Czwartek, 26 grudnia 2024

imieniny: Szczepana, Dionizego

RSS

W każdej chwili coś gruchnie

14.08.2002 00:00
Londyńskie pamiętniki Arki Bożka (36)

Cały wieczór 30 sierpnia, a nawet do 2 godziny 1.IX.1939 r. siedziałem przy radiu, wysłuchując z całego świata wszystko, co się tylko dało, czując instynktownie, że w każdej chwili coś gruchnie. Gwałtym odganiałem od siebie myśli, że wojna nieunikniona. Jak zabobonnik się obawiałem, że gdy pomyślę, że wojna będzie to przyjdzie, a może mi się uda myślami odegnać to nieszczęście? A może będzie nieszczęście dla nas, ja, dla całego świata, o tym na moment nie wątpiłem.

W łatwe zwycięstwo nie wierzyłem
 
W nasze łatwe zwycięstwo nie wierzyłem, ja w ogóle po ciuchu zdałem sobie sprawę z tego, że trza będzie się wynosić z Katowic. Liczyłem na opór może tam gdzieś pod Krakowym, a może na Wiśle. Myślałem że utrzymamy się jakiś czas aż się zmobilizuje armia francuska i zaatakuje Niemcy na zachodzie. Tak jakoś po cichu miałem wiarę w Rosję; no, na tym świeżo zawartym pakcie Hitler-Stalin niedużo polegałem. Myślałem że jak Stalin zobaczy, że wojska Hitlera posuwać się będą do głębi Polski, a z nami już będzie krucho, to on „nieproszony” ruszy na pomoc, wiedząc że Hitler dlatego uderza na Polskę, ażeby usunąć przeszkodę w drodze na Rosję. W Rosję i Francję polegałem dużo wiary, już mniej wiary miałem w polskie przygotowanie, ale nigdy się nie spodziewałem, że tak marnie jak lekkomyślnie byliśmy przygotowani i że takie „niedołęstwo” rządzi Polską i dowodzi naszą armią, jak się wykazało; niestety tak prędko, bo zaledwie za parę dni, ja, godzin.

Tato to wojna
 
O godzinie drugi zmęczony poszłem spać. Prędko usnyłym. Aż o 5 godz. rano zbudzioł mnie gruch bomb rzuconych na lotnisko przez niemieckie samoloty. Lecę w koszuli do okna, patrzę: parę samolotów zaledwie paręset metrów nad miastym Katowicami. Spodziewałem się naszych myśliwców - żadnych nie było. Rozpoczęła strzylać artyleria przeciwlotnicza i w dodatku celowano bardzo marnie. Do pokoju wpada wylękana córka krzycząc „Tato to wojna”. Siryny ryczały jak by chciały zbudzić na sąd ostateczny nieboszczyków do zmartwychwstania. Ja tylko tyle wyrzucić mogłem z gardła „Tak dziecko, to wojna”.
 
Doprawdy było mi wtedy na sumieniu okropnie. Na całem ciele i w mózgu byłem jak sparaliżowany. Puszczam radio, kręcę i tu słyszę szyfry jak z Berlina, tak z Warszawy - liczby i różne inne znaki dla powołanych. Naganiano do schronu. Anna poszła na dół, a ja widząc przed oczyma tą okropność ległem do łóżka rozważając. Myśli mi się zmieniały zawrotnie jak w filmie. Nic nie mogłem wymyśleć. Żal mnie brał, ból okropny o moje dziatki i Żonę, o wszystkich i wszystko, o naszą kochaną ojczyznę Polskę i tyn wszystek naród, nawet zbałamucony przez Niemców, wśród których poznałem też dużo zacnych dusz.

Wierzyłem w talent naszej strategii
 
Znałem wojnę, sam ją poznałem na własny skórze. Znałem się na sytuacji i mogłem sobie wyobrazić, jak ta obecna totalna wojna może wyglądać. Znałem swoją osobistą sytuację, zdanie u mnie było, że żywy nie mogę się dostać do rąk Niemców. Tak samo do ucieczki nie miałem ochoty. A że Katowice się nie utrzymają dłużej jak 48 godzin i to z biedą, to nawet nie chciało mi się wierzyć. Po cichu się spodziewałem, że chyba zjawią się te jakieś nasze skryte, tajne armie, a nawet wierzyłem w talent naszej strategii, tak jak gracz wierzy w wygraną na loterii; ja, wtedy gdy nad ranym leżałem na łóżku nawet gotów byłem uwierzyć w jakiś cud. Przestałem w to wszystko wierzyć, kiedy poszedłem na miasto i tam na własne oczy widziałem niezaradność, aby to już nie nazwać bałaganem.
 
Poszedłem ku Województwu - tam latanie paru ważnych, nic więcy. Poszedłem ku dworcu - tak rano już dużo ludzi, wojska nie ma. Szedłem na Rynek - ludzie, wojska nie ma, nie ma, nie ma. Tak koło godz. 9 pierwsi uchodźcy od granice. Gadają niemożebne rzeczy: Niemców dużo - naszych mało. Brak tanków, artylerii, ja, nawet wszystkiego.

