Piątek, 27 grudnia 2024

imieniny: Jana, Żanety, Fabioli

RSS

Ulubiona polska kontra

19.02.2003 00:00
Antoni Piechniczek gościł w ubiegłym tygodniu w Raciborzu. Były selekcjoner reprezentacji narodowej spotkał się z działaczami sportowymi i uczestnikami kursu instruktora piłkarskiego. „Mógłbym nadal prowadzić jakieś zespoły, ale w takim wieku człowiek mówi sobie, że ma dosyć” - powiedział, pytany, dlaczego swych doświadczeń i wiedzy nie wykorzystuje praktycznie.
Uczyć się na błędach

Jeden z najlepszych polskich trenerów był niegdyś niezłym piłkarzem Odry Opole i Górnika Zabrze, ale największą sławę zyskał na początku lat. 80. gdy objął w atmosferze skandalu (wywołanego groteskową „aferą na Okęciu”) kadrę narodową po Ryszardzie Kuleszy i przerwał dominację wschodnioniemieckiej ekipy NRD wygraniem pamiętnych bojów w Chorzowie i Lipsku. Cała Polska śpiewała wespół z Bohdanem Łazuką skoczną piosenkę „Entliczek pentliczek, co zrobi Piechniczek...”. Po awansie do mundialu w Hiszpanii wykorzystał potencjał wielu znakomitych graczy, jacy pojawili się w rodzimym futbolu i zajął z nimi trzecie miejsce na świecie. Generacja, której przedstawicielami byli tacy piłkarze, jak Boniek, Smolarek, Szarmach, Lato, Majewski, Matysik i Kupcewicz ukształtowała się w zupełnie innych warunkach. To byli zawodnicy, którym bardzo zależało na reprezentacji. Potrafili na boisku być elastyczni i inteligentni w czytaniu gry - wyjawił.

Po Kazimierzu Górskim żadnemu polskiemu szkoleniowcowi kadry, oprócz Piechniczka nie udało się zajść z kadrą narodową tak wysoko. W pracy trenerskiej trzeba się liczyć z tym, że z nieba spada się jednak bardzo łatwo - powiedział. Przekonał się o tym na własnej skórze. Kolejne eliminacje do Mistrzostw Europy już Polacy przegrali, grając słabo ze średnimi wtedy Portugalczykami i jeszcze słabszymi Finami - a najbardziej zabolały niepowodzenia z... ZSRR. Z nieudanych gier trzeba też umieć wyciągać wnioski - stwierdził, sam stosując się do tej zasady w kolejnych eliminacjach do mundialu w Meksyku, po bojach z niebezpiecznymi zawsze belgijskimi Czerwonymi Diabłami, gorącokrwistymi Grekami i nieobliczalnymi Albańczykami. Tam jednak jego kadrę zatrzymali Anglicy i Brazylijczycy Ci ostatni, jak wciąż obstaje, nie mieli prawa nie przejść dalej. Nadal uważam, że przegraliśmy, bo tak było władzom FIFA na rękę. Polskich kibiców było na mistrzostwach ze dwustu. Brazylijskich kilkadziesiąt tysięcy. Mieli wykupione bilety na mecze kolejnych rund, niemalże do cna. To przeważyło. Bo co to za impreza bez Brazylii? - powiedział. Polacy na początku toczyli wyrównany bój z faworytami. Wystarczyło, by arbiter odgwizdał dwa dziwne karne i było po sprawie - jego drużyna musiała się odkryć i „kanarki” mogły kontrować.

Po tym championacie Piechniczek zrezygnował, a na odchodne „rzucił klątwę” na następców - życzył, by udało im się w ogóle awansować do mistrzostw. Medialnie wykorzystywana i troszkę nadużywana, „klątwa” działała długie lata - przełamał jej zmorę dopiero Jerzy Engel przed Koreą i Japonią 2002. Piechniczek sam próbował ją odczarować w połowie lat. 90., ale sterowanie reprezentacją poszło mu wtedy już gorzej. Mówiłem sobie zawsze, że nie warto drugi raz wchodzić do tej samej rzeki. Uległem namowom - że się nie udało, złożyło się na to wiele czynników - stwierdził. Wcześniej wyjechał do krajów arabskich i Afryki, trenował tam zespoły klubowe i reprezentacje, między innymi Tunezję, z którą uzyskiwał dobre wyniki w Pucharze Afryki.

