Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Alarm w szpitalu

20.04.2004 00:00
Na chirurgii kończyła się operacja usunięcia wyrostka robaczkowego, na położniczym przyszedł na świat nowy raciborzanin, kilku chorych było dializowanych. W takich okolicznościach nieznana osoba zadzwoniła do dyspozytorki pogotowia oświadczając krótko: w szpitalu jest bomba. Zaraz potem rozmówca rzucił słuchawką.   Telefon w pogotowiu zadzwonił 12 kwietnia tuż po 13.00. Dyspozytorka zapamiętała głos młodzieńca, prawie że dziecka. W szpitalu jest bomba - powiedział i rzucił słuchawką. Jak ustalono, dzwonił z budki telefonicznej w Studziennej. Policja poszukuje sprawcy. Jest to najprawdopodobniej jakiś dzieciak. Około 14.00 w pogotowiu znów odebrano telefon. Znów z budki w Studziennej. Tym razem słychać było jakieś śmiechy nastolatków.   Na święta mieliśmy w szpitalu jedynie 60 pacjentów, same najcięższe przypadki. Normalnie leży u nas 350 osób - mówi Wojciech Krzyżek, dyrektor lecznicy. Przyjechał na miejsce natychmiast po otrzymaniu zawiadomienia od dyspozytorki. Ta powiadomiła również straż pożarną i policję. Zapadły decyzje. Musieliśmy robić wszystko, by nie wzbudzać paniki - mówi Krzyżek. Najpierw zamknięto szpital, potem wyproszono odwiedzających, rozpoczęło się przeszukanie całego obiektu. Pomieszczenia sprawdzali dyrektorzy, pracownicy obsługi (przyjechali, by w razie potrzeby odciąć dopływ wszystkich mediów), strażacy i policjanci oraz pielęgniarki. Te ostatnie wiedzą gdzie co leży i mogły szybko stwierdzić, czy pojawiło się coś niepokojącego - słyszymy od dyrektora. Bomby nie znaleziono. Około godz. 15.00 było już po wszystkim.
Dlaczego nie ewakuowano chorych? Mieliśmy najcięższe przypadki, obłożnie chorych - oświadcza dyrektor. Mógł podjąć taką decyzję, ale po konsultacji i na wyraźny wniosek kierującego akcją oficera policji. Takiej sugestii tego dnia nie było. Gdyby musiano ewakuować, to nie na dwór, lecz do innych szpitali. To ogromna operacja, wymagająca ogromnych sił, głównie spoza Raciborza.
 W szpitalu zapewniają, że pos-tępowano zgodnie z instrukcjami, opracowanymi przez sztab kryzysowy wojewody. Po akcji zdecydowano zamknąć szpital dla odwiedzających do wtorku 13 kwietnia. Wpuszczano jedynie do najciężej chorych i do dzieci.

