Przepowiednie, klątwa i tajemnica Piastów
Pępek świata
Kiedy w 1996 r. władze miasta zdecydowały się przebudować płytę Rynku, historycy i archeologowie ostrzyli sobie zęby, bo taka gratka trafia się raz na kilkaset lat. Można było zajrzeć pod starą kostkę brukową, która pamięta czasy, kiedy rolę taksówek pełniły dorożki zaprzęgnięte w konie. Stukot kopyt i kół pamiętamy doskonale z ekranizacji kryminalnych powieści Agaty Christie czy Arthura Conan Doyla, wprowadzających w ponury klimat ciemnych londyńskich dzielnic XIX w. Już w czasach, kiedy równie złowrogi nastrój panował na wąskich ulicach raciborskiej starówki, oświetlanych wątłym światłem latarni z ogarkiem, raciborzanie powtarzają sobie przepowiednię o tym, jak miasto zaleje woda, jeśli ktokolwiek ruszy Kolumnę Maryjną w Rynku, wotum dziękczynne bogatej hrabianki von Gaszyn za uratowanie Raciborza przed epidemią cholery na początku XVIII w.
„Kiedy kopaliśmy przy kościele św. Jakuba podeszła do mnie jakaś grupa starszych osób i ktoś zaczął na mnie krzyczeć, że ściągnę wielkie nieszczęście” - do dziś wspomina Krystyna Kozłowska, archeolog z miejscowego Muzeum, która kierowała pracami na Rynku w latach 1996-1997. Przy Jakubie, co było wielką sensacją, natrafiono na nieznany, najstarszy miejski cmentarz. Towarzyszyły temu dwa dziwne odkrycia i nadzwyczajne zjawisko astronomiczne. W okresie Świąt Wielkanocy, na nocnym niebie, przez kilkanaście dni dobrze widzialna była kometa. Odkryta nekropolia była prawdopodobnie przyklasztornym miejscem pochówków dominikanów. Wśród nich na wieczny spoczynek złożono tu dziwną dość postać - małego mężczyznę z ogromną głową. Jego szkielet, charakterystyczny dla karła, zdecydowanie odróżniał się od innych.
Od czasów starożytnych wierzono, że komety zwiastują nieszczęścia. Bano się ich w średniowieczu i w czasach nowożytnych, szczególnie wówczas, kiedy na stosach okresu kontrreformacji płonęły czarownice, guślarki i zwykłe baby zielarki. Nieszczęścia, które przez zgoła osiemset lat trapiły Racibórz, również wiele razy zbiegały się z rokiem komet - ognistych kul z warkoczem, jak zapisywano w kronikach. Nie najlepiej żyło się karłom. Od posądzeń o czary i konszachty z diabłem, którego na obrazach przedstawiano jako niską postać z krótkimi nóżkami, uwalniała rola cyrkowca i klowna. Podróżowanie z trupą uwalniało od wszelkich podejrzeń, kiedy ludzie masowo chorowali albo zabudowa szła z dymem. Nie było więc karłom łatwo, tak samo jak psychicznie chorym, czyli wszelkiej maści opętańcom, którym podczas ataków choroby urządzano egzorcyzm.
„Kometa, karzeł no i kopanie koło Kolumny Maryjnej. Sprawdziła się przepowiednia, na niebie była ognista kula i jakby tego było mało, odkopaliśmy diabelskiego posłańca” - śmieje się Krystyna Kozłowska, kiedy wspominamy 1997 r. Powódź przyszła zaraz po tym, jak nad wykopem pojawiła się wspomniana grupa ludzi zapowiadających wielkie nieszczęście. W przekonaniu o jakiejś nadzwyczajnej mocy sprawczej Kolumny Maryjnej utwierdził nas także inny fakt. Zabytek wyszedł bez szwanku z wojny w 1945 r., choć wszystko wokoło zostało wypalone. Do dziś wśród niektórych raciborzan krąży inna przepowiednia, wedle której nie będzie prędzej końca świata, póki choć jedna osoba dziennie przechodząc koło statuy przeżegna się i odda miasto pod opiekę Matki Boskiej. Pamiętajmy o tym, bo wychodzi na to, iż mamy na środku Rynku pępek świata, a wykonując znak krzyża w prosty sposób możemy wpłynąć na bieg historii.
