Czwartek, 26 grudnia 2024

imieniny: Szczepana, Dionizego

RSS

Gadanina albo jak gdo chce „obrady”

11.09.2002 00:00
Londyńskie pamiętniki Arki Bożka (39)

Wynik był dla wszystkich nieoczekiwany, ponieważ sam St. Grabski spodziewał sie jednogłośnego wyboru. Widać było, że i gen. Sikorskiemu nie bardzo się podobał wynik, który sobie życzył Grabskiego na prezesa. Po przygotowanych mowach, jak p. prezydenta, gen. Sikorskiego, który jako premier odczytał Deklarację Londyńską Rządu i przemówieniu Grabskiego „parada” się skończyła. Po południu był skromny bufet przy Rydrens Park w Park Lany Hotel, z którego doprawdy niewarto coś napisać, bo za mało ciekawego tam zaszło. Na stojąco się gadało to i owo, a razym nic.

Mikołajczyk jest za świeży
 
No i teraz w imię Boże rozpocznie się gadanina albo jak gdo chce „obrady”. Niedużo się tam spodziewam z te Rady, bo wedle dekretu i tak nie ma nic do powiedzenia: ustala budżet i w razie, gdy rząd raczy zaciągnąć opinii, tąże wydaje. To tyle jak nic, bo rząd i tak się o nic nie troszczy. Sikorski  pod wpływym jego otoczenia i Stroński robią, co im się podoba. Ministrowie Mikołajczyk, Stańczyk nie potrafią się przebić; jedyn, jak Stańczyk dla braku energii, a Mikołajczyk jest za świeży no i nowy. Strasburger, Seyda i Komornicki to statysty, nic innego. Nie jest to pocieszające, ale co robić. W Polsce już tak zawsze było, jest i dajże Panie Boże, żeby tak nie było - na przyszłość.
 
Siedzę już od tygodnia całe wieczory sam w domu. Córka Anna już od tygodnia we francuskim szpitalu. Dziś ku jej babski chorobie jeszcze i migdały operowano. Daj Boże, żeby mi się to dziecko jakoś wyleczyło, bo od pierwszego zobaczenia jej w kwietniu 1940 r. w Paryżu, po moim powrocie ze Stanów Zjednoczonych, jakoś mi chorowała i stęka. Nie dziwota - te wszystkie przejścia, które miała by zdrowotnie zrujnowały o wiele silniejszego człowieka.

Bujać w mózgownicy
 
Gdy tak sam siedzę przy angielskim koniaku tu w Londynie to zawsze myśli poczną mi tak bujać w mózgownicy, że sam siebie pytam czy to jest jeszcze normalne. Chcę się skupić do wydarzeń, które zamierzam opisywać jako ciąg dalszy, ale jakoś trudno mi przychodzi. A to w niedalekiej przeszłości potrzebuję myśli szukać, bo zaledwie jakieś 2 1/2 roku i pomimo to już jakoś mi trudno idzie. Może leży to na tym, że były to aż za okropne przejścia, do tego byłem wtedy za bardzo załamany psychicznie, tak że odczuwałem to wszystko za bardzo czule i boleśnie.
 
No i teraz to dalsze zmartwienie o moją rodzinę, kraj, naród, przyszłość i to wszystko robi jednego tak jakby próżnym. Przychodzę sobie na myśl, jak gdybym był ogłuszony uderzeniem w głowę i tak jakoś wszystko widzę jak we śnie, jak gdybym w malignie to wszystko przeżywał co poza mną, lecz a szczygólnie przejścia w czasie wojny we wrześniu 1939 r. w Polsce. Raz powziąłem to napisać i muszę to dokończyć dla was moi potomkowie, jak się tam wszyscy nazywać będziecie. Przecież to były nie byle jakie czasy, o które jeszcze powinno być i będzie dużo sporów.
 
Zato chcę pisać ile to mi się uda, jak najbardzi prawdziwie stwierdzać spostrzeżenia, których ja po prostu nie mogłem pojąć, będąc już też na wojnie i znając się na bałaganiarstwie wojennym. Choć byłem tym szarym, zwątpionym uciekinierym, jak też nimi były setki tysięcy Polaków, to jednak były sprawy, które można było spostrzec i widzieć tylko tymu szarymu człowiekowi. Niech mi się i tu nie weźmie za złe, jeżeli będę mieszał własne przeżycia i wydarzenia z już ogólniejszymi. Jeżeli by gdoś z Was moich potomków miał się bliżej zainteresować tymi przeżyciami, to już będzie koniecznie musiał to wszystko przebrać i posegrygować jedno od drugiego.

Poszarpane nerwy
 
Ja do tej prace i zadania się nie czuję na sile ani nie mam po prostu zdolności do tego, a już wcale cierpliwości. Będę rad aże już to jako tako skończę, podchwytując z grubsza na tyn papier to najważniejsze, ratując moje przejścia przed zapomnieniem. Teraz to czytam, aby wiedzieć gdzie ostatnio zakończyłem i stwierdzam, że się powtarzam w wypowiadaniu różnych stwierdzeń; trudno, ale to już musicie zapisać na konto roztargnienia umysłu i poszarpanych nerwów. Nie jestym żadnym wyrutynowanym pisarzym ani żonglerym pióra.
 
