Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Gorzki smak oliwek

27.01.2004 00:00
Katarzyna i Marek P. z Raciborza, jak wielu im podobnych Polaków, postanowili uzupełnić domowy budżet pieniędzmi zarobionymi w którymś z bogatych krajów Unii Europejskiej. Gdy więc znaleźli w lokalnej prasie stosowne ogłoszenie, bardzo się ucieszyli. Nie dosyć, że była to praca w sadownictwie, to jeszcze w południowej części Włoch, którą zawsze chcieli zwiedzić - Calabrii.

Smród, brud i...

Wyjechali  w grupie pięciu osób, z których byli najstarsi, w trzeciej dekadzie października. Byli w bardzo dobrych nastrojach. Mieli przecież precyzyjnie wytyczony cel - za zarobione przy zbiorze owoców - oliwek i pomarańczy - pieniądze kupić ukochanemu wnukowi komputer na I Komunię św. Po wyczerpującej podróży, ale w dobrych humorach, dojechali do miejscowości Rossano. Tu czekała ich pierwsza - i niestety nie ostatnia - przykra niespodzianka. Przyjechał po nich busikiem kompletnie pijany Polak. Jechał krętymi drogami jak szalony. Obawiali się, że ich pozabija. Ledwie żywi z przerażenia wysiedli z auta. Było po północy. Niestety, tu czekało ich kolejne rozczarowanie. Wprowadzeni do domu zastali śpiącą w pokoju kobietę. Standard pomieszczenia był porównywalny z oborą. Na ścianach widniał grzyb, na łóżkach leżały brudne, zniszczone materace, o pościeli nie było mowy. Meble wyglądały jak pozbierane ze śmietnika. Brakowało ogrzewania. Później było już tylko gorzej - pojawiły się szczury. Kiedy się rozwidniło, rozejrzeli się po reszcie domu i ogarnęło ich przerażenie. Na piętnaście osób była tylko jedna muszla klozetowa bez sedesu, nieczynna wanna i... jedna miednica. Oczywiście z konieczności myli się w niej wszyscy. Pani Katarzyna poczuła się bardzo upokorzona. Jakby tego było mało, dopiero pierwszego dnia roboczego okazało się, że praca jest na akord, a z zarobków będą im potrącane opłaty za noclegi. Zaczęło do nich docierać, że zostali bezczelnie nabrani.

Ponad ludzkie siły

Pracę, którą wykonywali można byłoby określić jako niewolniczą. Pobudka o 5.00, dojazd na plantację 40 km, zbieranie oliwek na akord, krótka przerwa na posiłek o godz. 12.00 (żeby wykonać normę jadło się w ogromnym pośpiechu), powrót o godz. 17.30. Państwo P. byli zazwyczaj tak zmęczeni, że nie mieli nawet siły przygotować sobie i zjeść przywiezionych z Polski zapasów. Na zakup jedzenia w euro nie było ich stać. Na domiar złego, gospodarz domu, Albańczyk na usługach Włocha, o ile uznał, że za długo wieczorem rozmawiają, wykręcał  żarówkę w pokoju. Norma dzienna, którą musieli wykonać, aby otrzymać obiecane 20 euro, wynosiła 17 kg na osobę. To było niewykonalne. Oni wszystko skrupulatnie liczyli i po prostu wpisywali np. połowę wynagrodzenia, czyli 10 euro, jeśli zebrało się mniej. Po tygodniu pracy w tak nienormalnym tempie drętwiały mi ręce tak bardzo, że z bólu nie mogłam spać. Kiedy próbowałam trochę je zwolnić, byłam popychana i szturchana. Po dwóch tygodniach niebezpiecznie skoczyło mi ciśnienie i zasłabłam w polu. Od tamtej chwili musiałam przerwać pracę i zostać w miejscu naszego zakwaterowania. Czułam się doprowadzona do ostateczności - mówi pani Katarzyna. Dopiero wtedy tak na serio pomyśleliśmy o powrocie. To jednak było niemożliwe. Nie było szans, aby dostać wcześniej zarobione do tamtej pory pieniądze, jak dopiero 10 dnia miesiąca następnego, czyli w grudniu. Sam zatem jeździłem do pracy. Rozstaliśmy się równocześnie ze złudzeniami o godziwej zapłacie za nasz trud. Byliśmy oboje wyczerpani i wychudzeni - ja straciłem na wadze 10 kg, żona 5 - dodaje pan Marek. Kiedy wreszcie nadszedł oczekiwany dzień wypłaty, okazało się, że ich gospodarz za bardzo się do tego nie palił. Ostatecznie wypłacił im pieniądze 11 grudnia, potrącając 110 euro za spanie. Zostali pozostawieni sami sobie, a wręcz wygoniono ich z domu. Do stacji kolejowej szli na piechotę z bagażami pół godziny. Było zimno, padało.

Pozostały złe wspomnienia

Ostatecznie dobrnęli, za poradą życzliwych Polaków do punktu Caritasu przy kościele, gdzie miejscowy ksiądz dał im trochę podstawowych produktów żywnościowych. Poradzono im, żeby pojechali do Caritasu rządowego, gdzie można znaleźć schronienie przez te parę dni do czasu wyjazdu. Tak też zrobili. Mieliśmy szczęście, że było miejsce. Jak się później dowiedzieliśmy, do tego samego Caritasu trafiły później pozostałe osoby z naszej raciborskiej grupy. Też nie wytrzymały tej morderczej pracy. A planowaliśmy zostać w Calabrii trzy miesiące - mówią z sarkazmem.

Chcielibyśmy, żeby napisała to pani jako przestrogę dla innych. Nikomu bym nie poleciła wyjazdu, jeżeli informacje o pracy nie pochodzą ze sprawdzonych źródeł. Nawet największemu wrogowi. Radzę też nie płacić z góry za pośrednictwo w załatwieniu pracy, bowiem słyszeliśmy niejednokrotnie o przypadkach, że przywieźli Polaków na miejsce i wysadzili ich na drodze. Żadna praca nie była załatwiona! Bywało, że ci ludzie spali później po prostu na plaży, bo nie mieli gdzie się podziać. Poza tym południowe Włochy okazały się „krajem indiańskim”, jak to niektórzy określają, a nie spodziewaną krainą dobrobytu i szczęścia. Jest tam nędza, brud, sklepy przypominają te nasze, polskie, z czasów głębokiej komuny. Każde ogłoszenie należy dokładnie sprawdzić. No ale my wiemy jak to jest. Polacy nie mają pracy i chwytają się ostatniej deski ratunku w nadziei, że będzie dobrze. Trzeba mieć dużo szczęścia, żeby się nie „poparzyć” - mówią ze zgrozą.

Ewa Halewska

PS Na życzenie bohaterów artykułu ich imiona oraz pierwsza litera nazwiska zostały zmienione.

  • Numer: 5 (615)
  • Data wydania: 27.01.04