Kukły rzucają klątwę
Ksiądz proboszcz Piotr Hetman z Tworkowa nigdy nie przypuszczał, że zwykła grypa narobi tyle bigosu. Dawniej nazywano ją influenzą. „Przyczyną tej choroby będzie na pewno jaki grzybek, bacillus” - donosiły 14 grudnia 1889 r. Nowiny Raciborskie. W tym czasie influenza, nazywana podówczas w Polsce nieżytem nagminnym, szalała w całej Europie, ale większych szkód nie czyniła. „Szczęście, że choroba nie trwa dłużej nad trzy do czterech dni i rzadko się dzieje, żeby kto na chorobę tę umarł” - uspokajały Nowiny Raciborskie. Przez kilka dni nikomu w Tworkowie nie było jednak do śmiechu, bo pojawił się ów bacillus, zrazu wkomponowany w spiskową teorię klątwy Reiswitzów, która rzuciła blady strach na odkrywców trumien dawnych właścicieli wsi i sprawiła, że krew w dziennikarskich żyłach zawrzała.
O krypcie Reiswiztów pod tzw. babińcem w tworkowskim kościele wiedziano od dawna. Choć byli oni ewangelikami, to dzięki znacznym darowiznom na kościelną tacę, za zgodą jaśnie oświeconego cesarza Austrii, mogli spocząć w katolickiej świątyni. We wrześniu 1993 r. od osuszania murów rozpoczęto renowację świątyni. Odsunięto ławki i natrafiono na zejście do podziemi. Podniesiono kamienną płytę i zajrzano w świat zmarłych. Oczom robotników ukazało się jedenaście bogato zdobionych sarkofagów; dwóch osób dorosłych i reszta dziecięcych. O odkryciu powiadomiono świat naukowy. Ten zareagował żywo, bo podobnych pochówków protestanckich nie zachowało się zbyt wiele, a już na pierwszy rzut oka trumny Reiswitzów przedstawiały wielką wartość artystyczną.
Krypta stała otworem dla badań. Podjął je znany krakowski mikrobiolog Bolesław Smyk, jeden z bohaterów głośnej książki Zbigniewa Święcha „Klątwa, mikroby i uczeni”, w której szczegółowo opisano odkrycie w latach 70. XX w. grobowca króla Kazimierza Jagiellończyka na Wawelu. Piętnastu ówczesnych towarzyszy prof. Smyka przeszło już do wieczności za sprawą grzyba o niezbyt ładnie brzmiącej nazwie kropidlak złocisty, który usadowił się w grobowcu polskiego króla i zainfekował badaczy. Eksploracja pochówku była więc dla nich pechowa, podobnie jak w przypadku grobowca Tutanchamona odkrytego w egipskiej Dolinie Królów w latach 20. przez Howarda Cartera. Jakkolwiek Carter żył potem długo i szczęśliwie ciesząc się sławą, to wielu kompanów-badaczy oraz sponsor wykopalisk lord Carnarvon szybko dokończył żywota. Tak zrodził się mit o klątwie faraona. Nieprzypadkowo też Jan Widacki w swojej książce „Detektywi na tropach zagadek historii” rozdział o klątwie Jagiellończyka zatytułował „Wawelski Tutanchamon?”.
