Czwartek, 26 grudnia 2024

imieniny: Szczepana, Dionizego

RSS

Londyńskie pamiętniki Arki Bożka (10)

30.01.2002 00:00

Nie chcę dożyć tego, ażeby się w przyszłej Polsce miał powtórzyć los Ślązaków. Nie chcem być świadkiem tego, czego na Śląsku byłem i czym nawet do dziś jestem co dzień, że Ślązaków się dlatego do roli sług degraduje, że są Ślązakami...
 
Nie boli mnie dziś ani wątroba, ani żółć, od tygodni już mam spokój, ani nie jestym w żadnym afekcie, ani w jakimś sztucznym lub normalnym podnieceniu, jestym zupełnie trzeźwy i spokojny, prawie tak z jakim spokojem zawsze wskazywałym na niesprawiedliwości w życiu, za które pośrednio czy nie ponosiłem współodpowiedzialność. (Trzeba wracać do tymatu na stronie 41).
 
Każdy szanujący się Ślązak, to 1918-19 r. nawet nieraz podświadomie czuł, że jest czas wracać do Polski; Polska potrzebuje Śląska ze wsztkiemi bogactwami, bo jest uboga, a już ubogi człowiek niewiele znaczy, a cóż dopiero ubogi kraj. Polska zniszczona, trzeba pomóc jom na nogi postawić.
 
Dziś pamiętam jedno z moich pierwszych przemówień, gdy w dyskusji wystąpiłem na niemieckim wiecu, kiedy główny referent Niemiec specjalnie podkreślił, że w Polsce bieda, zacofanie; kiedy właśnie to uważałem za specjalnie wdzięczne zadanie, gdy podkreśliłem z naciskiem przy burzy oklasów, że na takie argumenty egoizmu złapać może tylko wygodniachów i różne upadłe kryatury, którymi nigdy nie byli Slązoki. Zwłaszcza, kiedy tam bieda pójdziemy pomóc, bo to obowiązek chrześcijański pomagać biednym, a że wy Niemcy bogaci, to chwała Bogu dacie sobie radę „bez nas”, gdy pójdziemy ze Śląskiem do Polski. Kraj zniszczony, nie ma fabryk, węgla, żelaza, dróg, kolei niczego, na to ja: „u nas też nie było dobrze, a teraz mamy wszystko na Śląsku. Nie wyrosło to samo z ziemi, tylko pobudowaliśmy to sami, za to już nie mamy tu ani w Niemczech nic do szukania, że w Niemczech bydzie bezrobocie bo już wszystko gotowe, i dlatego Śląsk pomoże rozbudować Polskę i ojczyznę swoją dla naszego potomstwa. A żeśmy już tyle dokazali dla Vaterlandu, dla was Niemcy, boście wy potrafili brać, a my otrzymywali tylko tyn marny ochłap na najpotrzebniejsze życiy w postaci sobotnich geltaków, to teraz, kiedy dla siebie, swych dzieci, swojem ojczyznę będziemy odbudowywać, to nam to o wiele lepi pójdzie, bo i sercym a nie tylko żołądkiem do pracy będziemy poganiani. Za to, gdy zakończyłem: „A wio, z naszym Śląskiem do Polski”, to huczne oklaski Ślązaków wyraziły ich zgodę.
 
Niestety, niedługo tyn błogosławiony stan trwał na Śląsku. Poczęło się wyraźnie psuć wtedy, kiedy to poczęto sprowadzać z innych dzielnic, przeważnie z Krakowa, tak zwanych pomocników społecznych. Ich zachowanie się, ich maniery i udawanie lepszego, ich metody, tak zwane prace społeczne, to się nie podobało Ślązakowi. Naraz chciano Ślązaków „przełonaczyć”. Niektórzy, już świadomi, obczytani, ci ulegli z patriotycznego poświęcenia, ale nigdy z przekonania. A bo może i tak musi być! Często słyszałem ich mówić! Zaś ci wysłannicy dla „raportów”, dla wykazania swych czynności i kariery, robili jedno głupstwo za drugim, które ogromnie szkodziły i zrażały dużo Ślązaków. Jednym z takich kardynalnych głupstw, jeżeli nie zbrodnią, to było I powstanie śląskie, które bardzo dużo zaszkodziło i dużo Ślązaków zraziło, i po prostu ich odtrąciło od Polski. Natomiast Niemcy ich podstępnie dla siebie pozyskiwali, na przykład przez wysadzenie tego mostu w Markowicach.
 