Blady jak trup
 
Idym do mieszkania na ul. Powstańców 40, II piętro. Córka zlękana, pomimo to trzymała nerwy w garści. Jeszcze młoda, bo zaledwie skończyła 18 lat. Trudno w tym wieku i z wychowaniem gimnazjalistki polskiej w duchu patriotycznym, zdawać sobie sprawę z ciężkości i niebezpieczeństwa chwili.

Myśli obracały się wkoło
 
Mnie zaś jak po ciężkim uderzeniu w głowę myśli się z zawrotną szybkością obracały w koło. Niezdolny byłem do jakieś decyzji, bo nie mogłem skoncentrować myśli  na jedyn punkt. Już rozpacz o rodzinę, o ojczyznę, o świat tak dalece mnie opanowała, że najbardzi byłbym chciał brać karabin, iść na front i stanąć przed lufą karabinu maszynowego, i skończyć z życiym.
 
Jeszcze dziś, gdy usiłuję myślami przywrócić te chwile i wygrzebywać z popiołu tego spaleniska przeszłości w moim umyśle 1 września 1939 r., to można by to uchwycić mniej więcy tak: Był to po prostu bilans mego życia, bilans ponury zrozpaczonego gracza, który wszystko lekkomyślnie przegrał, ja, co najboleśniejsze, zostawił dziatki i Żonę w najopłakańszym stanie, nie szło mi o majątek ani własne życie, ale o los moich niewinnych dziatek i Żony, i wszystkich którzy we mnie wierzyli i na mnie polegali. Rad bym swoje życiy rzucioł za obieckę że przez to im wszystkim los by był lżejszy. Tej możności bynajmniej nie widziałem. Jakiś dobry duch mi opatrznie wciąż szeptał: ratuj życiy, bo pod wiela dychasz i dusza w twym ciele, to jeszcze iskierka nadzieje, że możesz pomóc tym biedakom, Twoja śmierć nikomu na nic się nie przyda, nawet ojczyźnie nic nie pomożesz, bo nie masz możności ani sposobności uczynić dla niej coś pożytecznego.

Żyć dla rodziny
 
I teraz, gdy postanowiłem żyć dla rodziny, rozpoczyłem jak tylko mogłem rozważować, jak by to życiy, które już nie uważałem za moje własne, ale moich dziatek i Żony, najlepi dla ich wykorzystać i przez nie ulżyć im los. I tu największa trudność, zadecedować co robić. Czy zostać, czy uciekać. Już zawsze przedtem i od pierwszego wybuchu bomby byłem pewien, że nie utrzymamy się na Śląsku, ja, że tylko przy ewentualny pomocy Rosji, która chyba nie dopuści do ostatecznego upadku Polski z obawy przed spólną granicą z hitlerowskimi Niemcami.
 
W szczerość hitlerowsko-sowieckiego paktu sierpniowego 1939 r. nie wierzyłem aż do 3 września 39 r. godz. 11 do południa, kiedy to po niemiecku przez radio Moskowa słyszałem oświadczenie Moskwy o swej neutralności. Było to parę minut po wypowiedzeniu przez Anglię wojny Niemcom. Słuchałem to w domku kolejarskim nad torym, paręset metrów za dworem Trzebinia, w kierunku Krakowa. Stałem tam jako podróżny pociągu ewakuacyjnego, który już od 24 godzin stał w tym miejscu, bo zbombardowany był tor w Krakowie. (O tym napisze później szczygółowo).
 
Pomimo to ani rusz nie chciałem myśleć o opuszczeniu Katowic. Miałem przekonanie, że bardzi pomogę rodzinie, gdy mi się jakoś uda pozostać na Śląsku. I teraz najgorsze o to „jakoś”.

Rachunek sumienia
 
Mój rachunek sumienia wykazywał parę tak ciężkich „zbrodni obywatelskich”, które wedle pisanych kodeksów wszystkich państw, a cóż dopiero hitlerowskich Niemiec, mogły być wybaczone li tylko śmiercią. Do opuszczenia Berlina 5.VI.1939 r. uważałem, że byłem z Niemcami kwita. Ja, nawet moją niedozwoloną ucieczkę bez papierów, uważałem (usprawiedliwiałem) jako lojalny obywatel przed prawem i moim sumieniem tym, że: 1 (odebrano mi) wedle mego zdania i przekonania nieprawnie kartę graniczną i odmówiono mi paszportu. 2) Wydalono mnie, tak samo wedle mego przekonania, niesprawiedliwie od domu, od Żony i dziatek, bez pytania o los jak rodziny, tak i mój, uniemożliwiając mi wszelkiej czynności społecznej. 3) Nie tylko czułem się zupełnie zbyteczny, ale nawet jako niemile przez Niemców widziany w Niemczech, tak że byłem przekonany, że moje ciche, spokojne, ja, nawet dyskretne usunięcie się za granicę, będzie Niemcom na rękę.
 
Do tego opuszczałem Berlin i Niemcy z tym przekonaniem, że w Polsce nie tak prędko się zaprawię do polityki, a już wcale nie miałem zamiaru się wdawać w jakieś walki z Niemcami. Tak mnie już to życiy polityczne w ostatnich latach od 1934 r. obrzydło, że nawet brak mi było tego zapału i wiary w skuteczność moich ewentualnych wysiłków dla sprawy polskiej.

Opracowane R.K.

  • Numer: 33 (541)
  • Data wydania: 14.08.02