Katowice 1 IX 1939 r. po południu. Kiedym jakie dwie a może więcy godzien, od godz. 11 po mowie Hitlera w radiu, przeleżał w mieszkaniu przemyśliwując, jak to poprzednio opisałem, wstałem już zdecydowany na wszystko trzymając się przy życiu wiela się da, uważając za wariactwo dać się złapać hitlerowcom, a samobójstwo za tchórzostwo. Tak samo popełnić jakieś szaleństwo uważałem w tamtej chwili za głupstwo i nie miałem też przynależytości do tego.
 
Poszedłem więc spokojnie do Biura Głównego Zarządu Związku Powstańców Śląskich w Domu Powstańca po jakieś zaświadczenie lub zobaczyć, czy się nie mogę przydać do czegoś odpowiedniego. Miałem też zamiar jakoś przyjść do browninga, aby w razie czegoś nie być zupełnie z gołą ręką, a zaś względnie w ostatecznym razie przedostatnią kulę samymu sobie palnąc w łęb, bo żywy dać się złapać, to było dla mnie wykluczone.

Zupełnie bez głowy
 
Przyszedłem do kwatery główny Związku Powstańców Śląskich koło godz. 3. Spotkałem tam sekretarza Piechulka, tyn człowiek chodził w tym biurze zupełnie bez głowy. Nie lepszy też poszło kilku innym, których nazwisk nie mogę sobie przypomnieć. Po jakiś chwili przybył też sam prezes Kornke, równocześnie był też senatorym. Tam też poznałem p. Ehrenberga z Tych. Służbę wtedy miał naczelny redaktor organu związkowego „Powstaniec”. Do biura przybył też kupiec Szefer i dużo innych przeleciało przez biuro. Co zrozumiałe, było tam jak w ulu... 
 
Na te chwilę tak tragiczną muszę stwierdzić, że nastrój wszystkich był doprawdy bardzo spokojny i podziwiający. Byłem u nich przyjety za równego i traktowany jako ich współtowarzysz. Dopiero tam dopytywałem się o stan naszego przygotowania jak powstańców, tak wojska i położenia na froncie. Z frontu już przychodziły i były smutne wiadomości, jeźli nie fatalne. A zaś co do przygotowania, to już po prostu - rozpaczliwe.

Szalenie dużo tanków
 
Dowiedziałem się, że całe Rybnickie juz zajęte. Nie było tam dużego oporu z braku wojska a przede wszystkiem artylerii przeciwtankowej. To co było, rozbite i cofa się w popłochu na linie obrony koło Mikołowa. Niemcy posadzili szalenie dużo różnego rodzaju tanków. O piechocie nikt nie mógł powiedzieć, tak jakby Niemcy jej nie mieli. Tam gdzie natrafili na opór, nie bardzo się wysilali na atakach. Jak na linii ufortyfikowany przy Piekarach, Chorzowie i Mikołowie atakowali, to li tylko tankami i artylerią, piechoty nie rzucali na oślep, jakby się można było spodziewać w zapale. Jeżeli im się gdzieś dało przerwać, to na pierwszy linii gnali tych uchodźców z województwa śląskiego, a za niemi po większy części formacje SS-u. Idąc po ulicy sam widziałęm grupkę jeńców, takich straceńców. Bo oni takiemi byli w prawdziwym znaczeniu tego słowa - oj tragedio ludu i ziemi śląskiej, kiedy ty się nareszcie skończysz.
 
Przyszło mi na myśl, gdy przyszedłem na tych naszych biednych uchodźców sprzed września 39 r., których parę dni przed wojną nadużyto jako dywersantów przeciw ojczyźnie, Polsce, że dziś nie mogę dali pisać od bólu i żalu. /1/2 12. godz. 5.III./.

Dywersanci
 
/28.III.42 r., godz. 1/2 11, noc/. Jestym już od tygodnia chory na migdały. Z domu nie wychodzę, czuję się dziś bardzo źle. Nie mogę spać. Nie mam spokoju czytać. Próbuję pisać. Nie wiem co dziś z te pisaniny wypadnie, ale próbuję. Szkoda że kolej w pisaniu natrafia na tymat bardzo smutny, bo dywersantów. Zdaje mi się nawet, że już poprzednio coś niecoś o tym napisałem, jak oni się niemi stawali. Dziś niecoś napiszę z pierwszych walk. Może później będą opublikowane bliższe szczegóły. Jednak wątpię czy dokładnie i nietyndyncyjnie, zato spróbuję tę tragedię opisać tak, jak ja ją odczuwałem i przeżywałem w 1. dniu wojny.

Opracowanie R.K.

  • Numer: 37 (545)
  • Data wydania: 11.09.02