Płomienie trawiły wszystko
Los spalonego w niedawnym pożarze budynku w Lekartowie jest niepewny. Zamieszkujące w nim dotąd rodziny zostały tymczasowo przeniesione do innych domów. Straciły prawie cały dobytek.
Pożar, który wybuchł przy starej stacji kolejowej w Lekartowie, strawił niemal całe wnętrze budynku, należącego do kolei. Ogień gasiło kilkanaście sekcji strażackich przez całą noc, wylano prawie 5 tysięcy litrów wody. Jednego z mieszkańców uratowano od zaczadzenia. Zginęły jedynie rybki w akwarium.
Płomienie spaliły większość pomieszczeń na piętrze wraz z ich wyposażeniem, gdzie zaczął się zresztą cały pożar. Pogorzelcy otrzymali niemal od razu wsparcie z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Pietrowicach Wielkich, akcję zbierania dla nich rzeczy zainicjowała dyrektor szkoły w pobliskich Samborowicach. Część rodzin została tymczasowo zakwaterowana po sąsiedzku. Jak długo obędzie się bez własnych kątów, nikt nie wie. Cały czas udzielana jest pomoc, szczególnie materiałowa. Budynek należy wprawdzie do kolei, ale ci ludzie są mieszkańcami naszej gminy - stwierdził sekretarz UG w Pietrowicach Adam Wajda. Sam budynek póki co stoi osmalony i mimo zakazów wejścia do niego z powodu nadwerężenia konstrukcji byle kto może po nim buszować.
Byłych mieszkańców zbulwersowała ostatnio postawa pracowników administracji kolejowej, odpowiedzialnej za obiekt. Przyjechali co prawda tutaj, ale zamiast pomóc zrobić porządek, wyrwali ze ścian kable i wszelkie metalowe części. Część rzeczy wcześniej sami poukładaliśmy. Wszystko rozbabrali - jeden z lokatorów pokazał czarne od sadzy ściany, poprzecinane kontrastującą z nimi bielą wyszarpanych dziur. Zadzwoniłem do administracji, pytając kogo nam przysłali. Pomocników czy złodziei? Rzucili słuchawką. Byli lokatorzy są tym przygnębieni.
(sem)
Płomienie spaliły większość pomieszczeń na piętrze wraz z ich wyposażeniem, gdzie zaczął się zresztą cały pożar. Pogorzelcy otrzymali niemal od razu wsparcie z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Pietrowicach Wielkich, akcję zbierania dla nich rzeczy zainicjowała dyrektor szkoły w pobliskich Samborowicach. Część rodzin została tymczasowo zakwaterowana po sąsiedzku. Jak długo obędzie się bez własnych kątów, nikt nie wie. Cały czas udzielana jest pomoc, szczególnie materiałowa. Budynek należy wprawdzie do kolei, ale ci ludzie są mieszkańcami naszej gminy - stwierdził sekretarz UG w Pietrowicach Adam Wajda. Sam budynek póki co stoi osmalony i mimo zakazów wejścia do niego z powodu nadwerężenia konstrukcji byle kto może po nim buszować.
Byłych mieszkańców zbulwersowała ostatnio postawa pracowników administracji kolejowej, odpowiedzialnej za obiekt. Przyjechali co prawda tutaj, ale zamiast pomóc zrobić porządek, wyrwali ze ścian kable i wszelkie metalowe części. Część rzeczy wcześniej sami poukładaliśmy. Wszystko rozbabrali - jeden z lokatorów pokazał czarne od sadzy ściany, poprzecinane kontrastującą z nimi bielą wyszarpanych dziur. Zadzwoniłem do administracji, pytając kogo nam przysłali. Pomocników czy złodziei? Rzucili słuchawką. Byli lokatorzy są tym przygnębieni.
(sem)
Najnowsze komentarze