Czwartek, 26 grudnia 2024

imieniny: Szczepana, Dionizego

RSS

Londyńskie pamiętniki Arki Bożka (18)

27.03.2002 00:00
Krowie nie można rozkazać ile mleka dać musi

Zawodowi patrioci
 
Tymi to powyższymi zwyczajami i tradycjami myślał lud śląski wtedy, kiedy i Polskę widział w kłopotach i nieszczęściu. Trzeba swoim pomóc, tym pokrewnej krwi i jednego języka. Nie znał on w swy olbrzymie większości żadnych jakiś tam egoistycznych wyrachowań i osobistych spekulacji. W swym postanowieniu i dążeniu lud był w swej prostocie po prostu dziewiczy. Dopiero późnij, jak się rozpoczył tyn najazd tych „pomocnych” i zawodowych patriotów, to się poczyło psuć na Śląsku. Czym bliżej plebiscytu, tym poczynało być gorszy. Lud w swy niewinności i prostocie ma bardzi dobry instynkt i wyczucie na wszelkiego rodzaju zło. Chłop choć może tego nie wypowie, a może nawet nie potrafi okryślić słownie to robaczywe, zgangrynowane, fałszywe koło siebie, to on jednak ma swój sąd. Tym że jest zazwyczaj surowy i bezwzględny wyraz sprawiedliowści. A niestety późnij pod tym względym dużo się grzeszyło, wysyłając na Śląsk do pomocy „grandziarzy bez charakteru”, a nie ludzi prostych, ale z charakterym, choć może nie tak genialnych.
 
Za to w początkach nowo odrodzone Polski lud śląski tak ciągnął do Polski. Jego polskie serce ciągło go ku braciom, pomocy w kraju. Dumny był z tego, że i on będzie miał swój kraj, polską ojczyznę. Nie będzie u kogoś niemile cierpianym, tylko u siebie, swój wśród swoich. Bardzo zawiedliśmy się wszyscy, cośmy tak myśleli. Później dokładnie o tym napiszę. Zdaje mi się muszę dokończyć tyn obchód 3.V.1920 r. w Raciborzu.
 
Niemieckie bandy
 
Już przy wkroczeniu na ulice miasta na niektórych przedmieściach napadały na lud bandy sprowadzony z Niemiec, już wtedy istniejące na Śląsku, specjalnie wybierając szeregi kobiet, które bito kijami i gumowymi pałkami, w celu rozproszenia pochodu i zmuszenia ludu do powrotu na wioski. Nic to nie pomogło, lud bowiem nie ustąpioł, lecz dalej maszerowoł ku Strzesze.
 
Po sformowaniu szeregów pochód ruszył przez miasto ku dworcu towarowymu i w kierunku siedziby „Landschaftu”, siedziby Komisji Alianckiej. Już po paruset krokach rozpoczął się systematyczny atak band Niemców, w którym specjalnie brutalnością się wyróżniała policja państwowa „Sipo”, Sicherheitspolizei, pomagając i zachęcając do napadu i bicia Polaków. Doszło do porządanych bojków. Kilkadziesiąt nawet ciężko rannych, jak Polaków tak i Niemców, musiano sprowadzić do szpitala.

Bożek poturbowany
 
Ja sam byłem dosyć poturbowany, ściągnięto mnie gwałtownie z konia, no i wtedy nie miałem czasu patrzeć kobyły; wiedząc że ona i sama trafi do domu te 4 km, nie głaskałem moich napastników. W cholewie miałem dosyć zręczny bykowiec, którym trwałe pismo można było pisać po grzbietach i pyskach, co też doprawdy czyniłym nie po amatorsku. Że i sam oberwałem dość sporo, to już w taki opresji nie do ominięcia - grunt, że kości były całe i że dychać nie zapomniałem - wszystko inne to nic - zgoiło się. Gorszy kłopot to już późnij, bo wytoczono mi proces o oko. Tak, lewe oko było brunatne, sądząc po pozostałym musiało był potłuczone w bójkach, o które mnie oskarżono; no i wytoczono mi proces o paręset marek kosztów lekarskich ze szpitala, który późnij pożarła amnestia, no i to jakoś obeszło z braku świadków i za 100% odszkodowaniem. Zresztą była to samoobrona, która dozwolona każdymu stworzeniu.

Sąsiad na kobyle
 
Ja naturalnie musiałem udać się pieszo do domu, bo na kobyle przyrajtował mój sąsiad, który jom tam w mieście poznał, gdzie zazwyczaj stawialiśmy na targi i sprowadził do domu.
 
W ogóle był to dla nas Polaków w raciborskim dzień zwycięstwa, bo daliśmy sobie radę z napastnikami, których więcy ogryzło od naszych. Gdy on spełnił swój cel, pochód spokojnie rozwiązano pokazując Niemcom i koaliantom, w tym wypadku Włochom, ileż nas jest Polaków jak potrzeba i że to kłamstwem Niemców jest twierdzenie, że nikt na Śląsku nie chce należeć do Polski, co też podkreślali wszyscy mówcy przemawiający do ludu. W tym okresie sprawa polska na Śląsku stała najlepi. Szkoda, że po tych zajściach, które i w innych miastach, jak w Opolu, Strzelcach, Oleśnie, Gliwicach, Bytomiu dobry miały przebieg, krótko potem nie nastąpił plebiscyt, gdyż bylibyśmy świetnie tynże przeprowadzili. Gdy się tę szansę nie wykorzystało, dużo się straciło i przegrano tyn plebiscyt.
 
