ROCK’CO’ROK za nami
Kiedy w 2001 r., na wezwanie młodzieży, przygotowywaliśmy z Michałem Fitą i Odysem Olbińskim z zespołu Parking przegląd lokalnych zespołów rockowych, nie mogliśmy przypuszczać, że 4 lata później przyjdzie nam przeżyć tak wspaniały wieczór jak wczoraj, 3 maja 2004!
Już na początku ochrzciłem ten raciborski zlot rockmanów ROCK’CO’ROK, tak aby sama nazwa zobowiązywała do kontynuacji imprezy, której młodzież potrzebuje i na którą zasługuje. Jest bowiem dla mnie pewne, że od kiedy rock’n’roll wszedł w latach 1967-68 na „ambitne” tory jako tzw. rock progresywny, pozostaje do dziś dnia językiem młodzieży mądrej, zbuntowanej i wrażliwej. Kto poddaje tę tezę w wątpliwość, powinien być 3 maja na sali widowiskowej przy ul. Chopina! W czasie trzech poprzednich edycji zasłużonym aplauzem cieszyła się raciborska grupa Parking, Robson z Ostrawy czy ubiegłoroczny koncert zespołu Pogodno. Fakt!
Ale dopiero wczoraj stało się coś, o co każdy muzyk - jak zaświadcza wielki mistrz gitary Paco de Lucia - modli się po nocach: na koncercie Przeskoczyła iskra pomiędzy wykonawcami a publicznością. Ta „iskra”, ta wzajemność w przeżywaniu muzyki sprawia, że normalny koncert staje się wydarzeniem. Finałowy koncert IV edycji ROCK’CO’ROK był wydarzeniem! Ale po kolei; o 17.15 na scenę wszedł głubczycki zespół Dwa Ciastka, okrzyknięty przez publiczność zwycięzcą przeglądu w dniu poprzednim. Młodość, werwa, luz, niezłe warunki techniczne, słowem: fiesta rockowa ze sporą domieszką reggae! Żeby nie popaść w przesadę dodam, że sekcja rytmiczna ma do przyszłorocznego koncertu jeszcze sporo do zrobienia. Miłe jest jednak - nie uważacie? - to, że raciborska młodzież prawem powtórnego koncertu w tegorocznym finale wyróżniła nie „swoich” lecz kapelę z Głubczyc.
Po nich pojawił się, polecony Michałowi pocztą pantoflową, zespół Glayzy z Bohumina czyli dwóch facetów z gitarami i cztery... dziewczyny(!). Weszli i dali (dały?) czadu jakiego od występów Robsona tu nie było. Wzorowa sekcja rytmiczna, inteligentne klawisze, drive wprawiający stopniowo salę w kołysanie aż wreszcie w taniec. No i ta liderka! Kruche blond dziewczę o aparycji aniołka, prowadząca do akcji swą formację z powerem Eddie Veddera! I do tego w dwóch językach, po czesku i po polsku (wszak to pogranicze, Bohumin!). Kiedy zagrali swój ludowy standard „Doliny”, tak na pełny gaz, z naszego starego sufitu prawdopodobnie zaczynał sypać się tynk. Czesi zakończyli swój koncert... „Kazaczokiem” i to było właściwe preludium przed muzyką grupy Akurat, która właśnie szykowała się do wyjścia na scenę.
Muzycy z Bielska również wystąpili w składzie 6-osobowym (sekcja, gitary, trąbka, saksofon) ale wiadomo nie od dziś, że duszę zespołom rockowym nadaje frontman, wokal... tak było i tym razem. Tomek Kłaptocz, pomagający sobie trąbką, podawał swoje w gruncie rzeczy proste teksty z charyzmą proroka odrzuconych i pominiętych. Nie wiem czy jest antyglobalistą, jestem pewien, że wyczuwa absurdy nowego wyścigu szczurów, do którego zapędza nas świat. I jeśli szczypta anarchizmu trąciła chwilami demagogią, ten bunt podawany był - rzekłbym - z godnością. To dużo.
Po kilku utworach zorientowałem się, że 2/3 sali... śpiewa razem z zespołem. I o ile około 150 osób siedziało w fotelach, to dobra setka pozostałych tańczyła śpiewając wokół sceny. Głos pokolenia? No jasne! Kiedy koło 22-ej żegnaliśmy z Robackiem wszystkich wykonawców, poproszonych jeszcze raz w światła jupiterów, zdałem sobie sprawę, że przeżyłem swój najpiękniejszy rockowy wieczór w Raciborzu, choć w ciągu kilkunastu lat zapraszałem na tę scenę i Czesława Niemena i Maanam, Wilki i Tadeusza Nalepę, Budkę Suflera i wiele jeszcze innych sław rocka.