Stres dla młodszych

Dzisiaj już dał sobie odpocząć od stresu pracy trenerskiej. Pewnie, że mógłbym, przy swoim doświadczeniu i wiedzy nadal prowadzić drużyny pił-karskie. Człowiek wciąż jest ciekawy nowinek, chce być w ruchu. Ale wolę pozostawić to młodszej generacji. Ja zawsze mogę służyć radą - powiedział. Nie był zachwycony usunięciem Engela po przegranych mistrzostwach w Korei - radził, by dać mu jeszcze szansę. U nas za łatwo, za pierwsze niepowodzenie, zwalnia się człowieka. Ludzie, którzy postanowili nie dać Engelowi dalej pracować, byli na co dzień z kadrą i obserwowali ją w czasie eliminacji i w trakcie mundialu, uważali jednak, że więcej chleba z tej mąki nie będzie - powiedział. Ta decyzja prawdopodobnie wywołała obecny chaos - Boniek, choć wyszedł spod jego skrzydeł jako piłkarz światowej klasy, nie dorósł do roli selekcjonera, a Paweł Janas ma przed sobą niewdzięczne zadanie odbudowania zaufania do drużyny narodowej. Życzę Janasowi jak najlepiej, ale nie mogę nie wytknąć mu paru błędów już na starcie - dodał Piechniczek. Uważa, iż generalnie poprawa jakości naszego futbolu musi zacząć się od szkolenia w klubach i ich sytuacji finansowej, a władze centrali piłkarskiej zacząć reformować rozgrywki w kierunku stworzenia lig profesjonalnych, z amatorskim zapleczem. Taki model preferuje zresztą większość europejskich federacji. Popatrzmy na takiego Górnika Zabrze - ma tradycje i dobrą bazę, ale z kolei jego pech polega na tym, że nikt nie ma ochoty w niego na dłużej zainwestować - podał. Sam, aby mieć wpływ na decyzje podejmowane na Śląsku co do sportu, w ostatnich wyborach samorządowych został radnym wojewódzkiego sejmiku - i chyba tylko jego osobowości należy zawdzięczać fakt, iż sejmik utrzymał komisję do spraw sportu.

Polskie kontrowanie

Piechniczek zaniechał trenowania, ale nie propagowania futbolu i nauczania. W trakcie pobytu w Raciborzu kursantom instruktorom podpowiadał ciekawe rzeczy na temat stylu pracy trenerskiej - oraz polskiej specjalności: ataku szybkiego. Za jego kadencji reprezentacja bezlitośnie wykorzystywała swoje walory i wyjątkowo dużo goli zdobywała właśnie po kontrach. Prawie wszyscy potrafimy określić, jaki styl gry preferuje futbol niemiecki, holenderski, hiszpański, angielski, włoski. To, co wyróżniało nasz futbol przed laty, w dobie sukcesów lat 70 i w późniejszym okresie, to właśnie skłonność do ataku szybkiego - wyjaśnił. Na dowód skuteczności takiego rozwiązania pokazał tabelę, w której polska reprezentacja zajmuje pierwsze miejsce, przed... Brazylią, Niemcami i Włochami. To zestawienie wyników z trzech mistrzostw - 1974, 1978 i 1982 - pokazuje, jak skuteczna była nasza taktyka, oparta właśnie na ataku szybkim. Najwięcej zwycięstw, najwięcej bramek zdobytych i mało straconych - wyjaśnił.

Gra takim stylem nie jest wprawdzie łatwa, ale lubią ją nie tylko sami piłkarze, ale i kibice. Bo wymusza szybką grę piłką, jak najprostsze rozwiązania w celu przeniesienia akcji pod bramkę rywala i jest przez to widowiskowa. Atak szybki wymaga od piłkarzy dobrego przygotowania szybkościowego, techniki w operowaniu piłką, agresji w dążeniu do celu i zdecydowania. Jest korzystny dla gry defensywnej własnej drużyny i powoduje zamęt w szeregach obronnych przeciwnika - jeśli się go składnie i skutecznie przeprowadzi. Wiecie, jak wyglądają mecze polskiej ekstraklasy? Prawie 70 procent tak zwanych drugich podań to wykopy na ślepo, a nuż się uda. Większość piłek zagranych takim sposobem jest straconych - wyjaśnił. Zmora naszych drużyn różnego szczebla to słaba gra w ataku pozycyjnym, bo brakuje technicznego przygotowania.

Przyczyna jest prozaiczna - polscy ligowcy nie są nauczeni nie tylko dobrego odbioru piłki, ale i dokładnego zagrania jej do partnera. W ataku szybkim ostre, ale celne podanie, najlepiej prostopadłe do wychodzącego w tempo partnera to podstawa. Równie cenne jest przechwycenie piłki już na połowie rywali, bo daje możliwość rozpoczęcia akcji zaczepnej blisko jego bramki. Ważne jest także odpowiednie zachowanie się napastników w polu karnym, ich agresja w dążeniu do zdobycia bramki. Akcja powinna się zakończyć dośrodkowaniem i mocnym strzałem. Może będzie trafienie bezpośrednie, jeśli nie, może będzie rykoszet, okazja do dobitki, wykorzystanie błędu obrońców. Nie można grać pasywnie i czekać na przeciwnika - przekonywał.

Piłkarze muszą przy tym być pewni tego, co robią - i mieć wyuczone pewne schematy działania na boisku. Dlatego tak ważne jest ćwiczenie rozmaitych wariantów gry, zarówno bez udziału obrońców, jak i z obrońcami - powiedział. Kiedyś na pewnym sympozjum z udziałem wielu znamienitych trenerów zetknął się ze stylem pracy B. Robsona - podobnie jak inni uczestnicy był nieco zbulwersowany faktem, że ten poświęcił ponad pół godziny ćwiczeniu jednego fragmentu gry. Ale taki wariant ułatwiał piłkarzom wykonanie go potem podczas gry ligowej. Co do pracy trenerskiej, to nigdy nie dość studiowania materiałów. Stale trzeba być na bieżąco z nowościami, stale czytać opracowania naukowe. Człowiek musi się uczyć cały czas. Jak się stanie w miejscu, łatwo stracić kontrolę nad własnym zespołem - skwitował.

(sem)
  • Numer: 8 (567)
  • Data wydania: 19.02.03