Korozja w raciborskiej policji
Przypomnijmy pokrótce te wydarzenia. 30 sierpnia policjanci z Kuźni Raciborskiej zatrzymali pod miejscową dyskoteką dwóch młodych mężczyzn, którzy zdemolowali samochód ojca jednej z jej uczestniczek. Zatrzymanym nie zabrano telefonu komórkowego, dzięki któremu skontaktowali się ze swoimi kompanami. Na komisariacie umożliwiono im również spotkanie z trzema dziewczynami. Widziała to przebywająca tam wówczas córka wspomnianego właściciela samochodu. Policjanci kazali jej wyjść na zaplecze, kiedy zatrzymani stawali się wobec niej coraz bardziej agresywni.
Chwilę potem wypadki potoczyły się jak w amerykańskim filmie gangsterskim. Na Komisariat wpadła grupa kilkudziesięciu, w większości podchmielonych mężczyzn. Naparli na kratę w drzwiach wejściowych, która puściła, co umożliwiło swobodne wyjście ich zatrzymanym kolegom. Zdążyli też kolejny raz zdemolować odjeżdżający samochód, do którego wsiadła po ucieczce z Komisariatu wspomniana dziewczyna. Razem z ojcem udało im się odjechać, ale później całą noc nie spali w obawie przed wendetą grupy młodzieńców. Tych wyłapały przez całą noc sprowadzone posiłki.
Dziś wiadomo, że policjanci z Kuźni powinni zareagować bardziej stanowczo. „Badający sprawę wykazali nieprawidłowości w postępowaniu funkcjonariuszy z osobami zatrzymanymi i niewłaściwe zabezpieczenie wejścia do Komisariatu, co w konsekwencji doprowadziło do uwolnienia osób zatrzymanych. Funkcjonariusze przebywający w tym czasie w budynku komisariatu nie użyli też dostępnych im środków przymusu bezpośredniego i niewłaściwie zareagowali na powstałą sytuację” - czytamy w jednym z komunikatów. Wiadomo też, że dyżurny nie miał odpowiedniego przeszkolenia, by pełnić służbę na tym stanowisku.
Kuźnia to był deser
Z rozmów z pragnącymi zachować anonimowość funkcjonariuszami wynika, że blamaż w Kuźni Raciborskiej był tylko sceną finałową w serialu, którego akcja nie przysparza policji chluby. Zaczęło się kilka lat temu, kiedy odwołany komendant Krzyszczyk obejmował stanowisko. Najpierw był konkurs, do którego stanęło kilku raciborskich oficerów. Żaden nie wygrał, bo, jak się dowiadujemy, nie zdołali się dogadać. Władze zwierzchnie osadziły więc na fotelu szefa garnizonu Krzyszczyka, pracującego wcześniej w KPP w Wodzisławiu. Ten zaczął od decyzji personalnych. Startujący w konkursie potracili swoje stanowiska kierownicze i zostali zdegradowani do mniej chlubnych zajęć.
Nowy komendant okazał się postacią dość tajemniczą, stroniącą od mediów i... samych funkcjonariuszy. Do tego doszły pogarszające się wyniki pracy operacyjnej. Wykrywalność spadała, tak samo, jak lokata raciborskiej KPP w rankingu śląskich garnizonów. Z naszych informacji wynika, że to efekt osłabienia kadrowego służb kryminalnych. Niesnaski wywołało także skierowanie do pracy policyjnej kobiet zatrudnionych wcześniej w nadmiarze na stanowiskach cywilnych.
Policjanci zaczęli się skarżyć politykom, oczywiście anonimowo. Skargi trafiały m.in. do radnej sejmiku województwa śląskiego Jadwigi Hyrczyk z SLD. W piśmie do Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji Krzysztofa Janika z 26 marca 2002 r. pisała: „Jest społeczny sygnał, że Komendanci w Raciborzu nie radzą sobie w pracy i nie panują nad sytuacją bezpieczeństwa na terenie miasta i powiatu raciborskiego”. Zarzucała zastępcy komendanta ujawnienie tajemnicy służbowej w sprawie, której przedmiotem były towarzyskie schadzki policjantów podczas służby. Pisze też, że komendant „prosił ją o wycofanie skargi i zaniechanie dalszej interwencji”. W piśmie do szefa MSWiA mowa też o przestępstwie popełnionym przez jednego z funkcjonariuszy w stanie nietrzeźwości. Na jego końcu radna Hyrczyk wnioskuje do ministra o odwołanie komendantów.