Efekt tego I powstania polegał li tylko na grzechu, ale żadnych korzyści ono nie przyniosło.
 
Niedługo to Horsing pakował manatki i się wyniósł ze Śląska do Magdebura, ale to niby przeniesienie się miało inne powody, po socjaliście Horsingu głównym komisarzem i prezydentem na Śląsku został dr Bitta, centrowiec i Morawiak z Hulczyńskiego. Nie był on tak niezgrabny jak Horsing, kowal z zawodu, aby samemu tłum porcelaną przez wydawanie drakońskich rozkazów i rozporządzeń przeciw powstańcom. Sędzia z zawodu, Bitta, był zawsze w porządku i niewinny, a jeżeli coś się stało - to bez jego wiedzy i bez jego władzy. Czego nie można było wykryć, zawsze zwalano na nieznanych sprawców. Różne Questery, Urbanki Spiekary, Weigle i inni byli sprowokowani przez Polaków i w  obronie „niby” posuwali się za daleko. Takie rozmówki, które Niemcy dla rozmydlenia oczu ukazywali światu, były na porządku dziennym.
 
U nas w raciborskim nawet nie doszło do strzelaniny, z wyjątkiem tych wiosek, leżących na granicy powiatu rybnickiego w południowej części. W Gorzycach, Syryni, Lubomi tam była strzelanina, ale to żadna jakaś akcja, która by miała jakieś poważniejsze znaczenie. Dowódca powiatowy P.C.W. Karol Górecki w pierwszy dzień został jeszcze w dosyć głupi sposób aresztowany przez tajną policję i już po powstaniu.
 
W obwodzie przemysłowym i powiatach rybnickim i pszczyńskim, tam się toczyły poważniejsze walki, lecz bez jakiegoś jednolitego planu. To wystarczyło, ażeby Niemcy natychmiast mieli pretekst sprowadzić siły wojskowe dla uspokojenia Górnego Śląska. Był to tyn sławetny Granzschutz, który się składał z najgorszych kreatur, wykolejeńców zdziczałych przez długom wojnom, którym się pracować nie chciało i którzy wprost nawet nie byli zdolni do jakiegoś normalego życia. Były to tak zwane nieczytelne słowo, „Erhard”, Freikorps, Auloc, Shulz i różne inne bandy rabieży, jak Orgesuche.
 
W naszy wiosce Markowicach tak samo otrzymaliśmy kwatyrników, aż dwie kompanie tego Grenzschutu. U nas oni się jeszcze zachowywali jako tako i to tylko ze względu, że nie doszło do jakichś zburzek ani powstania.
 
Sam miałem wtedy taką małą epizodkę z Grenzschutzym. I to było tak. Na plebanii w podwórzu był cały tabor dwu kompanii. Dla starego żołnierza nie trudno było rozróżnić, co tam się znajduje na poszczególnych wozach. Jakoś spokoju mi nie dawał wóz z amunicją. Jako stary feldwebel skolegowałem się z tak zwanym Schiessunteroffizierem na imię Cholewa, pochodzącym z Lipin pod Katowicami, z którego po krótki chwili wydostałem, co za zapasy majom na wozie z amunicjom. Następnego wieczora w trójkę wypróżniliśmy tyn wóz z wszystkiego, co posiadało jakom bojową wartość.
 
Hallo, okropna gonitwa nerwowa po wiosce. Gdzież mógł być tyn złodziej. Całom wioskę z przeszło 300 domostwami przeszukano bez skutku. Ani amunicji, ani sprawców. Naturalnie, jak to bywa, nie szukano po blisku, bo karabiny maszynowe, Granatwerfy, kisty granatów ręcznych, kilka karabinów i jakie 30 000 amunicji do karabinów i k.m. były ładnie schowane zaraz parę kroków, może zaledwie jakich 15, w nieużywanych przez lata całe stajniach, z nazbieranymi rupieciami, znajdującymi się w dziurze gnojówki ze stajni. Przydały się one po części bardzo w III powstaniu na Odrą, czego absolutnie nie pomyślałem, gdy je broń i amunicję nabywałem.

Opracowanie R.K.

  • Numer: 5 (513)
  • Data wydania: 30.01.02