Klątwa Tutanchamona długo działała na wyobraźnię ludzi. Carnarvon kiedy umierał w męczarniach widział ponoć w omamach ptaka Nekhbeta, o którym wspominają hieroglify na ścianie meczetu w Asuanie ostrzegając: „Rzucę się na każdego, kto wejdzie do mego grobowca, pod postacią ptaka wielki bóg go ukaże”. Dopiero w 1962 r. egipski lekarz i biolog Ezzedin Taha odkrył, że nie ma żadnej klątwy. Są natomiast mikroby, które tysiące lat potrafią trwać w uśpieniu w grobowcach i czekać na śmiałków, którzy przekroczą próg krainy śmierci. Taha sam został zaatakowany przez mikroby, które badał i zmarł.
W 1995 r. swoje miejsce w kronice słynnych klątw znalazł Tworków. Wtedy to ekipa kierowana przez prof. Smyka, przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności, przystąpiła do badań wnętrza sarkofagów Reiswitzów. Odkryto w nich mocno zmineralizowane szczątki ludzkie (w stanie tzw. destruktu), które wraz z ubraniami przypominały kukły. W świat poszła pierwsza sensacyjna wiadomość. W Tworkowie odkryto pochówki symboliczne. Zamiast zwłok włożono naprędce wykonane lalki. Kto i dlaczego tego dokonał? - krzyczały tytuły prasowe.
Prawdziwa sława dla podraciborskiej wsi miała jednak dopiero nadejść. Kilka dni po badaniach w krypcie zachorował prof. Smyk i kilku członków ekipy. W eter poszła wiadomość o klątwie Reiswitzów. Sprawą zajęły się wszystkie media; telewizja i najważniejsze polskie gazety. Ksiądz proboszcz przechowuje wycinki prasowe z tego czasu. Same pierwsze strony. Klątwa absorbowała uwagę Polaków. „Dawni właściciele Tworkowa zemścili się na odkrywcach. Czy przeżyją klątwę?” - pytali dziennikarze.
Przeżyli. Sprawczynią klątwy okazała się ...influenza, której objawy rzeczywiście prowadzą do męczarni, takich jakie przeżywał nieszczęsny lord Carnarvon. „...gorączka, skóra paląca potem oblana, język biały, obłożony, ogromna słabość, bóle głowy i krzyża, brak smaku, ochota zwracania, biegunka” - pisały 110 lat temu „Nowiny Raciborskie”. Prof. Smyk odkrył co prawda w Tworkowie rakotwórczego grzyba Penicillium Viridicatum Westling i kilka innych groźnych mikrobów, ale wcale nie pomogły Reiswitzowi, jego żonie i dzieciom zyskać trwałego miana tworkowskich Tutanchamonów. Dziś wydarzenia sprzed sześciu lat bawią. Odrestaurowane sarkofagi (jedyna tak duża kolekcja w Polsce) możemy zaś oglądać w kościele. Ale memento mori! Niezwykle groźny kropidlak złocisty jest w średniowiecznych kryptach odkrytych w latach 90. w podominikańskim kościele Św. Ducha w Raciborzu.
Plątonogi, Otyły i Garbaty
Niektórzy królowie i książęta piastowscy nie mają godnych swego urodzenia i stanu określeń. Bolesław Chrobry, Bolesław Krzywousty, Mieszko Plątonogi, Władysław Łokietek, Mieszko Otyły. Każdy z tych władców miał jakiś defekt w wyglądzie. Jeśli jeszcze weźmiemy pod uwagę takie postacie jak Bolesław Wysoki czy Kazimierz Wielki, to przychodzi na myśl wniosek, że coś u Piastów musiało być nie tak, zresztą nie tylko z rzeźbie ciała, ale i możliwościach płodzenia męskich potomków. W 1336 r. bezpotomnie umarł ostatni raciborski Piast Leszek. Ponad trzydzieści lat później podobne nieszczęście spotkało króla Kazimierza Wielkiego. Czy piastowska krew niosła jakąś chorobę genetyczną?
