Czwartek, 26 grudnia 2024

imieniny: Szczepana, Dionizego

RSS

W matni życiowych niepowodzeń

30.01.2002 00:00
Łączy je wiele. Każda z nich, zamiast własnego dachu nad głową ma ciężki bagaż doświadczeń. Mieszkają w Domu Samotnej Matki z Dzieckiem „Maja” w Miedoni, gdzie samotne ze swymi dziećmi u boku, zastanawiają się, co można zmienić w swoim życiu, by uwolnić się z matni życiowych niepowodzeń.

Tułaczka po ośrodkach
 

Agnieszka ma 28 lat. Pochodzi ze Strzelec Opolskich. Ma wykształcenie podstawowe i ukończony kurs na pracownika ogrodu zoologicznego, dzięki któremu przez jakiś czas mogła pracować w opolskim zoo.
 
Dokładnie pamięta czasy, kiedy sięgnęła po raz pierwszy po butelkę wódki. Kiedy miała 17 lat, piła już nałogowo, a alkohol był nieodzownym trunkiem w jej życiu. Jak twierdzi, jest osobą z niską samooceną, a towarzyszy do butelki znajdowała sobie, by móc komuś zaimponować. Mogłam się wykazać, najczęściej tym, ile umiem wypić. Był czas, kiedy nie miałam pieniędzy na wódkę. Kradłam je wtedy ojcu - opowiada Agnieszka. Z niechęcią wspomina o tym, jak zachowywała się po kolejnej libacji alkoholowej. Jednak przyznaje, że zazwyczaj stawała się osobą agresywną. Potrafiłam nawet przyłożyć nie wiadomo za co nieznanej mi osobie. Ale nie chcę o tym mówić - dodaje.
 
Po raz pierwszy wyszła za mąż w wieku 19 lat. Niepijący mąż postanowił ją opuścić jakiś czas później, bowiem nie podobało mu się, że żona sięga po coraz głębsze kieliszki. Po kilku latach wspólnego życia, ale w osobnych mieszkaniach, uleciały gdzieś uczucia małżonków i ich dalsze plany na przyszłość. Z tego mał-żeństwa pozostała jedynie dwójka dzieci. Niestety, prawa do wychowania ich  zostały Agnieszce odebrane. Dziećmi zaopiekowała się jej teściowa. Agnieszka nie obwinia byłego męża o nic, przyczynę upadku swojego małżeństwa upatruje tylko w swoich wadach i własnym alkoholizmie.
 
Niedługo później zaczęła popadać w coraz większy alkoholizm. Jedynym ratunkiem było skierowanie na leczenie odwykowe. Zamieszkała w domu opieki „Barka” w Strzelcach Opolskich, prowadzonym przez tamtejszego księdza. Początkowo miały tam przebywać osoby, które wyszły z więzienia, potem mogli już wszyscy. W każdy poniedziałek odbywał się mityng wychodzenia z alkoholizmu - tłumaczy Agnieszka.
 
W „Barce” poznała też mężczyznę, z którym ma dwójkę dzieci: 3 - letnią Marysię i 9 - miesięczną Zosię. Mojego konkubina poznałam w ośrodku. Jest ojcem moich dzieci, jednak nic do niego nie czułam i opuściłam go - dodaje.
 
Po półrocznym odwyku, mimo usilnych starań terapeutów, jej myśli nadal krążyły wokół alkoholu. Aby te myśli odegnać, czytałam i nadal czytam Pismo Święte. Jest to dla mnie najważniejsza rzecz - tłumaczy kobieta. I udało się. To dzięki dwuletniemu pobytowi w „Barce” udało jej się żyć w trzeźwości.
 
18 września miną cztery lata, odkąd tuła się po ośrodkach. Kiedy wyprowadziłam się z „Barki” dostałam się do podobnego ośrodka w Ścinawie. Przebywałam tam przez pięć miesięcy. Kiedy tamten ośrodek zlikwidowano, skierowano mnie do ośrodka w Miedoni. Jestem tu już 9 miesięcy - mówi.
 
Od ponad roku Agnieszka jest rozwódką. Z mężem i rodzicami nie utrzymuje kontaktu, ponieważ, jak twierdzi, uczyniła im za dużo krzywdy. Nie ma odwagi spojrzeć im w oczy. Musi liczyć tylko na siebie i kobiety, którym życie zgotowało podobny los. Ośrodek jest dla mnie drugim domem i moją podpora duchową - tłumaczy. Podkreśla również, że nigdy nie była osobą wykorzystywaną seksualnie ani maltretowaną fizycznie czy psychicznie. Moim problemem byłam ja sama i mój alkoholizm- dodaje. Wierzy, że jeszcze jej się uda ułożyć sobie życie. Marzy o normalnym domu dla swoich dzieci i o tym, by pracować z osobami uzależnionymi. Największym moim celem jest wychowanie córek i życie w trzeźwości - dodaje na koniec.