Po tej krwawy niedzieli majowy 1920 r. gdoś ułożył małom piosenkę, której pierwszy wiersz względnie zwrotkę do dziś pamiętam. Autorym był p. Wycisk z Kobyli, mietlorz i chałupnik z 4 mórg roli:

„Tam w Raciborzu na ulicach
z triumfem kroczy polski lud.
Pogodę widać na jego licach,
pochód wspaniały niby cud.
Dalej więc, wszyscy wraz, wznieśmy śpiew,
a sztandar nasz biało-czerwony, na nim niewinna polska krew”.
 
(3 1/2 w nocy, 4.X.1941 r.) Śpiewaliśmy tą piosenkę na jakąś melodię, którą Wycisk znał jeszcze z Warszawy, gdzie za jego młodych lat pracował parę lat jako mularz. Po 1905 r. Rosjanie wydali go z Warszawy, bo wedle jego własnych słów: wmieszał się tam w politykę.

Ceny stoją na głowie
 
(6.X.1941, 11 godz.) Dla mnie tyn 1920 r. nie przyniósł dużo synsacji, jak już poprzednio opisywałem, za to ale dużo wysiłku i prace. Trzeba wiedzieć, że miałem parę koni i jakich ośmioro bydła. Na parobka nie starczyło środków. Była inflacja, cyny zupełnie postawione na glowę. Musiało się tanio sprzedawać, potrzebne do gospodarki sprawy kupować drogo. Dzień, dzień trzeba był deptać za koniami na roli. Nieraz byłem tak zmęczony, że nie szło unieść nóg. Pomimo to trza było się przeblykać, na rower siadać i nieraz jechać nocą i 20 km na zebrania i zbiórki. Co wieczór gdzieś trza było wychodzić na jakieś posiedzenie, lekcją czy gromadę.
 

Prawda, że ojciec mi pomagał co mógł, ale biedak tak jakoś słabł, że doprawdy już nie mógł mi tak pomóc, jakby sam był rad. A kiedy zaś na roli nastała mała przerwa, to w tejże się jechało do lasa zwozić dla brata drzewo na budynek lub cegłę z cegielni. Nie, to był rok jedyn z najtrudniejszych i najcięższych.

Gospodarka przymusowa
 
Do tego nie chciałbym ominąć i dla potomstwa pozostawić jedną operację: jak wiadomo w przeciągu pierwszego roku wojny 1915 r. Niemcy zaprowadzili tak zwaną gospdarkę przymusową (Zwangswirtschaft), wedle której nakazali gospodarzom pewne kwoty płodów rolniczych oddawać do prznaczonych miejsc w mieście za urzędowe cyny, które były niższe od prawdziwych. Ponieważ kwoty tak wyliczyli na zielonym stole, że to już nawet było śmieszne dla praktyków, którzy byli świadomi, że krowie nie można rozkazać ile mleka dać musi codziennie, ani kurze ile jajek, gospodarze góry nie bardzo spieszyli z oddawaniem. Nawet gdzie gdo coś mógł drożyj sprzedać pokątnie, to nie zważał ani na patriotyczne nawoływania, ani na surowe kary, tylko sprzedał jak się dało. Stwierdzić trzeba, że czym dłużej trwała wojna, tym mniej lud sobie cokolwiek robił z zakazów. Obojętnie gdzie gdoś coś kupić mógł, tam kupieł pod ręką. Nawet sędziowie nie robili inaczej, bo im też chciało się jeść.

Miasta głodują
 
Po 1918 r. choć wojna się skończyła to gospodarka przymusowa nie, kraj był wygłodzony, przez wojnę tak zubożały, że było konieczne żywność sprowadzać z pozamorskich krajów, tak że tą gospodarkę nie tylko podtrzymali, ale surowością przy przeszukiwaniu i kontroli gospodarstw tyn stan jeszcze zaostrzono. Miasta głodowały, robotnik który wrócieł z wojny do swe wygłodzone rodziny tak samo musiał z nią głodować. Sprawy pracy i zarobków też nie uregulowano, bo inflacja to było coś nowego, nieznanego, tak że oburzki były na porządku dziennym.
 
Tak samo gospodarze przywróceni z wojny opierali się oddawać swoje płody za bezcyn, kiedy „pod rękam” można było uzyskać trzykroć większe cyny. Nikt nawet nie chciał za towar pieniądza, jak tylko też za towar. Klasy posiadajace miały jeszcze coś towaru z lepszych czasów, czy to z obleczy, czy co innego, tak że te nie musiały głodować. Ale robotnik co? Sam nawet dla siebie nic nie miał, jak dopiero mógł komu coś dać?

Opracowanie Ryszard Kincel

  • Numer: 13 (521)
  • Data wydania: 27.03.02