Tyle niedołęstwa i niedbalstwa
Nawet w najgorsze bezrobocie w Planie Werke pracowało 2500 do 3000 robotników. W zrównaniu dochodów Niemcy nawet zmniejszali podatki, tak że fabryka w Raciborzu musiała pozostać czynną. Ostatnie lata przed wojną, w 1938 r. pracowało w Planie Werke 1540 robotników z Polski, którzy co dzień przejeżdżali granicę na karty graniczne.
Przyjęto tam nawet kilku powstańców z mojego oddziału, kórym dowodziłem. Gdy mnie trafili, to się wstydząc tłomaczyli, że są zmuszeni, bo już całemi latami bezrobotnik, no i bieda bez końca. Atoli każdy, gdo był przez Niemców przyjęty do pracy w pasie granicznym, tyn musiał podpisać, że jest „Volksdeutsch” i dzieci musiał co dzień posyłać do szkoły niemieckie. Co dzień z Raszczyc i Adamowic z Polski jakie 200 kobiet i mężczyzn przechodziło przez Markowice do Racbiorza. A byli to po większy części raz kiedyś porządni ludzie, gdy nie było granice. Lecz przez łaskę otrzymania pracy i w obawie jej utracenia niejedyn się tak zwarcholioł, że nie do poznania. I jak to musiało oddziaływać na naszych Polaków w Niemczech, to dopiero chyba nie potrzeba tłomaczyć!
Złodzieje mnienia społecznego
Z tą pisaniną już tak się zaś rozjechałem Bóg wie gdzie, ale cóż robić, trudno zapomnieć o tym, co człowiekowi najbardzi dolegało i dolega. A mnie się nieraz serce krwawiło i z żalu pękało, gdy musiałem widzieć tyle niedołęstwa, niedbalstwa wprost ze złej woli i jeszcze wciąż być molestowanym, nie tylko od naszych ludzi, dlaczego taka marna gospodarka w Polsce a kraj przez Niemców wyemigrowany. Ileż takich gorzkich, bardzo gorzkich pigułek musiałem połykać całemi latami i do tego się uśmiechać. Nieraz pomyślałem: ludzie, wy nawet nie wiecie, jak wy mocie prawdę, a wbrew własnymu przekonaniu musiałem tłomaczyć, łagodzić i bronić tych wszystkich drani, co tak marnie i niedołężnie kierowali ojczyzną. Za to dziś, gdy wybucha moja złość na nich, to małe dawki tego, co w sobie mam naspichrzone już od lat. Tymu nie Polska winna, myślałem, tylko te złodzieje co nią rządzą: że doprawdy tak mało w ojczyźnie szczerych patriotów, którzy by kilku z nich w jednej chwili porobili „aniołkami”, bo na to zasłużyli. Byłoby to lepi ciągło, aniżeli niedzielne feljetoniki dr Nowakowskiego w IKCu. Złodzieje mnienia społecznego to zazwyczaj tchórze. Sprzątnąć paru z nich, a na pewno by się poprawiło, bo ci drudzy by się już lękali ich kolejki.
Pomimo że tyle miałem kłopotów ze sobą, to jedno co mnie już od lat bolało, zastałem bardzo zajątrzone. Była to sprawa Wojciecha Korfantego. Już w pierwszym i drugim tomie zapisków wspominam i mniej więcy piszę moje uwagi i zdania oparte i urobione na własnych spostrzeżeniach, czy też na opowiadaniach zupełnie wiarogodnych ludzi, o tym największym Polaku, którego ziemia śląska wydała Polsce; zaś dziś uważam za wskazane o tym pisać i wspomnieć.
Pisałem, względnie będę pisał, co myślałem o Brześciu 1931 r. A może nawet zaraz napiszę jakie od Brześcia miałem o tym zdanie.
Jak nadmieniłem bardzo mnie bolała walka Grażyńskiego z W. Korfantym. Odbijała się ona bardzo na naszej robocie na Śląsku Opolskim. Choć W. Korfanty przed 1914 r. nie bardzo był lubiany na Śląsku Opolskim w sferach rolniczych, to jednak jego zasługi w walkach plebiscytowych 1920-21 r. były takie, że bez W. K. w ogóle by nie było tyle polskich głosów, jak się zdobyło; bo choć go nie lubiano, to go podziwiano a kogo się podziwia, tego szanuje, a w razie nieszczęścia się z nim współczuje. Za to też, że Ślązak jest w ogóle litościwy i w duży mierze patriotą lokalnym, było więcy współczucia jak litości. Każdego Ślązaka (mógł stać do Korfantego jak chciał), szanującego się Polaka, sprawa Korfantego wzruszyła i bolała do głębi. Sam usłyszałem od księży: „Niech tam Wojtek był jaki chciał, święty on nie był, ale to co jemu wyrabiają, to jest świństwo”. Do tego jeszcze to, że w tej walce prowodyrem był zwłaszcza Grażyński, który to Galileusz. Bo żeby się byli żarli Ślązoki, no to by tam Śląsk jeszcze różnie patrzył, ale w tym wypadku to prześladowanie Korfantego nabrało już zupełnie innego znaczenia.
