Niedziela, 28 lipca 2024

imieniny: Aidy, Innocentego, Marceli

RSS

Londyńskie pamiętniki Arki Bożka (14)

27.02.2002 00:00

Te obce, jak później poznałem „galicyjskie” naleciałości, te gołosłowne słodycze, ktore wyczuwałem z rozmów tych moich nowych towarzyszy, to mnie się tak samo wydawały, jak gdybym jadł czysty miód, po którego smaku słodyczy odczuwa się na języku pewny szczypliwy posmak.
 
Będąc w towarzystwie Niemców człowiek ma na nich podświadomom złość z powodu ich pewne butności, bezwględnie okazywanego poczucia niemieckiej wyższości i siły Niemca wobec innych, okazywania nawet pewne pogardy, które choć może nawet nie wyczuwa ze słów, to z każdego ruchu, zachowania się i sposobu odnoszenia się, to „Deutschland über alles”. Natomiast będąc wśród Polaków, to zaś różnie, zależy z których oni dzielnic, by to można było określić i scharakteryzować, co się jako Ślązak w ich towarzystwie odczuwa. Dziś może już mniej to czuję współ-żyją razym z rodakami, ale wówczas wyraźnie odczuwałem tą różnicę, która się już w ich mowie charakteryzowała. Kiedy u poznaniaka jest ta trzeźwość, akuratność, solidność, może nawet trochę za duża pewność siebie wobec Ślązaka, coś w rodzaju stosunku choć młodszego, ale już bardziej doświadczonego od starszego, ale i przytomniejszego brata, to wśród Polaków z Galicji człowiek czuje tą ze słów płynącą słodkość, która jako tak przesadna uprzejmość, nie może być szczera, bo to nienaturalne. Człowiek odczuwa coś w rodzaju obłudy, gdy mu gdoś zacznie tak bardzo mlaskać. Gdy się zaś jest wśród rodowitych warszawiaków, to ma się wrażenie, że to urodzyni panowie do rządzenia, że oni już wszystko umiejom i każdy to sobie powienien poczytać za łaskę, jeżeli raczy z nim przemówić w towarzystwie. Warszawiak i z okolic uważa, że jemu wszędzie i zawsze należy się pierwszeństwo.
 
W toku rozmyślań i zastanawiania się nad moim ówczesnym 1919 r., pod koniec nasunyła mi się myśl bliżej i szerzej scharakteryzować, o ile o tym pamiętam, stosunek naszych braci z innych dzielnic do Śląska z punktu patrzenia Ślązaka i jak on to odczuwał i odczuwa. Może uda mi się wyjaśnić tajemnicem dlaczego Ślązoki nadajom się tylko na ważnych.
 
Rozpocząłem z poznaniakami. To kupiec solidny, świadomy tego, że jego towar dobry i czyny solidne. Interes ma postawiony na zdrowych podstawach. Żyje nie ze spekulacji, ale pewny swych klientów, jako że to solidna firma, która się na pewno pozbędzie swego towaru. Za to jest grzeczny i suchy, zimny, po prostu trzeźwy. Narodowy patriota twardy w walce z Niemcami, nieufny; ja, może nawet za skryty w sobie. Jako obywatel zdyscyplinowany, konserwatysta, świadomy siebie i swej wartości. Pilny, pracowity i oszczędny.
 
/2.X.1941 r., 9 godz. wierczór/ Czytając ostatnie strony jednak przyszedłem do przekonania, że później kilkakroć razy będę miał bardziej odpowiednią sposobność pisać o tym, jak to Ślązak patrzył na tych, co przychodzili na Śląsk jako pomocnicy do prac plebiscytowych. Za to pójdę dalej z opisem wydarzyń, przeżyć.
 
Tymi wyborami gminnymi i wyborym mnie na I. Schoffa - ławnika zakończył się 1919 rok. Rok dla mnie bardzo ważny, bo on zadecydował moją dalszą drogę życiową. Była to droga znaleziona jakoś dziwnie, pomimo długiego plątania się w ciemności po wilczych dołach, których się do dziś pozbyć nie mogłem. Jak długo ona jeszcze będzie tak ciernista i trudna? Nie wiem, wie o tym tylko tyn tam u góry - sam Pan Bóg. Zresztam, coż ja mam robić i po co głowę nad tym łamać, przecież już dawno nie powinno mnie być tu na świecie. Tyle razy już byłem w takich niebezpieczeństwach, że normalnie już dawno powinienem nie żyć. Już jestym na tym świecie pozaplanowo. Nie wiem, co los dla mnie jeszcze ma przeznaczonego. Niech się ze mną stanie wola Boża. Sam się uważam za już nie żyjącego dla siebie i swych wygód życiowych, ojczyzny, społeczeństwa, żony i moich dzieci, których los w tej chwili, gdy to piszę, nie znany zupełnie. Wierzę, że i ich Pan Bóg ma tak w swy opiece, że pozwoli i onym jakoś przetrwać tę katastrofę, która nas tak porozrzucała.
1920 rok
 
