Bożkowi dobrze mądrować
Parłem już wtedy całą parą na dr Kaczmarka szykować się na najgorszą ewentualność i niszczyć wszystko niepotrzebne, i wartościowe dokumenty chować w bezpieczne miejsca. Sprzeciwiałem się wywozu czego bądź do Polski i sam byłym za tym, żeby do neutralnych państw, a nawet sprzyjający nam hitlerowcy radzili? chować wartościowe dokumenty. Zdaje mi się, że po części mnie posłuchano, boję się, że niedużo, bo Warszawa to przecież najpewniejsza schowanka...
Tak to jest u Polaków
Zamąciła nam też w Berlinie w Zw. P. w N. choroba prezesa i patrona Polaków w Niemczech ks. dr. Domańskiego, który zmarł w końcu kwietnia 1939 r. w szpitalu w Berlinie. Był to bardzo bolesny cios dla całego Polactwa, bo ks. D. był to prawdziwy wódz formatu męża stanu i taki organizator jakiego w Polsce nie było, ani niestety dziś jeszcze nie mamy. Nasi dzisiejsi wodzowie i dygnitarze, których mam możność z bliska obserwować przy ich pracy, onym by się przydało dużo energii, skromności, mądrości i ofiarności, które ks. dr Domańskiego doprawdy robiły naszym wielkim wodzym, ale i ojcym wszystkich Polaków w Niemczech. Niełatwo było trzymać to nasze bractwo w zdyscyplinowanych karbach w jednej organizacji, pod jednym kierownictwem.
Gdoś powie: tak to jest u Polaków, że w kraju się kłócą, za granicą są sobie zgodni, trzymają się razym. To łatwa wymówka, bo takie twierdzenie nie jest nic innego, jak tylko wymówką. Odpowiedź łatwa: jak było przed wojną? Czy to też taka jedność była możebna wśród Polaków, obojętnie w którym zaborze, jaką mieliśmy Polacy w Niemczech? A dalej gdoś powie: a tak, bo wam Niemcy dokuczali. Tak, i to nie byle jak, ale oni też przekupywali kreatury, których nigdzie nie brak, dla siania w naszej organizacji niezgody i fermentu. Pomimo, że Niemcy byli mistrzami, tegoż, udało nam się to odeprzeć i przezwyciężyć. Jedyny raz nasza jedność była zagrożona i to 1934-35 r. Nie ze strony Niemców, ale strony władz krajowych i polskich placówek w Niemczech, które przekupywały, wynajmowały podejzdrzane przez nas elementy, faworyzowały je, aby życie polskie rozbić przez gwałty, przekupstwa i intrygi nasadzonych kierowników posłusznych klice Becka w Warszawie.
Skończony warchoł
Był to najsmutniejszy objaw w historii Polaków w Niemczech, kiedy to placówki konsularne przeciw naszej woli i zgodzie wysyłały młodzież do Warszawy, gdzie ją tam dymoralizowano i przygotowywali na V kolonistów kolumnę? do dywersyjnej roboty wśród polskich organizacji, a których siła polegała tylko na jedności. Nazwiska: Wawrzynek, Kania, Malczewski, Kwoczek, Kośny i dużo innych na Śląsku, byli przekupywani do buntu i rozbijania przez specjalnego wysłannika, radcę konsulatu w Opolu Bociańskiego, późniejszego konsula. Tak samo działo się w Berlinie: Kurnikowski, Grześkowiak, Bartkowiak, a nawet sam Ledwalorz, byli podżygani przez różnych przygodników, przyjeżdżających do Berlina jako rządowi dygnitarze. Na Westfalii grasował skończony warchoł w sutannie księdza, Maćkowiak, rozbijający życie polskiej emigracji. Na Warmii Bczewski i Szreiber, te splamione nazwiska nigdy się nie dadzą oczyścić. To najboleśniejszy okres i objaw naszego 16-letniego istnienia. Dlaczego to robiono?
Chciano robić polską politykę wewnętrzną i zewnętrzną, czemuż my się opierali wszelkiemi siłami, będąc świadomi tego, że to zguba i koniec polskiego życia w Niemczech. Wewnętrzną politykę przez to, że wymagano od nas idyologii, która by była za zgubne. „Precz z klechami” mawiał 1930 r. sam Katelbach z „Życia Polskiego”. Co tam katolickie, to dla bab i starców. Zaś 1934-35 r., co tam dymokracja, to spróchnizna, powiadał konsul Bociański: Piłsudski to geniusz i największy Polak wszystkich czasów. Ponieważ nie paliliśmy się ani do Piłsudskiego, który był u nas znany jako germanofil, znano też jego uwielbiający respekt do wszystkiego co niemieckie, jak też do idyoligii I. Brygady, brano nam to za złe.
