Czwartek, 26 grudnia 2024

imieniny: Szczepana, Dionizego

RSS

Czas patriotów

12.06.2002 00:00
Londyńskie pamiętniki Arki Bożka (27)

Un, wie erging es meiner Familie in Markowice? Jak poszło moi rodzinie w Markowicach? Tylko z omyłki i zapamiętania się nad smutnym losym mojej rodziny w domu człowiek może się tak zapomnieć, że nawet nie uważa jakim pisze językiem. Nie, to mnie samego zastanawia, co to może być i co się dzieje ze mną.
 
Wczoraj był w domu odpust, dzień to bardzo familijny, na który się zjeżdżali do mnie przeważnie krewni i przyjaciele z bliska i daleka. W tym dniu na pewno wszyscy mnie spominali, tak jak i ja o nich wszystkich myślałem. Robiło mi się żal, gdy myślałem o dziatkach, które tam może cierpią w łachmanach wydane wszystkim na wyśmiechowisko, o żonie która już może nie żyje, bo na pewno nie przeżyła tej zgardy i urągowisk, którymi ją tam traktują złośliwi ludzie. I to wszystko z powodu mnie i moje lekkomyślności, a bardziej upartości. Ta myśl mnie tak żre dzień i noc, że nie mogę spać, a gdy usnę to nieraz tak straszne mam sny i marzenia senne, że gwałtownie zrywam się z łóżka, idę na balkon i z niego w nocy patrzę całemi godzinami w niebo. Jeszcze nigdy tyle nie patrzyłem w niebo jak tu czynię na wygnaniu, myśląc o smutnym losie dziatek i żony, które cierpią za moje winy.
 
Nie dla mnie uniewinnienia ani wymówki, bo już naprzód to wiedziałem co za następstwa ta moja walka przynieść musi rodzinie. A żeby to jeszcze przyniosło naszej sprawie jaką korzyść, a bo ja wiem? Zależeć to będzie na tym, jak Pan Bóg raczy zakończyć tę wojnę. Zakończy się dla nas jako tako pomyślnie, to moja praca i wysilki miała znaczenie, w innym wypadku wszystko poszło na marne.
 
Tak, aniżeli już rozpocznę opisywać moje przeżycia w kraju, w ojczyźnie, do której ostatecznie się uciekłem, paląc za sobą wszystkie mosty, zdaje mi się, że jestym też winien pisać o tym, jak rodzinie w domu się wiodło po moim wygnaniu.

Wygnanie
 
Nadmienić chcę, że mnie wygnano, lecz rodzinę pozostawiono na gospodarce. Nic ona nie miała do śmiechu, bo moje wygnanie sfery hitlerowskie obchodziły w wiosce uroczyście. Były to przeważnie sprowadzone do wioski elementy, ale stoprocentowi hitlerowcy. Jak żaba zawdy znajdzie kałużę, tak i te napływowe kreatury prędko się połączyły z miejscowymi szumami społeczeństwa dawniej przybyłymi do gminy, tworząc tak zwaną partię Narodowych Socjalistów. Ta banda zupeł-nie odsunyła na bok tubylczą ludność związaną z wiekowymi tradycjami, względnie sama się wycofała.
 
Już w 1933 r. nie mogło jej wejść do głowy, że ja nie jestym wójtym. Ponieważ, że i ja popierałem krzestnego brata Kotullę, w piątym pokoleniu markowianina, zato było jeszcze w porządku. Później 1937 r. i Kotullę zdegradowano i wtedy na rozporządzenie starosty powiatowego i partii hitlerowskiej władzę w wiosce objął Karl Elias przyzeniony z Bieńkowic do folwarku Markowiok a stąd do Markowic. Ani on, ani jego żona nie są Markowianami.

Stefka
 
Za to nikt nie miał odwagi zaprotestować przeciw tym opryszkom, którzy terroryzowali całą wioskę. Też ci na rozkaz z „góry” dokuczali w sposób nieludzki moi rodzinie. Moje najmłodsze dziecko, Stefka mająca 8 lat, ostatnio już sama uczęszczała do polskiej szkoły, bo drudzy bardzo dobrzy Polacy po moim wygnaniu odstraszeni i sterroryzowani, wycofali swe dzieci z poskiej szkoły. Gdy to moje dziecko szło drogą do szkoły, to dzieci tych przybyszów zachęcone z domu i przez nauczyciela Hubnera to dziecko biły, obrzucały kamieniami i błotym. Obrzucano najpaskudniejszymi wyzwiskami, wiedząc, że  nie ma ojca ani nikogo, kto by je obronioł. Nauczyciel polskiej szkoły choć sam hitlerowiec, ale względnie porządny człowiek, sam się obawiał stanąć w obronie dziecka, aby nie wpaść w niełaskę. Już wtedy to męczeńskie dziecko z płaczem pytało matki: „A czamu my to są Polacy? A czamu nas to wyzywają i biją i nic im się za to nie stanie? Czyśmy to gorsi ludzie od innych? Czy my też nie możemy być Niemcy”?
 
