Prezydent pozywa-mieszkańcy płacą
Miasto Racibórz przegrało proces cywilny z prezesem Stowarzyszenia Wspólnota Mieszkaniowa
Arturem Jaroszem, który zarzucił władzom kumoterstwo. Obrażony poczuł się prezydent Jan Osuchowski, ale za bezskuteczne dochodzenie jego satysfakcji zapłacą raciborzanie. Muszą bowiem zwrócić Jaroszowi koszty wynajęcia adwokata, a państwu procesu. Sędzia wytknął prezydentowi i jego urzędnikom, że jako osoby publiczne muszą się liczyć z tym, że będą krytykowane
Politycy dość często decydują się na procesy sądowe z osobami, które ich krytykują. Z reguły jednak czynią to jako prywatne osoby i za własne pieniądze. Prezydent Jan Osuchowski, który poczuł się dotknięty przez prezesa Stowarzyszenia Wspólnota Mieszkaniowa Artura Jarosza, zdecydował, że pozywać będzie gmina. Oznaczało to, że nie prezydent Osuchowski pokryje z własnej kieszeni koszty wpisu sądowego i ewentualnej przegranej, ale właśnie gmina, czyli my wszyscy podatnicy, w tym, co ciekawe sam Jarosz - mieszkaniec Raciborza.
O co poszło? Zaczęło się na sesji, na której dyskutowano, czy gmina powinna żyrować kredyt na termomodernizację budynku zamieszkałego głównie przez pracowników Miejskiego Zarządu Budynków, czy też nie. Tak zwany blok zakładowy przy ul. Karola Miarki 11-13 zasiedlają m.in. byli lub obecni pracownicy Miejskiego Zarządu Budynków. Prezydent przedłożył radnym projekt uchwały w sprawie zgody na zabezpieczenie na mieniu gminy preferencyjnego kredytu z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, który miano przeznaczyć na jego termomodernizację. Radni za pierwszym podejściem sprawę rozpatrzyli, ale uchwały nie podjęli.
W dyskusji, za sprawą dopuszczonego na sesji do głosu Artura Jarosza, głośno było o kumoterstwie, którego mieli się dopuścić urzędnicy. Stowarzyszenie „Wspólnota Mieszkaniowa”, które Jarosz reprezentował, uznało, że w przypadku bloku przy ul. Karola Miarki urzędnicy magistratu i MZB działali znacznie sprawniej niż w przypadku innych wspólnot, których członkowie nie mają już takiego wpływu na podejmowane w gminie decyzje. Blok jego zdaniem nie wymagał w ogóle remontu, a docieplenie nie spowoduje oszczędności na cieple.
Jarosz nazwał takie postępowanie nie tylko kumoterstwem. Sprawność działania pracowników MZB i Wydziału Lokalowego UM w kwestii szybkiego „załatwienia” remontu, preferencyjnego kredytu, bezproblemowego zarekomendowania Radzie Miasta ustanowienia zabezpieczenia kredytu na innej nieruchomości nosi znamiona przyjacielskiej przysługi dla byłych i obecnych kolegów z pracy na koszt innych raciborzan - oświadczył publicznie. Dlaczego wysnuł taki wniosek? Co jest powodem tego, że akurat na nieruchomości Karola Miarki 11-13 w niespełna 3 miesiące załatwiono w ramach linii kredytowej WFOŚiGW w Katowicach pożyczkę na pokrycie 75 proc. inwestycji (...), a na innych wspólnotach przedstawia się wyłącznie zestawienia niezbędnych prac na dziesiątki wręcz setki tysięcy złotych nie informując właścicieli w ogóle o istnieniu preferencyjnych, umarzalnych linii kredytowych, a o możliwości zabezpieczenia kredytu na mieniu komunalnym nikt się nawet nie zająknie - tłumaczył.
Urażeni poczuli się głównie prezydent Jan Osuchowski oraz zajmujący się mieszkaniówką jego zastępca Mirosław Szypowski. Zdecydowali jednak, że Jarosza pozwie gmina, a nie oni sami. Takie rozwiązanie, jak wspomnieliśmy na początku, sprawiło, że nie musieli sięgać do własnych portfeli, tylko do kasy miejskiej. W pozwie argumentowano, iż działanie Jarosza naraziło gminę na utratę zaufania społecznego i żądano, by więcej nie naruszał jej dóbr osobistych oraz przeprosił urzędników Wydziału Lokalowego i MZB przed radnymi a także na łamach mediów lokalnych i regionalnych. Chciano też wpłaty 5 tys. zł na rzecz Stowarzyszenia Przyjaciół Człowieka „Tęcza”.
20 maja Sąd Okręgowy w Gliwicach oddział w Rybniku oddalił powództwo gminy. Oznacza to wprost, że gmina (zgodnie z ustawową definicją wszyscy raciborzanie), przegrała z Jaroszem sądową batalię. Musi mu teraz zwrócić koszty wynajęcia adwokata i pokryć koszty procesu. W sumie podatnicy wyłożą ponad dwa tysiące złotych.
