Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Bieg przez hale

04.05.2004 00:00
Biegacz Zrywu Rudnik Jan Deńca zajął 23 miejsce w generalnej klasyfikacji II edycji Karstadt RuhrMarathon w niemieckim Dortmundzie, gdzie startowało ponad 20 tysięcy ludzi. W swojej kategorii wiekowej M 50 był zaś drugi. To jego najlepszy dotąd start w międzynarodowej imprezie.
Do maratonu w Niemczech rudnicki biegacz przygotowywał się od dłuższego czasu. Start w imprezie zaowocował bardzo dobrą pozycją i rekordem życiowym na dystansie 42 km 2 godzin 43 minut i 57 sekund. Z wyniku jestem zadowolony, z osiągniętego czasu mniej - stwierdził jednak biegacz. Sądziłem, że tym razem udami się uzyskać czas w granicach 2 godzin 40 minut, a na to zanosiło się jeszcze w połowie
dystansu. Trochę źle znowu rozegrałem bieg taktycznie. Niestety, końcówka była znacznie gorsza, choć i tak czas z tego biegu jest najlepszym dotąd w historii moich startów w maratonach.
 

Cały bieg zdominowali czarnoskórzy biegacze z Afryki - wygrał Faustin Baha z Tanzanii z czasem 2.10,08. Biorąc pod uwagę nienajszybszą trasę, osiągnął znakomity wynik. Co ciekawe, był chyba jedynym biegaczem z czołówki, który drugą połówkę biegu miał lepszą czasowo, niż pierwszą - komentuje Deńca. Za Bahą uplasowała się cała plejada długodystansowców jego rodaków oraz Kenijczyków i Marokańczyków. W pierwszej dziesiątce nie było zresztą żadnego Europejczyka. Deńca, jak wynikało z generalnej klasyfikacji, był siódmym w kolejności biegaczem o białym kolorze skóry. W kategorii M 50 przegrał jedynie z Niemcem Konradem Branse z Knapsonafft (a ten w kategorii open zajął 14 miejsce).
 

Bieg Karlstadt RuhrMarathon będzie dla biegacza z Rudnika nie tylko bardzo dobrym wspomnieniem z racji wyniku, ale głównie z powodu wrażeń, jakie miał w trakcie wyjazdu. Sam bieg był prawdziwą masówką - startowało w nim bowiem aż 20 tysięcy ludzi. Przed startem biegaczy swój czas mieli łyżworolkowcy, a było ich na starcie prawie 2 tysiące. Już to daje pojęcie o charakterze tej imprezy - stwierdził J. Deńca. Kolega z Ciechowic, z którym pojechałem na nią, startował właśnie w wyścigu łyżworolek. Zajął miejsce w drugiej setce, co jak na liczbę startujących jest bardzo dobrym osiągnięciem.
 

Organizacja tegorocznej imprezy była znakomita, zadbano nie tylko o przygotowanie samych biegaczy, ale także prawie milion widzów, zagrzewających zawodników do walki. Tegoroczna trasa wiodła z okolic Dortmundu do Bochum, przez Gelsenkirchen. W sumie biegliśmy przez pięć miast. A wbrew pozorom nie był to najłatwiejszy teren, bo sporo było pagórków i podbiegów. Różnice poziomów na niektórych odcinkach, jak wynikało z mapy, sięgały nawet 30 - 40 metrów. W ubiegłym roku bieg, prowadzony w odwrotną stronę, był pod tym względem jeszcze trudniejszy. Nie przeszkadzała natomiast pogoda - okazała się w sam raz dla maratończyków. Co kilka kilometrów ustawione były specjalne punkty z napojami i odżywkami, tak że każdy zawodnik mógł z nich skorzystać.
 

Ogromnych wrażeń dostarczali kibice, dopingujący biegaczy na całej trasie. Biegliśmy niemal cały czas w szpalerze ludzi, krzyczących ile sił, dmących w trąbki, walących w klekotki i używających nawet syren - opowiada J. Deńca. W pewnym momencie, biegnąc samotnie, słyszałem okrzyki Jan, Jan Jan! To było naprawdę niesamowite, a zachodziłem w głowę, skąd ci ludzie znają moje imię. Potem dopiero zorientowałem się, że na otrzymanej od organizatorów nalepce z numerem wypisano także dużymi literami moje imię. Każdy ze startujących dostał takie same plakietki. Zabawny był widok grupek staruszek na fotelikach, machających zawzięcie flagami i klekotkami - a także maluchów poprzebieranych w różne kolorowe stroje.
 

Największe zdumienie ogarnęło biegacza, gdy zorientował się, że trasa biegu wiedzie przez... hale przemysłowe. Przez około 800 metrów biegliśmy samym środkiem trzech olbrzymich hal produkcyjnych zakładów samochodowych Opla. Po bokach odbywała się normalna praca, ludzie stali przy maszynach i wykonywali swoje zadania. I nikomu nie przeszkadzaliśmy. Już to daje pojęcie o organizacji całej imprezy - wyjaśnił. Wszędzie ruch nadzorowali policjanci, dyżurowała obsługa medyczna. A czasu zapewne zabrało to obu służbom wiele, bo wielu startujących biegło cały dystans nawet do 6 godzin. Na mecie ustawiono olbrzymie telebimy, trwał wielki festyn, odbywały się różne imprezy towarzyszące.
 

Jan Deńca nie zamierza długo odpoczywać po dortmundzkim maratonie. W najbliższym czasie jest kilka ciekawych biegów w regionie, być może latem wybiorę się na Mistrzostwa Polski Weteranów, ale dokładnych planów startów jeszcze sobie nie skalkulowałem - wyjaśnił. Nadal chce osiągnąć wynik poniżej 2 godzin 40 minut. Postanowiłem, że dopiero wtedy przestanę biegać maratony - mówi.

(sem)

  • Numer: 19 (629)
  • Data wydania: 04.05.04