Złe doświadczenia z policją ma poseł Andrzej Markowiak. Z sejmowej trybuny interpelował do Ministra Sprawiedliwości w sprawie niejakiego Kazimierza R., pedofila z Raciborza, odbywającego karę więzienia za gwałt. W czerwcu 2000 r. skazany wyszedł na przepustkę, z której nie wrócił do kwietnia 2002 r., czyli do czasu sejmowej interpelacji Markowiaka. Dopiero po niej został zatrzymany. Były komendant policji, pytany wcześniej przez posła w tej sprawie, miał powiedzieć, że nic o niej nie wie. Sugerowano, że R. gdzieś się ukrywa lub przebywa za granicą. Był tymczasem widziany wielokrotnie na mieście, co w wyniku rozmów z jego sąsiadami ustaliła straż miejska.
Bacząc na sprawę Kazimierza R., spektakularne wydarzenia w Kuźni Raciborskiej jak i tak prozaiczną sprawę jak stan ogrodzenia komendy - widoczny symbol niemocy, mogę powiedzieć, że w jednostce doszło do nieprawidłowości. Jeśli celem odwołania komendantów jest poprawa tego stanu, to szkoda, że decyzja zapadła tak późno. Naiwny jest jednak ten, kto sądzi, że zmiana szefa spowoduje radykalną zmianę sytuacji. Słabość tej jednostki nie tkwi bowiem tylko w jej kierownictwie, ale stosunkach tu panujących oraz w chorobie, która drąży całą polską policję i wymiar sprawiedliwości - komentuje poseł Markowiak.
Bach, bach...
W listopadzie na Komisariacie w Kuźni Raciborskiej miało dojść do strzałów z broni służbowej pod nogi funkcjonariusza. Strzelał wysoki rangą oficer. Ponoć przypadkowo i ponoć w stanie nietrzeźwym. Sprawa była o tyle ważna, że KWP w Katowicach wszczęła kontrolę. Ta faktów tych nie potwierdziła i sprawę uznano za zamkniętą. Faktem jest natomiast, że niedługo potem dokonano roszady na stanowiskach szefów komisariatu. Komendant z Kuźni Raciborskiej przeszedł do Krzyżanowic, a z Krzyżanowic do Kuźni.
Pisma i anonimy musiały dostarczać władzom zwierzchnim w Katowicach zbyt wielu trosk, bo wkrótce kontrola i rekontrola pojawiła się w KPP Racibórz. Jej przedmiotem była kompleksowa działalność garnizonu, z którego to anonimowo wyciekały w eter niepokojące sygnały. Ich wyniku nie znamy, ale musiały być dla komendanta pomyślne, skoro do czasu incydentu ze zdobyciem kuźniańskiego Komisariatu, żadnych ruchów kadrowych nie wykonano.
Tymczasem okazuje się, że prawdopodobnie nie wynik pracy kontrolerów, lecz układy odegrały tu rolę. „Nieoficjalnie mówi się, że komendanci raciborscy są w dobrych układach z pracownikiem Wojewódzkiej Policji w Katowicach panem S.” - pisała w liście do ministra Janika radna J. Hyrczyk. Dziś wiadomo też, że na początku lat 90. teść odwołanego komendanta Krzyszczyka był komendantem wojewódzkim policji w Krakowie, w której służył obecny komendant główny.
Kryzys zaufania?
Szczególnie bulwersująca jest sprawa pewnego młodzieńca, który przekazał policji dane dotyczące handlu narkotykami. Dzień później został pobity i wyzwany od „policyjnych kapusiów”. „Skąd mogła wypłynąć informacja, jak tylko wiedziały dwie osoby: policjant i zgłaszający” - czytamy w podpisanej z imienia i nazwiska interwencji, którą otrzymało biuro poselskie SLD. I dalej: „Chłopak nie skorzystał z obdukcji lekarskiej, ponieważ został zastraszony słowami „mogą cię znaleźć dwa metry pod ziemią”.
W innej interwencji, również podpisanej: „Wielokrotnie byłam świadkiem, jak radiowóz policyjny podjeżdża pod sklep nocny przy ul. Odrzańskiej dokonując zakupu alkoholu, co jest negatywnie komentowane przez społeczeństwo”.
Czy się dogadają
Większość policjantów, z którymi rozmawialiśmy, chciałaby na stanowisku szefa garnizonu kogoś ze swoich kolegów, kto „zna teren”. Komendant ma być wyłoniony w drodze konkursu. Problem w tym, że jeśli będzie jak ostatnio, kiedy wystawi się kilku miejscowych kandydatów, znów może przynieść to odmienny efekt, czyli wygra ktoś z zewnątrz. Z naszych informacji wynika, że taka opcja najbardziej odpowiadałaby Komendzie Wojewódzkiej, która zrobi w ten sposób „porządki w terenie”. Raciborscy stróże porządku będą mieli prawdopodobnie spośród siebie jedynie zastępcę.
Obecnie pełniącym obowiązki komendanta KPP Racibórz jest nadkomisarz Piotr Tomszak z KPP Rybnik.
Grzegorz Wawoczny
Najnowsze komentarze