Sąd zważył, że urzędnicy wykazali co prawda, iż w przypadku bloku przy ul. Karola Miarki nie było żadnego kumoterstwa, ale Artur Jarosz zarzucając takie działanie prezydentom nie naruszył prawa. Usprawiedliwił go bowiem interes społeczny. Krótko mówiąc krytykował magistrat w interesie wszystkich mieszkańców, a włodarze i podlegli im urzędnicy na stanowiskach kierowniczych, jako osoby publiczne z krytyką powinny się liczyć i wyciągać z niej wnioski.
Wyrok nie jest prawomocny. Gmina może odwołać się do wyższej instancji.
G. Wawoczny
O co poszło? Zaczęło się na sesji, na której dyskutowano, czy gmina powinna żyrować kredyt na termomodernizację budynku zamieszkałego głównie przez pracowników Miejskiego Zarządu Budynków, czy też nie. Tak zwany blok zakładowy przy ul. Karola Miarki 11-13 zasiedlają m.in. byli lub obecni pracownicy Miejskiego Zarządu Budynków. Prezydent przedłożył radnym projekt uchwały w sprawie zgody na zabezpieczenie na mieniu gminy preferencyjnego kredytu z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, który miano przeznaczyć na jego termomodernizację. Radni za pierwszym podejściem sprawę rozpatrzyli, ale uchwały nie podjęli.
W dyskusji, za sprawą dopuszczonego na sesji do głosu Artura Jarosza, głośno było o kumoterstwie, którego mieli się dopuścić urzędnicy. Stowarzyszenie „Wspólnota Mieszkaniowa”, które Jarosz reprezentował, uznało, że w przypadku bloku przy ul. Karola Miarki urzędnicy magistratu i MZB działali znacznie sprawniej niż w przypadku innych wspólnot, których członkowie nie mają już takiego wpływu na podejmowane w gminie decyzje. Blok jego zdaniem nie wymagał w ogóle remontu, a docieplenie nie spowoduje oszczędności na cieple.
Jarosz nazwał takie postępowanie nie tylko kumoterstwem. Sprawność działania pracowników MZB i Wydziału Lokalowego UM w kwestii szybkiego „załatwienia” remontu, preferencyjnego kredytu, bezproblemowego zarekomendowania Radzie Miasta ustanowienia zabezpieczenia kredytu na innej nieruchomości nosi znamiona przyjacielskiej przysługi dla byłych i obecnych kolegów z pracy na koszt innych raciborzan - oświadczył publicznie. Dlaczego wysnuł taki wniosek? Co jest powodem tego, że akurat na nieruchomości Karola Miarki 11-13 w niespełna 3 miesiące załatwiono w ramach linii kredytowej WFOŚiGW w Katowicach pożyczkę na pokrycie 75 proc. inwestycji (...), a na innych wspólnotach przedstawia się wyłącznie zestawienia niezbędnych prac na dziesiątki wręcz setki tysięcy złotych nie informując właścicieli w ogóle o istnieniu preferencyjnych, umarzalnych linii kredytowych, a o możliwości zabezpieczenia kredytu na mieniu komunalnym nikt się nawet nie zająknie - tłumaczył.
Urażeni poczuli się głównie prezydent Jan Osuchowski oraz zajmujący się mieszkaniówką jego zastępca Mirosław Szypowski. Zdecydowali jednak, że Jarosza pozwie gmina, a nie oni sami. Takie rozwiązanie, jak wspomnieliśmy na początku, sprawiło, że nie musieli sięgać do własnych portfeli, tylko do kasy miejskiej. W pozwie argumentowano, iż działanie Jarosza naraziło gminę na utratę zaufania społecznego i żądano, by więcej nie naruszał jej dóbr osobistych oraz przeprosił urzędników Wydziału Lokalowego i MZB przed radnymi a także na łamach mediów lokalnych i regionalnych. Chciano też wpłaty 5 tys. zł na rzecz Stowarzyszenia Przyjaciół Człowieka „Tęcza”.
20 maja Sąd Okręgowy w Gliwicach oddział w Rybniku oddalił powództwo gminy. Oznacza to wprost, że gmina (zgodnie z ustawową definicją wszyscy raciborzanie), przegrała z Jaroszem sądową batalię. Musi mu teraz zwrócić koszty wynajęcia adwokata i pokryć koszty procesu. W sumie podatnicy wyłożą ponad dwa tysiące złotych.
Sąd zważył, że urzędnicy wykazali co prawda, iż w przypadku bloku przy ul. Karola Miarki nie było żadnego kumoterstwa, ale Artur Jarosz zarzucając takie działanie prezydentom nie naruszył prawa. Usprawiedliwił go bowiem interes społeczny. Krótko mówiąc krytykował magistrat w interesie wszystkich mieszkańców, a włodarze i podlegli im urzędnicy na stanowiskach kierowniczych, jako osoby publiczne z krytyką powinny się liczyć i wyciągać z niej wnioski.
Wyrok nie jest prawomocny. Gmina może odwołać się do wyższej instancji.
G. Wawoczny
Najnowsze komentarze