Takie to pytania co dzień matce stawiało 8-letnie dziecko, bo ojciec na wygnaniu. Żona sama nie wiedząc co odpowiedzieć powiada: musimy się spytać taty. Żona się mnie pytała, co ma odpowiedzieć. Samo dziecko pisało mi nawet listy z prośbą, że chce do niemieckiej szkoły, bo już nie może wytrzymać w polskiej szkole, a bronić go nie ma gdo. Odpisywałem, ma trwać tam gdzie jest, bo to będzie lepij. Dziecko, rodzina trwała do ostatniego tchu aż ją ostatecznie wygoniono jak psa z domu i gospodarki. Po strasznych przejściach i szykanach przyszły jeszcze gorsze i już tak długo, że wątpiono już na dobre w Boską sprawiedliwość.

Pijane draby
 
Pijane draby co noc tłukli mi szyby, wdzierano się w nocy do domu tłucząc mi radio, „bo wy pierońskie Poloki słuchocie tego pierońskiego Karlika” to jest radia z Katowic. Starsze cerki nie mogły się pokazać na drodze, bo je zaczypiano wyzwiskami. Nawet gdy jechały domiasta Raciborza to je w pociągu wyzywano, obrzucano najokropniejszymi obelgami. Każdy list z domu doprwadzioł mnie prawdziwie do rozpaczy. Gdy się zwróciłem do władz z zażaleniem to mi odpowiedziano, że oni nie mogą dać specjalnego żandarma do obrony moje rodziny. Kiedy się przeciw tymu oburzyło kilku rozsądniejszych obywateli, to ich nazwano jako Landesverratorów (zdrajców), którzy też bronią zdrajców i zagrożono im, że z niemi postąpią tak samo.
 
Pewien rektor, Niemiec i hitlerowiec, pisał mi poufny list, abym wyciągnył rodzinę z wioski, bo się nie może przyglądać tym jej cierpieniom, które ponosi z wyrządzoanych jej szykan, którym on sam ze zrozumiałych względów nie może zapobiec. Mój brat się tak rozchorował na nerwy, że była o niego obawa, że zemrze; i to dlatego, że i przeciw niemu używano takie same metody jak do moje rodziny.
 
W Wielkanoc przyjechała do mnie żona. Przyznać muszę, że nie mogłem jej poznać, co tak była zmieniona. Przez te trzy miesiące postarzała się o całe lata. Zdaje mi się nawet, że i jej nerwy też już niemało nadszarpnięte. Z łzami w oczach prosi mnie, żebym jej pozwolioł w przyszłem spisie napisać, że się przyznaje do niemczyzny i żebym pozwolioł oddać dziecko do niemieckie szkoły. Strasznie ciężko mi było odmówić, ale odmówiłem, za co dziś bym sie mógł tłuc po pysku. Nie jestym ojcym, ale skończonym szubrawcym tak doprowadzić rodzinę w nieszczęściy. Tak to sobie zawdy robię przedrzut, gdy tu widze różnych naszych dygnitarzy z ich rodzinami, które nigdy nie cierpiały ani nie wiedzą co to cierpienie za polskość i narodowość polską; i jakie to jeszcze rozpieszczanie i pretynsje do kochanej Polski. Tak, nasza kochana Ojczyzno. Jedni cierpią męki w obronie honoru i Twojej chwały, a ci drudzy nawet nie znają spisu polskości.
 
O tych męczynnikach nikt nie pamięta i nie spomina, ale za to te pijawki i parazyty się nadymają i udawają patriotów. Gdzie sprawiedliwość i prawo? Nie, gdy tutaj na ty emigracji patrzę na tą różną zjec, tych wyposków i tych, dla których ta wolna ojczyzna była zawdy dojną krową, i pomyślę o tych męczennikach w kraju, własnych cierpieniach i moje niewinne rodziny, to krew mnie zalewa. Ta pierońska pycha, ta próżność i ta żądza rozpustnego życia na koszt drugich, ta nie raz i po drugie zgubiła Polskę, nie po trzecie nie pozwolimy na to. Wszystkich rozpustników i darmozjadów musi się wywieszać na koszt ojczyzny, bo inaczej nasza Polska nigdy się nie dorobi wielkości, siły i sprawiedliwości społecznej. Tym męczynnikom tam w kraju, którzy niewinne cierpią, jesteśmy winni dać pierwszeństwo w kraju. Jedynie cierpienia i ofiarność dla ojczyzny upoważniają do przywilejów, a nie jakieś należenie do klik i gangsterskich siucht.
 
Tak bardzo jak tęsknię do ciebie Ojczyzno, tak bardzo się boję o Cię Polsko, bo już dziś widzę to paskliwe robactwo, te pijawki w postaci byłych i obecnych parazytów, którzy już czyhają na twe wyzwolenie, aby Cię ponownie obleźć jak wszy i paść się i poić twoją krwią najdroższa Ojczyzno. W pyskach pełno patriotyzmu - w sercach próżność i chciwość wygodnego życia na koszt swych współ-rodaków. Ich hasłym jest „brać i okradać, a nic nie dać ojczyźnie”.
 
Wybaczcie mi, że zaś się tak rozjuszyłem, ale inaczej nie mogę, kiedy mi się przypomnią cierpienia moje rodziny i tylu innych niewinnych, a pomyślę jak się tu rozdyma i rozpieszcza różne draństwo. Nie jest to zawiść, ale poczucie sprawiedliwości.

Opracowanie R.K.

  • Numer: 24 (532)
  • Data wydania: 12.06.02