Rozpoczon on się dla mnie nawet dosyć wesoło. Jeszcze w styczniu 25 tego zostałym ojcem. Linka, Paulina nam się urodziła, było to od zaraz pod każdym względym bardzo kochane dziecko. Mieliśmy wszystcy doprawdy dużo uciechy. Zawdy w godpodarstwie już się weseli dziołchom jako pierwszą wita, bo prędzej się gospodyni pomocy w gospodarstwie doczeka. Chłopacy, gdy pierwsi przyjdą, to z nimi kłopoty, bo to już do szkół lub rzemiosła przeznaczeni, a by tym dalszym miejsce w chałupie robili. A te chałupy to jeszcze do tego nie bardzo obszerne. Za to trudno, ale już to u gospodarza na wiosce tak bywa, że te tak realistyczne momenty, to bardzo ważny szczegół. Chowała nam się Linka bardzo dobrze. Przede wszystkim się ucieszył mój ojciec i bardzo jom lubioł.
 
Moje życiy w tym roku było nie bardzo ciekawe. Był to rok przygotowań plebiscytowych. Początkowe miesiące chodzieło się na lekcje śpiewu. Mieliśmy Towarzystwo Śpiewu „Słowik”, które liczyło jakie 70 członków. Głosy nie były złe. Nawet na moji łące duży zlot razem Sokołów i Zjazd Tow. Śpiewaczych. W dni zaś wolne od lekcji śpiewu mieliśmy zbiórki P.O.W. Mnie tam początkowo przenaczono na plutonowego, później na dowódcę 2 kompanii IV Pułku Raciborskiego. Pod koniec 1920 r. zastąpioł mnie były hallerczyk Cyran z Bogunic, ponieważ ja musiałem zorganizować sprawy sanitarne w I. baonie naszego pułku. Każda kompania miała swój rewir dla chorych z przeszło 20 łóżkami w każdym. Tak samo musiałem szkolić sanitariuszy z opatrzenia sprzętu sanitarnego; układało mi się to tak dobrze, że w wolnym czasie i tak się mogłem troszczyć o kompanię. To szło, bo to przeważnie było prowadzone przez byłych żołnierzy armii niemieckiej. Roboty było dużo i to dosyć drażliwej dlatego, bo to wszystko musiało iść tajnie i uważnie. Najgorsze kłopoty to o broń, której pomimo że trochę miałem, to na 250 ludzi wszystko za mało. Jedyn dobry chwyt moim chłopcom się udał, a to zdobyciy u kierownika stacji kolejowej, Schneidera, 12 karabinów z 2000 sztuk amunicji. Był to niemały Schlag dla niemieckich bojówek w Markowicach. Niemcy jednak musieli cicho siedzieć i milczeli. Zdaje mi się, że trzeba mi będzie trochę bliżej scharakteryzować tę działalność P.O.W. w Markowicach.
 
Na początku było nas koło 25-ciu i to już dość bardzo dobranych w grudniu 1919 r. i w styczniu 1920 r. Nie przyjmowaliśmy byle kogo. Musiał on przede wszystkim się znać na rzemiośle wojskowym i być człowiek z charakterem. Za to byli to przeważnie starsi ludzie i świeżo żyniaci. Świadomość nasza była taka, jako żem już poprzednio scharakteryzował: Jest Polska, my Ślązacy mówimy po polsku i modlimy się, tośmy Poloki. Niemcy u nas to przybysze, precz z niemi. Na ziemi naszej damy sobie sami radę. Jesteśmy gospodarze tej ziemi, Wojskowa Górnego Śląska, konspiracyjna organizacja założona w 1919 r., główna polska siła zbrojna w powstaniach śląskich.

Opracownie R. K.

  • Numer: 9 (517)
  • Data wydania: 27.02.02