Czwartek, 26 grudnia 2024

imieniny: Szczepana, Dionizego

RSS

Bóg nie dla przyjemności żąda męczeńskich bohaterów

17.04.2002 00:00
Londyńskie pamiętniki Arki Bożka (21)

Widzę z ludzi patriotów i męczenników
 
Tak nie był on sam jedyny (ks. Melz) z tych naszych męczeńskich patriotów, którym na widok ich „spaczonego” ideału serce pękało i przedwcześnie ono przestawało bić. Gdy myślę o ks. Melzu i przed oczyma mi stoi, to nie jest sam; widzę sędziwego staruszka ks. Koziołka, ks. Wajdę, widzę z ludzi patriotów i męczenników za naród i Polskę staruszka Franciszka Spałę ze Stanic przy Rudach Wielkich, któremu nie mogę wyliczyć jego bohaterstwa ani mąk i cierpień za swą polskość, i setki innych anonimowych bohaterów, których wolna Polska tak zawiodła, że z bólu i lęku o nią, którą tak bardzo kochali, przechodzili większe duchowe męki, aniżeli im sprawić mogły cierpienia niemieckiej buty. Nie dajże Boże, żeby się coś podobnego miało powtórzyć w przyszłości. I ja już tego nie chcę dożyć, ażeby taki duch pychy, rozpusty i próżności miał tam panować, jak to było poprzednio. Przede wszystkim skromności nam brak, to brzmiące mi w uszach słowa ks. proboszcza Melza ze Starego Koźla, tego rycyrza bez skazy w walce o polskość ludu śląskiego.
 
Może dłużej jak zamierzałem zatrzymałem się nad opisym ks. Melza, tak, ale gdoś to ma zrobić, jeżeli nie ja - może ostatni żyjący świadek skrytych bohaterów. Moim zdaniem Pan Bóg nie żąda dla własnej przyjemności męczeńskich bohaterów, ale dla przykładów wszystkich tych, co mają stokroć lepi a z nudów i z przesycenia szemrzą i chcą jeszcze lepi się tuczyć z żywego ciała i poić na krwi naszej kochane ojczyzny. Wszyskim tym, którzy z samolubstwa zohydzają imię i naród Polski, powinno się codziennie przedstawiać przed oczy tych to męczeństwo i cierpienia, aby ich ruszyło sumienie...

List z gestapo do Opola
 
Na pół przytomny przyjadę wiczorym zmęczony do domu. Dziwię się, że moje dziatki nie śpią, tylko siedzą obok żony smutne i razym z żoną spłakane. Nie przeczuwając nic dobrego pytam się co zaszło. Najstarsza córka podawa mi list z gestapo z Opola. Biorę go i czytam. Czytam parę razy w koło nie wiedząc co myśleć, jak rozumować. Samymu mi się poczyło w głowie kolić, ale opanowałem się. Nie mogłem ani żonie, ani dziatkom pokazać smutku, ani biedy i troski. Zmusiłem się nawet do uśmiechu, w którego szczerość i tak nikt nie uwierzył, bo z twarzy mi było możno wychytać coś innego aniżeli uciechę.
 
Pomimo to zmusiłem się do obojętności i szukania wyjścia, tłomaczenia żonie i dzieciom, że to tylko taktyczne posunięcie polityczne dla wymuszenia od Polski jakiegoś ekwiwalentu w postępowaniu wobec Niemców, że w ostateczności uda się tego na pewno jakoś uniknąć i wszystko będzie dobrze. Pomimo to tej nocy oka nie zmrużyłem. Myśli zaś mi się w mózgu obracały jak cykliści na stadionie, gdy na wyścigi jeżdżą wkoło. Nikomu, nawet najgorszymu wrogowi nie życzyłbym podobnych przejść. A był to dopiero niewinny początek końca - jakiego to jeszcze sam nie wiem, bo nie wiem jak długo mi Pan Bóg pozwoli żyć i co on jeszcze dla mnie chowa na przyszłość. Taki to był początek III-ciego etapu mojego żywota w pierwszych dwu dniach i to 1 i 2 stycznia 1939 r.

Opuszczam Śląsk
 
Przez Związek Polaków w Niemczech zrobiłem sprzeciw, który został odrzucony przez gestapo, tak że wedel listu musiałem w przeciągu czterech tygodni opuścić Śląsk, dom, żonę i czworo dziatek. Zabroniono mi również prawa pobytu we wszystkich przygranicznych prowincjach, względnie rejencjach razym z Meklemburgią, Westfalią oraz Nadrenią. Wydalenie uzasadniono paragafym „Zum Schutze von Volk und Staat” (dla ochrony narodu i państwa oraz „Vergeltungsmassnahmen” środki odwetowe. Jako uzasadnienie tego wydalenia podano moje wywody w przemówieniach na kilku zebraniach, jak w Raciborzu, Olsztynie, Zakrzewie, Bochum i Berlinie oraz na Górze św. Anny i Radio Katowickim 7 listopada 1938 r., które to wszystkie przemówienia były sprzeczne z obowiązkami lojalnego wobec państwa obywatela III Rzeszy.
 