Siedzimy tu jak w matni
  
Kobieta pochodzi z zielonogórskiego. Nie chce podać swojego imienia, nie życzy sobie również fotografowania. Jednak godzi na to, by się opowiedzieć swoją historię, którą podobnie jak Agnieszki napisał alkohol. Jednak tym razem z problemem alkoholizmu borykała się nie ona, lecz jej mąż. To, że małżonek miał pociąg do kieliszka wiedziała od dawna. Jednak, jak twierdzi, na początku było to „przyzwoite” picie. Jednak z biegiem lat jego stan się pogarszał. Coraz częściej pił, a konsekwencją tego było zwolnienie z pracy. Nieznajoma próbowała mu wielokrotnie pomóc, jednak on tę pomoc odrzucał. Po 22 latach małżeństwa rozstali się. Nie wzięli rozwodu, jednak od tego czasu już się więcej nie zobaczyli. Kobieta uważa, że rozstanie z mężem było dobrą decyzją. Poszłam na żywioł. Było mi wszystko jedno. Wydawało mi się, że dam radę. Miałam dom i rodzinę. Teraz muszę zaczynać wszystko od nowa. Dzieci, to jedyne, co mi się w życiu udało - opowiada.
 
Ma trójkę dzieci. Najmłodsza córka Zosia ma 5 lat. Urodziła ją w wieku 39 lat. Syn studiuje na Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu. Druga, 23-letnia już córka, podobnie jak ona zamieszkuje wraz z 20-miesięczną Klaudią w Domu Samotnej Matki. Mieszka tu ósmy miesiąc i jak twierdzi ma szansę otrzymania pracy i mieszkania, i lada dzień wyprowadzi się na swoje.
 
Moja rozmówczyni została bez dachu nad głową, kiedy po rozstaniu z mężem opuściła mieszkanie. Jak twierdzi, to był jej największy błąd. Wtedy też wyprowadziła się do Sosnowca, bo w Dąbrowie Górniczej nie było szans na otrzymanie własnego kąta. O ośrodku w Miedoni dowiedziała się od znajomych syna. To właśnie dzięki nim przyjechała tu w 1999 roku. Jak zapewnia, chce jak najszybciej stanąć na nogi, choć żyje w przeświadczeniu, że kobieta samotna nie ma szans. Nie jest też zadowolona ze swego życia. Żyję, bo muszę żyć dla najmłodszej córki. To, co jest za mną już przepadło, a przed sobą nie widzę żadnych perspektyw - mówi z rozżaleniem. Praca to mój ratunek. A w wieku 44 lat nikt nie chce mnie przyjąć na stałe. Chcę się stąd wydostać. Siedzimy tu jak w matni - dodaje po chwili.
 
Uważa, że podjęła w życiu wiele błędnych decyzji. Marzy o stałej pracy i własnym kącie. Jak twierdzi, żadnej pracy się nie boi. Z zawodu jest krawcową. W Będzinie przepracowała w tym zawodzie 18 lat. 4 miesiące temu udało jej się na czarno znaleźć pracę sprzątaczki. Marzę, że mi się kiedyś uda osiągnąć jakiś sukces, choć wydaje mi się to takie dalekie. Trudno jest mi patrzeć na życie pozytywnie - stwierdza.

Nie miałam pieniędzy na opał
 
Zawsze podobało jej się imię Nicol. Dlatego prosiła, by właśnie tym imieniem posługiwać się pisząc jej opowieść. Ma 34 lata i pochodzi z małej miejscowości w województwie śląskim. Z powodów rodzinnych, o których niechętnie mówi, posiada tylko wykształcenie podstawowe. Ma swoje maleńkie mieszkanko, które określa jako ruderę - to pokój z kuchnią bez wody i toaletą na podwórku w rozsypującym się domu - tłumaczy.
 
W Miedoni zamieszkała, ponieważ zabrakło jej opału na zimę. Z 380 zł miesięcznego dochodu, przy dwójce dzieci ciężko było odłożyć pieniądze na zimowe ogrzewanie. Gdyby nie ten ośrodek, zamarzłabym we własnym mieszkaniu- dodaje Nicol. Niedawno odłączono jej światło, bo nie miała z czego za nie zapłacić. Aby dzieci mogły się ogrzać, codziennie rano zabierała je do koleżanki, by u niej napiły się ciepłej herbaty.
 
Odkąd sięga pamięcią, w jej domu zawsze brakowało pieniędzy. Zabrakło ich na lekarstwa dla wiecznie chorującego ośmioletniego syna, na buty zimowe dla syna i czteroletniej córki, o opłatach i opale nie wspominając. Sąsiadka czasem podrzuciła jedzenie. Opieka niechętnie pomagała. Czasem pomógł jakiś ksiądz, kiedy brakowało grosza na lekarstwa - opowiada Nicol.
 
