wszystkich ustaleniach śledztwa postaramy się informować na łamach Nowin Raciborskich.
Grzegorz Wawoczny
Najnowsze komentarze