Co do tych poszczególnych moich przemówień nastąpiły one przeważnie już w styczniu, lutym i marcu 1938 r., tak że to było zupełnie sprzeczne z procedurą gestapo, które zwykło działać „natychmiast”, a nie nieomal cały rok czekać z ukaraniem. Domagałem sie procesu lub tłomaczenia się w ustnych przesłuchaniach. Wszystko bez skutku. Nakaz był ostateczny bez jakiegoś odwoływania się.
 
Ponieważ paszport i kartę graniczną gestapo mnie już odebrało 19.XIII.38 r., domagałem się paszportu, aby móc przebywać za granicą i zarobkować na utrzymanie rodziny, której nie może wyżywić gospodarka bez prace gospodarza. Na to dano mi do zrozumienia, że mogę zieloną granicę przekroczyć bez paszportu, ma cztery tygodnie czasu na ucieczkę. Na co ja im: nie panowie, nie mam zamiaru tak łatwo wam dać pretekstu do ręki, abyście się mnie łatwo mogli pozbyć, obojętnie czy to „auf der Fluch Erschossen” (zastrzelony podczas ucieczki), czy też wykorzystanie mojej ucieczki propagandystycznie wobec świata, jak: „Patrzcie jak was głupich pozostawił i sam uciekł do Polski”. Nie, ja poddając się sile, waszym  nakazom, pozostanę tak długo aż ja będę uważał za stosowne zniknąć wam z oczu. Dotąd już mnie musicie cierpieć w granicach waszej III Rzeszy, jeżeli nie uważacie wpakować mnie do obozu koncentracyjnego. To by mnie nawet nie zaszkodziło dla zapoznania się z tymi waszymi modnymi instytutami wychowania obywatelskiego.

Pozory prawa
 
Nie, nawet tej tak wątpliwej przyjemności, aby mnie wsadzić do obozu koncentracyjnego nie zrobiło mi gestapo... Trzeba przyznać, że te całe 8 miesięcy przed napadym na Polskę, przestrzegali jeszcze pewne pozory prawa. Tak, że znając się bardzo dobrze na ich mentalności, sam wiedziałem, jak daleko mogę iść i w jaki sposób się można do nich dobierać. Podstępu, bezczelności, barbarzyńskiej brutalności to u gestapo dużo, ale sprytu i pomysłowości niedużo. Za to można było tam i ówdzie sobie pozwolić na pewne kawały, ale oni jeszcze mieli pewien respekt przed moją odwagą znaną im z wojny 1915-18 r. i moich czynności społecznych w Niemczech.
 
Naturalnie wydalenie mnie w czasach pokoju z rodzinne wioski, od żony i dziatek, narobiło dosyć wrzasku i krzyku w świecie. A to wtedy, kiedy onym jeszcze zależało na pewnych względach świata i nawet samej Polski. Tak, że im to było doprawdy bardzi jak nieprzyjemnie. Za to przede wszystkim postanowiono mnie sprzątnąć na jakiś nieznaczny sposób bez grzechu. Pozory jakieś powinny jednak być przestrzygane, już wobec opinii świata.
 
Niedługo potrzebowałem czekać na to przed czem  mnie już od paru dni jakieś tajemnicze głosy i donosy przestrzygały. Byłem bardzo ostrożony i wszędzie miałem oczy, aby mi się nie przydarzyło jakie „nieszczęście”. Jednak nie ustrzegłym się. Dopadli mnie i to trucizną.

Zatruta sałatka
 
Dzień po moich urodzinach 13.I.1939 r. przybyły do mnie do Rolnika w Raciborzu, którego byłym pierwszym członkiem zarządu i kierownikiem, redaktor „Gazety Rybnickiej” Knapczyk. Jemu chodziło o nowości w sprawie mojego wydalenia i w razie, gdybym miał zamiar pójść do Polski, namówienie mnie na przeniesienie się do sąsiedniego Rybnika i spółpracę w jego organie. Tegoż dnia miałem już od samego rana dużo odwiedzin naszych rodaków z powiatu, którzy mi wyrażali współczucie i pocieszali. Tak samoż jeszcze byłem zajęty sprawami biurowymi, że o pójściu na obiad nie było mowy.
 
Gdy tak koło drugiej w południe już poczułem głód, posłałem chłopaka po sałatkę śledziową, którą lubiłem jeść z bułką. Długo to trwało niż chłopak powrócił. Gdy się go pytałym, gdzie tak długo siedział, powiada: musiałem czekać, bo ją dopiero robili. Podczas rozmowy nic nie myśląc biorę i jym. Może dwa czy trzy razy poł-kłym tej sałatki z bułką. Francik Biał-dyga, w mym zastępstwie kierownik Rolnika, też raz do ust włożył, ale wypluł to i powiada: jak to możesz jeść, to coś nie jest w porządku z tą sałatką. Ja tego zaraz nie poczułym, bo jestym dosyć dobrym jadaczem i niewymyślny, no i byłym głodny i w rozmowie z Knapczykiem musiałem skupić myśli, tak mi to nie podpadło, że z tą sałatką coś nie w porządku. Kiedy Francik Białdyga na to zwraca uwagę, wypluwając z gęby to co wziął, mnie rozpoczyło się kolić w głowie i jakoś rozpoczyłym słabnąć, że spaduję z krzesła. Na całe szczęście rozpoczyłym rzygać i to tak gwałtownie, że myślano, że już koniec ze mną.

Opracowanie R.K.

  • Numer: 16 (524)
  • Data wydania: 17.04.02