Premierowska klika
Lojalność wobec każdego rządu w Polsce, który jest prawidłowym praworządnym? rządem, to był nasz program. Nie ta lojalność nie wystarczała klice premierowskiej. Żądano od nas ślepego podporządkowania się, stania na rozkaz na baczność przed wariacką polityką Becka 1934 r. Za to żeśmy się opierali jej i rozkazowi do placówek konsularnych „brać ich za mordę”. Nawet nic oryginalnego nie wymyślono na tyn nasz teryn, operowano tymi samymi metodami i sposobami, co w kraju, z wyjątkiem Brześcia i Berezy, bo to już nie szło użyć łamania kości, to już czynili sami Niemcy.
Zgroza mnie dziś bierze, gdy o tym wszystkim myślę. Jeszcze dziś mi żal ks. dr Domańskiego, kiedy go mam przed oczami, jak on się gryzł i garbił, gdy tam jakiś bubek z Warszawy do niego przybył i zaczął nam dyktować legionowe porady. Najboleśniejsze, że walka odporu była nierówna, bo ze względu na Niemców i władze niemieckie, i nasze obywatelstwo niemieckie, świadomie musieliśmy brać wzgląd na następstwa. A tym warszawskim gangsterom właśnie o to schodziło, aby nas zdyskredytować i przez to pozbyć się nas wygodnie. Z taką bezwzględnością jaką tylko ta granda była zdolna rzucano fałszywe podejzdrzenia, plotki, aby skończyć tego, który był niewygodny. Dr Kaczmarek, ks. Domański, Szczepaniak mogliby niejedno powiedzieć o tych metodach.
Ja sam nie mogę się dużo skarżyć, bo mnie się bali; poznając się na ich sztuczkach potrafiłem odpłacać równą monetą, do tego byłem zależny tylko od moich chłopów, a chłopi znali mnie lepi od różnych agentów, których do nich przysyłał konsulat, aby mnie oczernić.
Bożkowi dobrze mądrować
Raz się przydarzył tak wypadek. Do Rózgi w Turzu raz przyjedzie taki bubek i powiada między innymi: Bożkowi dobrze mądrować jak otrzymuje 250 marek na miesiąc. Na to Rózga jemu odpowiada: to szkoda biedaka, bo przynajmi 200 z tego rozdaje biednym. Mnie samymu dał 100 marek na konia, kiedy mi stary zginył. A ile on się napomaga u Wilka i Czogały na Rudzie.
Tak, rozsądnymu człowiekowi takim czynym wypowiedzią „bubka” nie zaimponowali, ale ileż to jest nierozsądnych. Chwała Bogu, że mnie wszyscy znali, i moją gospodarkę i tryb życia, tak że nie udało im się dobrać do mnie. Innym, co mieli większe domagania, tym bardzo dokuczano. Byle łazik niestety przybyły na kurs do Warszawy, to pierwsze jemu opowiadali jakie pynsje mają kierownicy Zw. P. w N. Taki to morał i pomoc duchową dostawaliśmy z kraju.
Nawet i przekonania społeczne, które u Polaków odgrywają niemałą rolę, nie były do lekceważenia w naszym ruchu w Niemczech. A pomimo to rolnik z robotnikiem, kupcym i bezrobotnym wszelki swoje poglądy polityczne rzucioł w kąt w imię wyższych idyałów, którymi było „dobro nadrodu polskiego”. Mieliśmy zażartych prawicowców, dymokratów, socjalistów, ja, nawet pokaźną ilość idyowych anarchistów. Mieliśmy w naszych szeregach fanatycznych klerykałów, obojętnych dla wiary, ja, nawet ateistów. Wszyscy oni w imię hasła „naród”, „Polska” łączyli się i walczyli z niemczyzną pod przewodnictwem tego jedynego, przez nich wszystkich uznanego i uwielbianego wodza ks. patrona Domańskiego, którymu pierwszy u boku stał naczelny kierownik Zw. P. w N. dr Kaczmarek i spora gromada nas, pierwszych i oddanych pomocników, każdy na swoim miejscu.
Opracownie R. K.
Najnowsze komentarze