Wodzisławskie orły
Czy to gwiazda jednego sezonu? - tak zastanawiają się wciąż kibice wodzisławskiej Odry, komentując niezwykle udaną jesień zespołu z małego miasta na południowym zachodzie Śląska. Bez wątpienia był on bowiem rewelacją ostatnich rozgrywek. Ale ileż już było w historii ostatniej piłkarskiej dekady przykładów nagłej kariery, oszałamiających wzlotów, zakończonych równie gwałtownymi upadkami. Odra potrzebowała kilku lat mozolnego wspinania się na szczyt - oby za szybko zeń nie zleciała.
Już kilka lat Odra wojuje w ekstraklasie, ale do tej pory co roku kibice, działacze i sami zawodnicy nie sięgali wyżej ambicją, niż utrzymanie stanu posiadania. Bycie w futbolowej elicie kraju to już było coś. Bycie troszkę wyżej niż strefa zagrożona degradacją zdawało się dużym sukcesem. Bycie w środku tabeli - szczytem marzeń. A miejsce w gronie walczących o mistrzostwo - snem na jawie. Ale ten sen nieoczekiwanie ubiegłej jesieni zaczął się spełniać.
Przed sezonem w klubie, którego sternicy - prezes MKS Ireneusz Serwotka i dyrektor sportowy Edward Socha wespół z innymi członkami zarządu - zdecydowanie realizowali swe plany, doszło do pewnych zmian. Jerzy Wyrobek, od kilku lat lawirujący ze swymi podopiecznymi wśród mielizn ekstraklasy, zmęczony presją ustąpił miejsca Ryszardowi Wieczorkowi. Ubyło co prawda kilku innych graczy - choćby Grzegorz Rasiak, Piotr Jegor, Ryszard Staniek, Jacek Berensztajn czy Rafał Ruta - ale za wiele nie rozpaczano. A do drużyny awizowano kilku nowych zawodników, głównie tych, na których boczono się w innych ekipach. Łukasz Sosin, Ariel Jakubowski, Piotr Rocki, Artur Kościuk, Marek Saganowski i Dariusz Dudek mieli tchnąć w drużynę nowe siły. Ściągano nawet brazylijskich młodych gniewnych - choć pożytku z nich nie było za wiele. Na konferencjach prasowych ostrożnie stonowano nadzieje na coś więcej, niż tylko walka pośrodku stawki. Po kilku latach gry w I lidze kibice chcieli bowiem ujrzeć inną Odrę. Z rezerwą traktowano nowy system rozgrywek ligowych, ale jak stwierdził prezes Serwotka, miejsce w pierwszej czwórce grupy A mogło być realne. Mieszanka rutyny z młodością - mówił o swej ekipie. Trener Ryszard Wieczorek dostał carte blanche na swój świeży warsztat szkoleniowy. Duże rezerwy miały tkwić szczególnie w defensywie, a swoje wyniki poprawić atak.
Początek rozgrywek (systemem każdy z każdym razy dwa) był jeszcze taki sobie. Wygrana w derbach Śląska z GKS Katowice była prestiżowym osiągnięciem, ale kolejny mecz - wpadka w Lubinie - pokazał, że nie wszystko jest w należytym porządeczku. Potem było trochę przeplatanki - lepszy mecz, gorszy mecz. Zimnym prysznicem była wpadka w rewanżowych derbach z Katowicami - ale słaby dzień może się przytrafić nawet Realowi Madryt. Niewiele zabrakło wodzisławianom, by przynajmniej zremisować w Krakowie. Ale odkuli się Wiśle u siebie, przy gorącym dopingu prawie 7 tysięcy widzów. Zagrali na nosie „Białej Gwieździe” lajkonikiem. Twardo walczyli z innych derbach z zabrzańskim Górnikiem. Rozkwasili dwukrotnie mistrzów kraju, warszawskie „Czarne Koszule”. Nie pozostawili wiele swobody wyblakłej sławie z Widzewa i głodnemu sukcesów beniaminkowi z Ostrowca. Daleko zaszli w Pucharze Ligi. Końcówka sezonu rundy zasadniczej sprawiła, że okrzyknięto ich rycerzami wiosny. Odra wygrała 10 spotkań, raz remisując i tylko trzykrotnie tracąc całą pulę. Co ciekawe, na „własnych śmieciach” zgarnęła wszystko. Tylko w dwóch meczach wiosny, rozegranych awansem zepsuła sobie statystykę porażkami.
