Czwartek, 26 grudnia 2024

imieniny: Szczepana, Dionizego

RSS

Bożek, źle się dzieje

25.09.2002 00:00
Londyńskie pamiętniki Arki Bożka (41)

Dnia 1.IX.1939 r. ku wieczoru po tym tak bolesnym przeżyciu takie tragedii, mając kawałek pistula dopiero co fasowanego w Głównym Zarządzie Związku Powtańców Śląskich, która broń oni tak samo dopiero otrzymali od śląskiej policji (z zapasów odebranych rabusiom i skonfiskowanych V kolonistom) i jakich dziesięć naboi do niego, oraz wypisane na blankiecie Gł. Zarz. Zw. Pow. Śl. zaświadczenie z moją fotografią jako korespondenta wojennego organu „Powstaniec” z podpisym p. senatora i prezesa Kornkiego i sekretarza, idę do Z.O.K.Z. na Pocztową myśląc a nuż i onym się przydam do jakieś roboty.
 
Widzę że już wszyscy urzędnicy z biur się pakują wyjeżdżając do Warszawy. Dyrektor dr Szulczewski też już był od rana w pracy samochodym. Idę do pracy, tam pełno bałaganu. Idę do radia a nuż tam trzeba pomocy. Wchodzę do pokoju p. dyrektora Ligonia. On czyści biurko, mówi mi: „Bożek, źle się dzieje, mam rozkaz ewakuować się do Krakowa, jedź z nami”. Ja może mniej zdziwiony jak zasmucony, że spełniają się przeczucia, żegnam się z Ligoniem, idę do swojego mieszkania.

Policja się pakuje
 
W domu trafiam p. Kmiecika i p. Pilarskiego przy radio słuchającym nowości. Kmiecik mi opowiada, że wyjeżdża do Poznania, że do wyjazdu trzeba zaświadczenia ewakuacyjnego ze Starostwa, bo inaczej nie można opuszczać Katowic, a te zdaje się już nie wystawiają, bo Starostwo się wynosi. P. Kmiecik pogania mnie po zaświadczenie. Usłuchałym i poszedłym. Przychodzę do Starostwa, patrzę jak policja się pakuje na samochodach i to mnie zastanowiło.
 
Poszedłym do p. starosty Kucnera i tyn już będąc bez głowy około godz. 8 wystawia mi zaświadczenie. Z tym idę na dworzec pytać o pociąg w kierunku Warszawy na jutro, to jest w sobotę 2.IX. Nic pewnego nie można mi się było dowiedzieć. Na każdy wypadek kupiłem bilet III kl. do Warszawy. Urzędnicy Związku Zachodniego namawiają mnie zaraz do pojechania z nimi, bo pociąg odjeżdżał za godzinę. Nie pojechałem, nie miałem ani trochę bagażu, ani też nie chciałem ze wstydu już opuszczać Katowic.

Niemcy triumfują
 
Idę koło Województwa. Tam ewakuacja w pełnym tempie. Ze znajomych widać już mało kogo. W domu słucham radia, wiadomości dla nas coraz smutniejsze. Niemcy triumfują, Waszawa rozpacza. U nas wprost czuć naszym bałaganem. Idę na ulicę, na ulicy dziwny spokój, ciemno, ponuro. Wracam późno, legam i śpię. Niedługo zrywam się, mam wstręt do radia. Patrzę z okna na ulicę. Na ulicy jak gdyby jechały furmanki wojskowe i to z kierunku od frontu. Idę do p. Michalskich, idę do dyrekcji Plessa, wszędzie miny smutne, ponure, strach w oczach i niepewność. Ja chodziłem jak trup, niezdecydowany co robić. Nieskończenie długa była to noc. Rano w sobotę 2.IX chodzę po ulicach, rzadko kogo ze znajomych można było spotkać, a jeżeli to na samochodach przepełnionych bagażem i ludźmi.
 
Podpadały mi coraz to częstsze uśmiechnięte twarze miejscowych Niemców i renegatów. Pomyślałem sobie: macie powód się śmiać, ale na jak długo. Wierzyłem w to, że przecież jakoś sobie poradzimy? Z pomocą Francji i Anglii, a nawet Rosji, w którą się łudziłem, że nie pozwoli Niemcom na wspólną granicę ze sobą i pomoże Polsce, gdy tejże się będzie źle powodzić. Wierzyłem że Rosja jest lepiej przygotowana od Polski, bo nie na darmo lud w Rosji cierpi biedę, tylko żeby nabudować kanonów i tanków. Tak to rozumowałem w sobotę w południe. Po południu zapakowałem sobie małą walizeczkę z trzyma koszulami, kalesony, skarpetki, chusteczki, ręcznik itd. i ciągnę do dworca. Na dworcu się dowiaduję, że pociągi już od północy nie odchodzą, bo tor zbombardowany. Idę ku Województwu, aby się dostać na autobus. I to po darmo, bo autobusów już nie ma.

