Czwartek, 26 grudnia 2024

imieniny: Szczepana, Dionizego

RSS

Ani świętoszkiem, ani geniuszem nie byłem

10.04.2002 00:00
Londyńskie pamiętniki Arki Bożka (20)

1939 r. od 1.I. do 17.IX.1939

III-ci i ostatni etap mojego życia rozpoczynty smutnym rekordym „pierwszego wygnańca w tej wojnie”.

Bożek odczuwa lęk
 
Po pewnym namyśleniu się przyszedłem do przekonania, że jeżeli się zaprawiłem do rozpoczęcia 1921 r., to (1939 rok) rozpocznie się dość obszernie i z dużym namysłem, musi być pisany lepi, sprawy już bardziej aktualne, choć może nie ciekawsze. Do tego, czy to gdo wie, co może każdej chwili się stać z człowiekiem? A nuż  bomba wyrżnie albo mnie samego szlag trafi? Nic nie można naprzód przewidzieć, wcale kiedy ze zdrowiem jakoś się nie czuje najlepi. Jakieś nerwowe bóle głowy robią mnie na całe dni do „niczego”.
 
A jednak okres rozpoczęty 1939 r. był do dziś tak rozmaity, że trudno by komuś przyszło go śledzić nawet dość wtajemniczonym i co ważniejsze, zrozumieć. Nie chciałbym, żeby wtedy, gdy już będę w ziemi i nic nie pozostanie, jak trochę spróchniałego prochu i kości, jeszcze się gdoś mógł kłócić, taki lub owaki, jaki był tyn Arka. Jedyn powie: pieron ognisty, drań skończony, drugi zaś: bohater nad bohatery. Za to pozwólcie mi panowie interesynci, że Wam niniejszem dopomagam do dogadania się, jeżeli Wam zależy na dogadaniu. Chyba mnie pozwolicie zabrać słowo co do siebie samego.

Nie byłem świętoszkiem
 
Cóż, na tym stracę lub też zarobię, jak Wam się przyznam: ani żadnym świętoszkiem, ani geniuszem nie byłem, ani też żadnym draniem. Byłem sobie zwyczajnym śmiertelnikiem z prostym chłopskim rozumym, który miał tego pecha żyć w tak głupim i szalonym czasie na tym świecie. Opacznie nawet mi się zdaje, że się powtarzam gdy twierdzę, że ja tymu byłem najmniej winien, że tyle o mnie gadano, tyle się mną kłopotano. Niebo i moja planeta mną potańcowała, jak się jej podobało. Tylko jedno sam zawiniłem: że się jej nie sprzeciwiałem, choćby nawet mi to było wygodniej.
 
Gdoś może powie, obojętnie gdo: wmawiasz sobie coś głupcze, że się kiedyś będą interesować tobą! Też dobrze, a może i tak będzie. Cóż mi to szkodzi ta pisanina. Mam dosyć czasu na wygnaniu w Londynie i potomstwu to na pewno ciekawe będzie, jakie przechodziłem koleje. A gdyby mnie chcieli obrzucać błotym, to proszę, macie moje wyznanie, tak prawdziwe jak tylko możebno, aby drugim w kraju niezasłużenie nie szkodzić. Usiłuję jak to tylko możliwe trzymać się prawdy. Więc z Bogiem do roboty!

Coś wisi w powietrzu
 
1939. Starodawnym zwyczajem ludzie, tak u nas i wszędzie w świecie, życzą sobie nawzajem w nowy rok szczęśliwego Nowego Roku. Tak samo u nas w rodzinie i wiosce po nabożeństwie przychodzą najbliżsi, jak brat i krewni, przyjaciele i sąsiedzi, składać życzenia gospodarzowi domu. I tego roku przybył do mnie z życzeniami brat i kilku szwagrów, i przyjaciele. W odpowiedzi mi się jakoś wypsło: Bóg Wam zapłać i nawzajem wszystkiego jak najlepszego Wam życzę, zaś sobie, żeby mnie z rodziną Pan Bóg dać raczył choć tylko taki rok, jak tyn przeszły. Chwała Bogu nie był on zły, bądźmi zań Bogu wdzięczni.
 
Doprawdy czułym coś w powietrzu, że w nowym roku czeka mnie coś niedobrego. Tak że jakoś już w kościele byłym przygnębiony. Tłomaczyłym to sobie tym, że tyn śpiew niemiecki, który wprowadzono radykalnie do wszystkich kościołów na Ślasku, winien tymu smutnymu uczuciu. Coś podobnego odczuwałem zawsze, gdy słyszałem śpiew gwałtownie wprowadzony do kościoła, ale w Nowy Rok to jakoś inaczej mi było na sumieniu, tak rzewniej, smutno, żałośnie. W kościele nawet mi trudno było łzy w oczach utrzymać, bo mi się z nich wydzierały gwałtownie. Doprawdy, choć było to chnet trzy lata tymu, to przeżycie wtedy w naszym kościele, utkwiło mi żywo w pamięci, pomimo że nie mogłym przewiedzieć, że to ostatnie nabożeństwo roczne w naszym kościele, z którym mnie łączyło tyle wspomnień.