Wielce prawdopodobne, aczkolwiek pełny obraz zjawiska mogą dać jedynie szeroko zakrojone badania zachowanych szczątek. Na to nikogo dziś nie stać, więc pozostaje jedynie układać w całość już istniejące puzzle. „Nie śniło się raciborskim archeologom i historykom prowadzącym badania wykopaliskowe w krypcie książęcej kaplicy p.w. św. Dominika, która stała niegdyś (do czasu zburzenia w 1821 r. po sekularyzacji konwentu) przy północnej ścianie kościoła klasztornego pań dominikanek w Raciborzu, że wyniki tychże badań znajdą się w centrum zainteresowania antropologów z całego świata” - przekonuje Krystyna Kozłowska, od której dowiedziałem się o HFI, czyli Hyperostosis frontalis interna - chorobie uwarunkowanej genetycznie, której badania wśród historycznych populacji ludzkich dostarczyły na całym świecie jedynie trzynaście opisanych przypadków. Nie dziwi więc, że dwoma kobiecymi czaszkami z raciborskiej kaplicy Św. Dominika zajmowano się podczas XI. Kongresu Europejskiego Stowarzyszenia Antropologicznego, który odbył się, w sierpniu i wrześniu 1998 r., na Uniwersytecie im. Fryderyka Schillera w niemieckiej Jenie.
Na czaszkach zaobserwowano powodowane przez HFI zmiany przerostowe blaszki wewnętrznej kości czołowej. Choroba powodowała silne bóle głowy i pojawia się głównie u kobiet najczęściej w okresie przekwitania. Mogła też prowadzić do zaburzeń psychicznych, wzrokowych, wywoływać nadmierne owłosienie i otyłość. Obie raciborskie czaszki należały do osób bardzo blisko spokrewnionych; matki i córki lub dwóch sióstr. Pochodzą z przełomu XIV i XV w., a więc mogły należeć do księżniczek Elżbiety i Agnieszki, dwóch dominikanek raciborskich. Pierwsza zmarła około 1386 r., druga w 1404. Były córkami księżnej Anny (zmarła w 1340 r.), żony Mikołaja II, pierwszego raciborskiego Przemyślidy, który objął rządy w księstwie po śmierci brata żony, wspomnianego księcia Leszka. Anna była siostrą świątobliwej Eufemii Ofki Piastówny.
Jeśli przyjrzeć się drzewu genealogicznemu Piastów raciborskich, a wcześniej opolsko-raciborskich, to pradziadkiem Elżbiety i Agnieszki był Mieszko Otyły. Ten władca Raciborza, który wsławił się w historii ucieczką z pola bitwy pod Legnicą, zmarł w młodym wieku (około 1246 r.) na puchlinę wodną. Przyczyną mogło być HFI. Dziadkiem Otyłego był Mieszko Plątonogi, jego dziadkiem z kolei Bolesław Krzywousty. Ewentualnych symptomów HFI nie brakuje u Przemyślidów raciborskich, którzy poprzez księżną Annę Piastównę skoligacili się z polskim rodem królewskim i książęcym. Wnukiem Anny, a bratankiem Elżbiety i Agnieszki był niezrównoważony psychicznie książę opawsko-karniowsko-raciborski Jan II Żelazny (zmarły około 1424 r.). Był okrutnikiem, awanturnikiem i mordercą. Nie wahał się przed zlecaniem zabójstw zarówno przedstawicieli kleru, jak i syna księcia oświęcimskiego. Na księstwo sprowadzał przez to najazdy obcych wojsk. Ostatnim, zmarłym w 1521 r., księciem raciborskim był Walentyn, zwany Garbatym. Przeżył dwóch bezdzietnie zmarłych braci, z którymi przez jakiś czas współrządził. Sam żył zaledwie 36 lat. Prawdopodobnie ze względu na swój szpetny wygląd i kłopoty zdrowotne nie ożenił się. Wymarła na nim męska linia raciborskich Przemyślidów. Czy przyczyną nieszczęść książąt mogło być HFI? Niewykluczone, choć pewnych dowodów na to nie ma żadnych.
Grzegorz Wawoczny
Najnowsze komentarze