Palnę sobie kulą w łeb
 
Idę zrozpaczony do mieszkania, zupełnie bez nerwów. I tu ponownie coś mnie kusi palnąć sobie kulę w łeb. Siedzę na łóżku nad fotką Żony z dziatkami i rzewnie płaczę zdecydowany palnąć sobie kulę w łeb, aż to wejzdrzym na obraz Pana Jezusa wiszący nad łóżkiem i coś mnie ruszyło, i biorę moją walizeczkę, tą co wyszedłym z Berlina, żegnając się z mieszkaniem, obrazek Żony kładąc na łóżku, zamykając drzwi i ze łzami w oczach opuszczam mieszkanie. Na drodze trafiam mojego kolegę p. Ignaca Webera i z tym rozważuję, jak by się wydostać. I naraz koło gimnazjum jest samochód pocztowy na paczki. Tyn wyjeżdża do Mysłowic do pociągu ewakuacyjnego. Proszę kierowcę, aby mnie zabrał, on nie chciał, ale ja pomimo to wcisłym się do niego i przybyłem nim aż ku Mysłowicom, gdzieś na dworzec - siadłem na pociąg, pełno ludzi, kobiet, mężczyzn, dzieci i paków. Około 10 godz. ruszyliśmy w kierunku Krakowa.
 
Ku ranu byliśmy jaki kilometr od Trzebini. Do Krakowa jeszcze jakie 25 km. Nasz pociąg stoi przed nami, sporo ich widać za nami, tak samo pełno luda; były to pociągi próżne od wojska, wracające po wojsko. Ja byłem na tyn, który stał obok domku kolejowego, w którym o 1/2 11 słuchałem w radio wypowiedzenia wojny przez Anglię i Francję. Słuchałem też oświadczenia Moskwy w języku niemieckim o swej neutralności oraz uzasadnienia, iż ona nie uważa za potrzebne bronić Polski, która zawsze prowadziła dwuznaczną politykę wobec Rosji. Polsceśmy powtórnie oferowali przymierze militarne, które to Beck „mit den Schlachcicen” (ze szlachtą) odrzucili w imię Polski. Ja, powiada dalej bolszewik (co mnie bardzo poruszyło), dyplomacja polska nawet robiła wszystko, aby torpedować przymierza Anglii i Francji z Sowietami.

Furmankami do Krakowa
 
Gdy to słyszałem to wtedy było dla mnie jasne, że z naszą kochaną ojczyzną będzie bieda i że ta wojna skończy się nie tak prędko. Dosyć długo siedziałem rozważując to sobie. Słoneczny dzień, pociągi stoją i stoją, od rana nie ruszają z miejsca, a tu już minyła godzina pierwsza. Powoli lud poczyna się rozłazić po chałupach. Kiedy widzę, że z miejscowości nadjeżdżają wynajęte furmanki zabierające lud do Krakowa i ja zacząłem się rozglądać po furmankach, aby ruszyć z miejsca.
 
I trafiłem na byłego dyrektora gimnazjum w Bytomiu p. Nechaja z Katowic i razym z paroma innymi szukamy po wioskach furmanki. Trudne to było. Nikt nie chciał jechać. W trzeci wiosce znaleźliśmy furmankę, która nas sześciu już późno wieczorym zabrała do Krakowa. Dojeżdżamy do Krakowa, furman nie chce jechać dalej. Za to parę kilometrów idziemy już piechotą. Po jakimś kilometrze widzę na szosie samochód z Katowic po prostu rozpłaszczony o drzewo. Wyciągłem z niego dziewczynę ze złamaną nogą, tak podobną do moje córki Anny, jak gdyby to była siostra. Zatrzymałem drugi samochód z Katowic, który prosiłem żeby te dziewuszkę zabrał do szpitala do Krakowa. Nie chciał, gdy jednak wypowiedziałem moje nazwisko, że to moja córka, wtedy ten pan się zmienił i zgodzioł się zabrać ją do Krakowa.

Koniec wędrówki
 
Nie pamiętam gdo ta dziewucha była, ani gdo to był co ją zabrał. Tak z bólu płakała, że serce mi się krało. Zaś zdawało mi się, że w samochodzie też byli ranni, o których się troszczyli moi koledzy. Tyla wiem że to byli ludzie, którzy mieli w Krakowie rodziny względnie znajomych. Samochód został najechany przez wojskowy samochód ciężarowy wleczący za sobą armatę przeciwlotniczą. Na szosie był taki tłok, że tam już nikt poza nami niedużo się troszczył o rannych. Koło 11 godz. w niedzielę wieczór przybyłem do Domu Śląskiego w Krakowie, gdzie mieścił się Związek Zachodni, którego kierownikiem był p. Basiński.
 
W domu Śląskim w Krakowie też smutny widok. Nikt nic nie wie poza tym, że całą niedzielę ewakuowano Kraków, bo wróg nadciąga od Zakopanego, gdzie się rzekomo przerwał. Natrafiłem w Domu Śląskim na paru Ślązaków z Opolskiego, jak Maxa Kośnego i innych z Zabrza i Bytomia, których nazwisk nie pamiętam.
 
Tak się zakończył I etap moje wędrówki wojenne Katowice - Kraków.

Opracował R.K.

  • Numer: 39 (546)
  • Data wydania: 25.09.02