Obrzydliwe walki polityczne
Z początku po 1926 r. do Brześcia to ja patrzyłem „spoza płota”, ze Śląska Opolskiego, tak jak się zazwyczaj spoza płota patrzy i widzi wszystko powierzchownie i spaczone. Ponieważ władze Polski były władzą polską, dla nas w Niemczech było obojętne, gdo w niej siedzi. Napatrzeliśmy się dosyć na obrzydliwe walki polityczne w Niemczech. Widziałem te zakulisowe intrygi, których celem i końcem były koryta, za to wszystko robiłem, aby to pogodzić. To mi się nie udało. I tu podkreślam - większa wina była u Korfantego. On był tak zaślepiony, że mnie po prostu wyrzucioł, gdy do niego w 1928 r. przybyłem z propozycją, aby podpisał wspólną deklarację z Grażyńskim do uchodźców ze Śl. Opolskiego, aby nie przenosili walki z woj. śląskiego na Śl. Opolski. I tu Grażyński się zgodzioł, a Korfanty nie. Zbył mnie słowami: „Niech Polacy na całem świecie wiedzą, jakie dranie rządzą Polską”. Moje tłomaczenia doprowadzały go do większe złości, tak że mnie samego wtedy diabli brali na niego, gdy słyszałem te wyzwiska i obelgi na rząd Piłsudskiego i Grażyńskiego.
Nikomu tego nie powtarzałem, bo nie chciałem jeszcze dolewać oleju od ognia, ale nie chciało mi się to podobać. Za to gdy go odwieziono do Brześcia, nie wiedząć co to tyn Brześć, nawet nie byłem ani zdziwiony, ani zaskoczony, myślałem sobie: porządek musi być, jak w rodzinie we wiosce, no a w kraju dopiero. Można nie być zgodnym z rządym, można go nawet zwalczać, ale jakoś już trzeba mieć tyle opanowania, żeby nie robić fermentu szkodliwego dla państwa i narodu. Sprawa narodowa na obu Śląskich (jak w województwie, tak opolskim) na tym niewątpliwie cierpiała. Myślałem: tam będą małe rekolekcje jakie i ja od czasu do czasu przesiedziałem u Niemców; i w porządku.
A tu wykazało się, że się przeliczyłem, że myślałem katygoriami Europejczyka, nie wiedziałem, że Polska już wtedy siedziała „okrakiem na Uralu”. Nigdy bym nie był uwierzył, że w następnych latach znajdą się azjatyckie instynkty barbarzyńskiego sadyzmu u kreatur, które znieważą dobre imię Polaka.
(Tekst od początku akapitu został zmazany przez autora, ale bez niego ciąg dalszy byłby niejasny).
Jak Korfantego brał za mordę
Gdy to czytałem, to nie chciałem wierzyć, że możebno tak się znęcać nad niewinnymi ofiarami i do tego w spokojnych czasach.
Śp. Liebermann opowiadał mi o tym na statku „Chorzów” w ucieczce z Bordeaux do Falmouth w zach.-poł. części Anglii w czerwcu 1940 r. włosy mi na głowie dębym stały. Chwalił mi się raz w marcu 1939 r. w Hamburgu Generalny Konsul p. płk Ryszanek, jak Korfantego w Brześciu brał za mordę, ale R. nie uważałem za człowieka „normalnego” pomimo, że był urzędującym konsulem, tak że nie przejmowałem się tym, bo jeszcze po prostu nie wierzyłem. W ogóle kiedy te wiadomości rozpoczęły się rozchodzić po świecie, jak tam traktują Korfantego, to mnie brała razym litość i oburzenie. Gdy jeszcze Korfanty ku uciesze Niemców musiał uciekać z kraju, to już wtedy gotowy był mój sąd. Wszystkie próby obczerniania Korfantego przez wymysły różnych świństw spełzły na niczem, bo lud po prostu nie wierzył. Były one też robione w taki prawdziwie austriacko-intrygancki sposób, że dla Ślązaka z natury podejzdrzliwego i nie lubiącego przesady, to było wprost nie do uwierzenia, no i za to jeżeli już nie „musiał”, nie wierzył, a jeżeli „musiał”, to wierzył na „oko”.
Ostrzegałem gdzie mogłem jako neutralny Polak, bo spoza granice, wskazowałem na następstwa widoczne u nas na Śląsku Opolskim, ale to nic nie pomogło. Rezultat - byłem bardzo podejzdrzany o sympatię do Korfantego i jego ruchu politycznego „Chadecji”. Do tego miałem też kilku dobrych przyjacieli z Ch. D., jak red. Palencki, Kulik z Rybnika, śp. poseł Jan Grzonka, kilku księży zażartych Ch. Deków, co donoszono Grażyńskiemu, tak że gdy do tego jeszcze doszło moje publiczne pyskowanie i moja interwencja w sprawie Korfantego, to u Grażyńskiego sąd o mnie był ubity: „Arka to Chadek”.
Opracowanie R.K.
Najnowsze komentarze