 Akcję skrytykował nasz czytelnik, były żołnierz jednostek specjalnych, pragnący jednak zachować anonimowość. W szpitalu miał w tym czasie krewnych. Co prawda akcji w środku całej nie widzialem, ale mój krewniak, jak i z resztą cała moja rodzina jest obeznany z pewnymi zagadnieniami z mojego dawnego życia zawodowego i wie, np:, że aby wysadzić taki szpital w powietrze, to przydałaby się ciężarówka materiałów wybuchowych, a tym, co można wnieść na salę, to najwyżej można rozwiązać doczesne problemy jednego z oddziałów szpitalnych i to całkiem skutecznie. Krewniak mój, uważając się za przeszkolonego z racji częstych rozmów i często poruszajacych zagadnienia walki z terrorystami, jak i samych sposobów zamachów terrorystycznych, zaczął bacznie się akcji przyglądać a nawet spróbował zagadać policjantów. Jakież było jego zdziwienie, że nie pirotechników. Policjanci ci okazali się sympatyczni, ale zarazem nieprzygotowani do roli wykrywania bomb. Okazało się, że nie tylko nie wiedzieli, jak i gdzie szukać, ale za bardzo byli przesiąknięci filmami z okresu II wojny światowej i takiej też szukali bomby, tzn: najlepiej w teczce a wewnątrz niej kilka lasek trotylu, związanych lub zlepionych taśmą, do tego jakiś zegar, jakieś wystające przewody (druty). Policjanci ci nie wiedzieli, gdzie w budynku umieszcza się bombę aby jak najbardziej skumulować energię wybuchu i narobić jak najwięcej odłamków, nie mieli też pojęcia, że w takiej sytuacji nie można używać telefonów komórkowych, które mogą zadziałać pobudzająco na zapalnik bomby. A przecież bomba może przyjąć każdą formę, np: dwulitrowego soku w kartonie lub 2,5 litrowej pepsi czy coli, które to mogą mieć kolor bardzo zbliżony do napalmu, czy też może to być wypełniona materiałami wybuchowymi rama łóżka. Kiedy mój krewniak dodał, iż sytuację komplikuje obecność instalacji z tlenem. funkcjonariusz, można by rzec, wzruszył raminami, no bo niby skąd taki piżamowiec może wiedzieć więcej od mundurowca? Nieewakuowanie personelu i chorych, którzy według wszelkich praw moralnych i międzynarodowych podlegają szczególnej ochronie i obojętne, czy są to ćwiczenia czy normalne jaja jakiegoś żartownisia, jest dowodem na to jak nieprzygotowani jesteśmy do ewentualnych zamachów i jak niepoważnie do tego zagadnienia podchodzimy. Bo oto zrodził się precedens, który zaowocuje tym, iż (odpukać) w podobnym przypadku ktoś inny też podejmie taką decyzję, aby kogoś tam nie ewakuować i zrobi to jeden raz za mało. Pragnę jednak potępić tych, którzy wydzwaniają z podobnymi głupotami i tych, ktorzy nie reagują poważnie, nawet, jeśli to są w ich mniemaniu głupoty. Dla dobra mego krewniaka, żeby mu tam czegoś nie zaszyli lub za dużo nie wycięli, pragnę pozostać anonimowy - powiedział nam w redakcji.
 Postępowaliśmy zgodnie z instrukcją - mówi nadkom. Józef Staniszewski, tego dnia tzw. kontrolny w KPP Racibórz. Na szczeblu lokalnym policja nie ma nic innego do roboty, jak zabezpieczyć teren i przeszukać obiekt. Natychmiast zawiadamiania jest jednostka pirotechników. Taka czekała w gotowości w Katowicach - zapewnia Staniszewski. Przyznaje, że dowodzenie taką akcją jest trudne, a policjanci nie dysponują wszechstronną wiedzą na temat bomb, bo to domena specjalistów. Mamy nie tyle znaleźć bombę, co zidentyfikować wszelkie podejrzane przedmioty. Do nich ściągamy pirotechników, jednocześnie wnioskujemy do dyrektora jednostki o przeprowadzenie ewakuacji ludzi z miejsca zagrożenia - dodaje Staniszewski. Pod ocenę - tłumaczy - policja musi brać wszelkie ryzyka. Nieraz się zdarza, że tak samo jak uczniowie nie chcąc klasówki informują, iż w szkole jest bomba, tak złodzieje samochodów chcą w podobny sposób odwrócić uwagę policji. W tym przypadku było wielce prawdopodobne, że zawiadomienie było żartem.
 

Dziś telefony o podłożonych bombach trafiają na podatny grunt. Boimy się zamachów terrorystycznych, kalkulujemy ryzyko, ale w podświadomości nigdy nie wykluczamy, że informacja jest prawdziwa, że gdzieś naprawdę jest ładunek podłożony nie tyle przez zamachowców, co zwykłych psychopatów. Rację mają ci, którzy uważają, że bezwględnie należy ewakuować ludzi, że dzisiejsze bomby to już nie kule z iskrzącym lontem, ale najwymyślniejsze ładunki o dużej sile rażenia. Rację mają też ci, któryrzy postępują zgodnie z instrukcją, tak jak było w tym przypadku, bo to na nich spoczywać będzie ewentualna odpowiedzialność i na podstawie tejże instrukcji byliby rozliczani.

Grzegorz Wawoczny

  • Numer: 17 (627)
  • Data wydania: 20.04.04