Poddała się karze
Była główna księgowa Urzędu Miasta w Raciborzu przyznała się do zagarnięcia ponad 100 tys. zł z magistrackiej kasy. Sąd wydał już wyrok w jej sprawie. Nie wiadomo jednak, kiedy i czy w ogóle miasto odzyska pieniądze.
Dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat, zakaz wykonywania czynności związanych z zarządzaniem publicznymi pieniędzmi na pięć lat oraz nakaz naprawienia szkody - tak brzmi wyrok w sprawie Gizeli K., byłej głównej księgowej ratusza, która zagarnęła ponad 100 tys. zł. Kobieta została zwolniona. Przed sądem przyznała się do winy i poddała karze. Wydawałoby się więc, że wszystko już wiadomo. Tymczasem niewiadoma pozostaje jedna kwestia: kiedy i jakim sposobem K. zwróci pieniądze. Już podczas prokuratorskiego śledztwa przyznała, że jest biedna jak mysz kościelna, a zagarniętą kasę zdążyła wydać.
Przypomnijmy, pisaliśmy o tym obszernie na łamach Nowin Raciborskich we wrześniu minionego roku, przez trzy lata magistraccy urzędnicy nie wiedzieli, że szefowa wydziału finansowego okradała zakładowy fundusz świadczeń socjalnych. Zorientowali się dopiero w listopadzie minionego roku. Gizela K. ma 48 lat. Była przyjęta do pracy w 1996 r. Po ujawnieniu afery urzędnicy byli zszokowani. Nikt nie podejrzewał K. o takie kanty. Zszokowane są były organy ścigania. Przez trzy lata oskarżona wypłacała sobie grube kwoty pieniędzy i nikt się nie zorientował. Kompletnie nawalił magistracki system wewnętrznej kontroli.
Na czym polegały oszustwa? Od 1999 r. do jesieni 2002 r. Gizela K. była odpowiedzialna za zakładowy fundusz świadczeń socjalnych. Prowadziła niezbędną dokumentację wypłat. Te dokonywano na wniosek strony, który trafiał do zespołu opiniująco-doradczego, a następnie po pozytywnym zaopiniowaniu do prezydenta, który składał swój podpis na umowie pożyczki. Potem potrzebna już była tylko kontrasygnata uprawnionego pracownika na poleceniu przelewu.
Mechanizm działania K. był dość prosty. Oszukiwała prezydentów co do faktu przyznania jej pożyczki jak i pracowników mogących kontrasygnować przelewy. W jednym przypadku kontrasygnatę taką podrobiła, co jednoznacznie potwierdził biegły grafolog. Pieniądze strumieniem lały się na jej konto. Nieraz co trzy miesiące „udzielano” jej pożyczki. Były to kwoty od 3 do 15 tys. zł. Jak się okazało 66 tys. zł przelała sobie bez żadnego tytułu. Łącznie magistracki zakładowy fundusz stracił ponad 104 tys. zł. W gronie osób, które zawierzyły Gizeli K. są dwaj byli wiceprezydenci, wszyscy skarbnicy z tego czasu, w tym obecna główna księgowa budżetu, pracownicy wydziału finansowego, w tym odpowiedzialni za kontrole.
Sprawa długo nie wychodziła na jaw. Dopiero pod koniec kadencji poprzednich władz szwindel ujawniła wewnętrzna kontrola. Poprzedni prezydent zawiadomił też prokuratora. W trakcie dochodzenia ustalono, że Gizela K., odpowiedzialna za dokumentację, nie wykazywała zawartych umów w harmonogramie spłat, przez co nie figurowała jako dłużnik ratusza.
Przed prokuratorem początkowo nie przyznawała się do zarzucanych jej czynów. Co do motywów wyjaśniała, że „mąż bardzo kiepsko zarabiał”. Razem z nim ma na utrzymaniu trójkę dzieci. Ostatecznie przyznała się do przestępstwa.
(waw)
Przypomnijmy, pisaliśmy o tym obszernie na łamach Nowin Raciborskich we wrześniu minionego roku, przez trzy lata magistraccy urzędnicy nie wiedzieli, że szefowa wydziału finansowego okradała zakładowy fundusz świadczeń socjalnych. Zorientowali się dopiero w listopadzie minionego roku. Gizela K. ma 48 lat. Była przyjęta do pracy w 1996 r. Po ujawnieniu afery urzędnicy byli zszokowani. Nikt nie podejrzewał K. o takie kanty. Zszokowane są były organy ścigania. Przez trzy lata oskarżona wypłacała sobie grube kwoty pieniędzy i nikt się nie zorientował. Kompletnie nawalił magistracki system wewnętrznej kontroli.
Na czym polegały oszustwa? Od 1999 r. do jesieni 2002 r. Gizela K. była odpowiedzialna za zakładowy fundusz świadczeń socjalnych. Prowadziła niezbędną dokumentację wypłat. Te dokonywano na wniosek strony, który trafiał do zespołu opiniująco-doradczego, a następnie po pozytywnym zaopiniowaniu do prezydenta, który składał swój podpis na umowie pożyczki. Potem potrzebna już była tylko kontrasygnata uprawnionego pracownika na poleceniu przelewu.
Mechanizm działania K. był dość prosty. Oszukiwała prezydentów co do faktu przyznania jej pożyczki jak i pracowników mogących kontrasygnować przelewy. W jednym przypadku kontrasygnatę taką podrobiła, co jednoznacznie potwierdził biegły grafolog. Pieniądze strumieniem lały się na jej konto. Nieraz co trzy miesiące „udzielano” jej pożyczki. Były to kwoty od 3 do 15 tys. zł. Jak się okazało 66 tys. zł przelała sobie bez żadnego tytułu. Łącznie magistracki zakładowy fundusz stracił ponad 104 tys. zł. W gronie osób, które zawierzyły Gizeli K. są dwaj byli wiceprezydenci, wszyscy skarbnicy z tego czasu, w tym obecna główna księgowa budżetu, pracownicy wydziału finansowego, w tym odpowiedzialni za kontrole.
Sprawa długo nie wychodziła na jaw. Dopiero pod koniec kadencji poprzednich władz szwindel ujawniła wewnętrzna kontrola. Poprzedni prezydent zawiadomił też prokuratora. W trakcie dochodzenia ustalono, że Gizela K., odpowiedzialna za dokumentację, nie wykazywała zawartych umów w harmonogramie spłat, przez co nie figurowała jako dłużnik ratusza.
Przed prokuratorem początkowo nie przyznawała się do zarzucanych jej czynów. Co do motywów wyjaśniała, że „mąż bardzo kiepsko zarabiał”. Razem z nim ma na utrzymaniu trójkę dzieci. Ostatecznie przyznała się do przestępstwa.
(waw)
Najnowsze komentarze