Kobieta nie pracuje. Z dwójką dzieci ciężko było by mi iść do pracy- twierdzi. Jednak od czasu do czasu ma możliwość pomagania w polu przy wykopkach ziemniaków. Teraz mają takie wymagania przy przyjmowaniu do pracy. Liczy się przede wszystkim znajomość komputera. Nie było tego, kiedy kończyłam szkołę. Zresztą to kosztuje- dodaje ze smutkiem.
 
Zanim przyjechała do Raciborza, zawitała jeszcze w kilku innych ośrodkach. Jednak najcieplej wypowiada się o ośrodku w Miedonii. Jestem zachwycona kierownikiem ośrodka w Raciborzu, bo dla niego nie ma z niczym problemów. Liczą się dla niego przede wszystkim dzieci i robi dla nich bardzo dużo - opowiada. Zresztą tutaj jest dobre jedzenie, a dzieci mają trzy razy w tygodniu świeże mleko prosto od krowy - dodaje.
 
Nicol z uśmiechem wspomina tutejszą imprezę mikołajkową, podczas której dzieci otrzymały mnóstwo prezentów. Radości dzieci było co niemiara. Syn w ośrodku po raz pierwszy miał okazję obchodzić swoje urodziny z prawdziwym tortem, który ofiarował mu kierownik. Wcześniej nie było mnie na to stać - mówi Nicol.
 
Dzieci wychowuje sama od 1995 r. Wcześniej mieszkała z konkubinem, który obecnie przebywa w więzieniu. Kiedy mieszkałam z moim chłopem, niedoszła teściowa, która lubiła wypić, wyrzucała mnie z domu. Nie obchodziło ją nic, że byłam wówczas w ciąży.
 
Nie wiem za co siedzi mój chłop. Nigdy mnie to nie interesowało. Nie wiem od kiedy, nie wiem jak długo jeszcze. Czasem da znać, zadzwoni, wyśle dzieciom kartki urodzinowe. Siedzi za swoje wybryki przy wódce. Jak se wypił, to jak każdy chłop dużo gadał. Był marudny, ale nie bił mnie. Za dużo wycierpiałam. Gdyby nie jego matka, byłoby inaczej- opowiada swoją historię.
 
Bardzo za nim tęskni, jednak nie planuje zamieszkać z nim po jego powrocie z więzienia. Ja musiałam sama martwić się o wszystko. Niech zobaczy jak to jest. Zresztą jemu będzie łatwiej ułożyć sobie życie, bo jest mężczyzną i nie opiekuje się dziećmi- kończy Nicol.

Teściowie namawiali męża do picia
 
Grażyna urodziła się 37 lat temu w Raciborzu. Od 7 lat jest mężatką. Jak twierdzi, trafiła do ośrodka w Miedoni przez alkohol i kłopoty z mężem. Opiekuje się trójką dzieci - dwu i pół-letnim Krzysiem, siedmioletnim Wiktorem i ośmioletnim Pawłem. Od czterech lat cierpi na nowotwór złośliwy węzłów chłonnych. Przeszła chemioterapię i radioterapię.
 
Ma na swoim koncie rozstanie z pierwszym mężem. Mąż nie pił. Odszedł ode mnie, bo poznał inną kobietę - mówi. Z tamtego małżeństwa pozostali jedynie 12-letnia Gosia i 14-letni Staś. Rodzice Grażyny postanowili wychować je w rodzinie zastępczej. Opiekują się nimi moi rodzice, bo nie byłabym w stanie się nimi zająć. Zresztą codziennie się z nimi widuję, a dzieci z drugiego małżeństwa chętnie odwiedzają swoją babcię i rodzeństwo, kiedy wracają ze szkoły - tłumaczy.
 
Poznanie drugiego mężczyzny przyniosło jej nowe kłopoty. Teściowie alkoholicy, namawiali męża do picia. Wtedy bił mnie i wszczynał awantury - opowiada Grażyna. Jak poznałam drugiego męża byłam już rozwódką. Przyszła teściowa nie chciała, by jej syn się ze mną wiązał i najprawdopodobniej to było przyczyną naszych awantur - dodaje po chwili.
 
W ośrodku „Maja” w Miedoni przebywa już 14 miesięcy. W tym czasie jak tu przebywam, mąż miał włamanie. Jego i kolegów złapali na gorącym uczynku. Za to dostał dwa lata, które odsiaduje w Strzelcach Opolskich - tłumaczy. Grażyna nadal utrzymuje z nim kontakty ze względu na dzieci. Nie wzięli rozwodu. Zresztą Grażyna tego nie chce. Bo dzieci tęsknią za ojcem. Zresztą ja nadal go kocham. Chcę, by jak najszybciej do nas wrócił - opowiada.

Ewa Wawoczny

  • Numer: 5 (513)
  • Data wydania: 30.01.02