Teraz krótko podziękowania: Patrykowi i Markowi, ludziom z firmy Abstrakt za wzorowe nagłośnienie i miłą współpracę (jak miło wreszcie słyszeć i rozumieć wokalistę!); I Michałowi Ficie z Raciborskiego Centrum Kultury, który całe to muzyczne 3-dniowe (bo 1 maja były jeszcze filmy!) święto przygotował i dzielnie poprowadził. I młodzieży, która była CZWARTYM BOHATEREM wieczoru wieńczącego IV edycję ROCK’CO’ROK. (Pragnę zwrócić uwagę, że ten żywiołowy wielogodzinny karnawał zakończył się „bez strat w ludziach”). Obiecujemy już teraz, że V nie będzie gorsza!
Marek Rapnicki
Ale dopiero wczoraj stało się coś, o co każdy muzyk - jak zaświadcza wielki mistrz gitary Paco de Lucia - modli się po nocach: na koncercie Przeskoczyła iskra pomiędzy wykonawcami a publicznością. Ta „iskra”, ta wzajemność w przeżywaniu muzyki sprawia, że normalny koncert staje się wydarzeniem. Finałowy koncert IV edycji ROCK’CO’ROK był wydarzeniem! Ale po kolei; o 17.15 na scenę wszedł głubczycki zespół Dwa Ciastka, okrzyknięty przez publiczność zwycięzcą przeglądu w dniu poprzednim. Młodość, werwa, luz, niezłe warunki techniczne, słowem: fiesta rockowa ze sporą domieszką reggae! Żeby nie popaść w przesadę dodam, że sekcja rytmiczna ma do przyszłorocznego koncertu jeszcze sporo do zrobienia. Miłe jest jednak - nie uważacie? - to, że raciborska młodzież prawem powtórnego koncertu w tegorocznym finale wyróżniła nie „swoich” lecz kapelę z Głubczyc.
Po nich pojawił się, polecony Michałowi pocztą pantoflową, zespół Glayzy z Bohumina czyli dwóch facetów z gitarami i cztery... dziewczyny(!). Weszli i dali (dały?) czadu jakiego od występów Robsona tu nie było. Wzorowa sekcja rytmiczna, inteligentne klawisze, drive wprawiający stopniowo salę w kołysanie aż wreszcie w taniec. No i ta liderka! Kruche blond dziewczę o aparycji aniołka, prowadząca do akcji swą formację z powerem Eddie Veddera! I do tego w dwóch językach, po czesku i po polsku (wszak to pogranicze, Bohumin!). Kiedy zagrali swój ludowy standard „Doliny”, tak na pełny gaz, z naszego starego sufitu prawdopodobnie zaczynał sypać się tynk. Czesi zakończyli swój koncert... „Kazaczokiem” i to było właściwe preludium przed muzyką grupy Akurat, która właśnie szykowała się do wyjścia na scenę.
Muzycy z Bielska również wystąpili w składzie 6-osobowym (sekcja, gitary, trąbka, saksofon) ale wiadomo nie od dziś, że duszę zespołom rockowym nadaje frontman, wokal... tak było i tym razem. Tomek Kłaptocz, pomagający sobie trąbką, podawał swoje w gruncie rzeczy proste teksty z charyzmą proroka odrzuconych i pominiętych. Nie wiem czy jest antyglobalistą, jestem pewien, że wyczuwa absurdy nowego wyścigu szczurów, do którego zapędza nas świat. I jeśli szczypta anarchizmu trąciła chwilami demagogią, ten bunt podawany był - rzekłbym - z godnością. To dużo.
Po kilku utworach zorientowałem się, że 2/3 sali... śpiewa razem z zespołem. I o ile około 150 osób siedziało w fotelach, to dobra setka pozostałych tańczyła śpiewając wokół sceny. Głos pokolenia? No jasne! Kiedy koło 22-ej żegnaliśmy z Robackiem wszystkich wykonawców, poproszonych jeszcze raz w światła jupiterów, zdałem sobie sprawę, że przeżyłem swój najpiękniejszy rockowy wieczór w Raciborzu, choć w ciągu kilkunastu lat zapraszałem na tę scenę i Czesława Niemena i Maanam, Wilki i Tadeusza Nalepę, Budkę Suflera i wiele jeszcze innych sław rocka.
Teraz krótko podziękowania: Patrykowi i Markowi, ludziom z firmy Abstrakt za wzorowe nagłośnienie i miłą współpracę (jak miło wreszcie słyszeć i rozumieć wokalistę!); I Michałowi Ficie z Raciborskiego Centrum Kultury, który całe to muzyczne 3-dniowe (bo 1 maja były jeszcze filmy!) święto przygotował i dzielnie poprowadził. I młodzieży, która była CZWARTYM BOHATEREM wieczoru wieńczącego IV edycję ROCK’CO’ROK. (Pragnę zwrócić uwagę, że ten żywiołowy wielogodzinny karnawał zakończył się „bez strat w ludziach”). Obiecujemy już teraz, że V nie będzie gorsza!
Marek Rapnicki
Najnowsze komentarze