Ostatnie przemówienie
 
Po południu obchodziliśmy gwiazdkę w naszej świetlicy, na której po raz ostatni przemawiałem w moich Markowicach do naszych dzieci i rodaków. Jakoś i tam nie byłym w tym nastroju, co w inne lata. I ta przemowa mnie jakoś męczyła, dusiła i nie wiedziałem dlaczego. Przecież to Nowy Rok, śpiewało się wesołe kolędy, a jednak ani rusz do jakiejś wesołości, której nam tak bardzo potrzebno było dla ludu, a jeszcze bardziej dla naszej młodzieży. I tu mi jakoś przychodził ten niezrozumiały nastrój.
 
Jak zwykle wcześniej poszedłem spać do domu. Na drugi dzień wyjechałem do Raciborza a stąd do Starego Koźla do ks. proboszcza Melza, aby jego pocieszyć, dodać otuchy, bo był bardzo przygnębiony tym, że parę dni tymu biskup mu wysłał dekret gestapo, że musi w przeciągu czterech tygodni opuścić Śląsk Opolski. Biskup go przeniósł na Śląsk Średni. W tym nastroju niełatwo mi przyszło kogoś pocieszać, ale co mogłem to uczyniłem. Zacny ksiądz i człowiek, ks. Melz, których na Śląsku było niedużo, co by tak gorliwi byli dla swej trzody, przywiązani i tak sumiennie spełniali obowiązki wobec Boga, sumienia i narodu.

W III Powstaniu Śląskim, zwłaszcza w starym Koźlu, była jedna z najzaciętszych bitew. Dwa razy szturmowali powstańcy i odbierali Niemcom wioskę, dwa razy musieli się cofać. Ponieważ Stare Koźle leży w dolinie nadodrzańskiej, zaledwie jakie 500 metrów na prawym brzegu Odry i w płaskim terenie nie było tam żadnych pagórków w terynie dla obserwatora artylerii, Niemcy urządzili sobie za punkt obserwacyjny wieżę kościoła, skąd też kierowali ogniem dział, za to Polacy widząc to byli zmuszeni swe działa skierować na wieżę i osiem pocisków 7,5 cm trafiło kościół, w którym się ks. Melz przez cały czas modlił przed ołtarzym. Gdy już Niemcy pouciekali z wieże a granaty jeszcze uderzały w kościół, to ks. Melz nie opuszczał kościoła. Gdy zaś Niemcy w przeciwnatarciu wrócili ze świeżymi posiłkami, ks. Melz jeszcze pozostawał w kościele. Nawet modlącego się w kościele ks. Melza wysmyczono, bito, kopano pod zarzutym, że on jako Polak dawał znaki polskiej artylerii, w co nikt nie wierzył, nawet ci co go katowali. Tak go pobito, że całe lata cierpiał na pokaleczenia. Pomimo że po rozgraniczeniu Śląska od Polski mógł uchodzić, nie odszedł od jego parafii, tylko pozostał na stosunkowo biednej i chudej parafii z tym tłumaczeniem, że dla własne wygody nie wolno opuszczać pobojowiska. A Śląsk Opolski pozostały przy Niemczech to tak długo pobojowisko, dopóki nie otrzyma wolności słowa polskiego jego śląski lud. Żadne namówki nie pomogły, obiecek dopiero nie próbowano, bo wiedziano, że on nie wisieł na materialnych dobrach ani ich nie pragnął.

Wybrali ks. Melza
 
Ja do ks. Melza byłem przywiązany też z osobistych względów, bo on z moim bratem siedział w jednej ławce gimnazjalny i wtedy kiedy byłem bardzo mały często z moim bratem przychodził do nas z Raciborza. Sam mnie często opowiadał o moich dziecinnych wybrykach, które żywo pamiętał: „Za dziecka, gdyście mieli dwa, trzy, cztery lata, to u was już podpadła hardość i spryt, którymście często imponowali nam gimnazjastom, byliście już wtedy nie do wystraszenia. Drażniliśmy i straszyli was, ale co tam, nie daliście się nam ani rusz”.
 
Za to  można zrozumieć, że na widok tego załamanego, schorowanego patrioty Polaka, jego wychudłej wprost ascetycznej postaci i bladej, męczeńskiej twarzy, kurczyło mi się serce i tak głęboko i boleśnie tyn cios z nim współczułym, że zaledwie sam się na nogach trzymałem. Jadąc w samochodzie, sam go prowadząc, pytałem się, jak to Pan Bóg może swego wiernego sługę tak karać i nawiedzać. Sam siebie nawet pytałym, dlaczego gestapo wydaliło ks. Melza, onego który to się poza parochią wcale nie udzielał politycznie. Ja, który nawet już od lat nie był w Polsce, który nawet nie chciał mieć z „tą Polską” dlatego do czynienia, że pomimo iż kochał i walczył o polską mowę i narodowość, i polski lud, nienawidział w Polsce niesprawiedliwości społecznej, pychy, rozpusty i bezbożności, która tam panowała wśród „lepszych” sfer. Jak mogłem unikałem z nim o tym mówieć, bo gdy się o tym wspomniało, to bardzo cierpiał na myśl, że to nie ta Polska, za którą od dziecka tęsknił, marzył, cierpiał i walczył.

Opracowanie R.K.

  • Numer: 15 (523)
  • Data wydania: 10.04.02