Fotel lidera wydawał się jakimś przyjemnym snem, nie rzeczywistością. Fachowcy zastanawiali się, jak Wieczorkowi udało się zbudować tak dobrze funkcjonującą maszynkę z niezbyt przecież wyjątkowych materiałów. Owszem, kilku graczy to uznane już firmy, ale gdzie im choćby do naszpikowanej sławami Wisły czy Polonii. Solidność wystarczyła, by usadowić się na szczycie. Wieczorek sam chyba był czasami zdziwiony, co takiego zrobił, że jego kadra wygrywa mecz za meczem.
A jednak to chyba brak wielkich nazwisk był największą siłą Odry. Każdy z graczy wkomponował się w pewien układ i robił to, co umiał akurat najlepiej. Eksperyment z grą obrony w linii powoli wychodzi, choć bywały momenty, gdy cwany przeciwnik umiał oszukać defensorów Odry i zamieszać na polu karnym. W Europie gra się już jednak niemal wyłącznie czwórką w linii i chyba dobrze, że wodzisławianie próbują nowych trendów. Objawieniem roku był zapewne bramkarz Marcin Bęben - niemalże nastolatek jeszcze, a bronił fantastycznie. Jak tak dalej pójdzie, to jego ojciec, znany niegdyś bramkarz Marek Bęben będzie postrzegany jako ojciec Marcina Bębna - a nie na odwrót. Wykorzystywał swą sprawność, „czuł” grę, umiał się na czas ustawić, gdy piłka jeszcze była zupełnie gdzie indziej. Prawie nie zdarzały mu się „numery”. To sprawiło, że zepchnął w cień Grzegorza Tomalę - dysponującego znacznie lepszymi warunkami fizycznymi, krzepą i siłą, ale słabszym czytaniem gry i koordynacją. Udany okazał się transfer Łukasza Sosina z Wisły. Solidny zawodnik nie tylko nieźle kierował ruchami kolegów, ale często sam potrafił wyręczyć napastników i pognębić rywali celnym strzałem - zdobył w sumie 8 bramek i jest królem strzelców jesieni w zespole. Szybko odnalazł swe miejsce Dariusz Dudek, brat Jurka Dudka - wcześniej wlokący jakby kulę u nogi w „gieksie” - wreszcie odmienił się też Jacek Matyja, sporo pracy wykonał Marcin Malinowski. Radzili sobie pomocnicy - Ariel Jakubowski jaby odżył po paru nieudanych miesiącach, Paweł Sibik kręcił rywalami, umiał też trafiać do siatki (5 bramek na koncie), momenty przebłysku miał Artur Rozmus. Troszkę lepiej mogli wypaść inni gracze. Michał Chałbiński miał wielkie dni, ale potrafił też zgubić naraz formę - strzelił 6 goli, ale jak pokazał w Kietrzu, potrafi jeszcze więcej. Marek Saganowski doszedł do siebie, ale wciąż jeszcze nie urasta do swej dawnej dyspozycji. Nierówny bywał Piotr Rocki - jak mu się chciało, gryzł trawę. Do zespołu powoli wchodzili młodsi - za Bębnem choćby Przemek Pluta i Bartek Socha. Obaj posmakowali już wielkiej piłki, ale ich kariera dopiero się zaczyna rozwijać. Miejscowi kibice niekiedy kręcili nosem, że za mało w Odrze swoich - z pewnością utalentowanej młodzieży w okolicy i w młodzieżówkach Odry nie brak, lecz uczyć się od kogoś najpierw trzeba.
Drugą siłą Odry okazał się koloryt zachowań piłkarzy, niekonwencjonalnych zabaw, manifestowanie radości wraz z widownią, brak pozerstwa i nonszalancji. Wodzisław miał się z czego cieszyć. To był chyba pierwszy sezon, gdy mały stadionik przy Bogumińskiej nieledwie pękał w szwach. Dotąd 3 tysiące na trybunach było już niezłym osiągnięciem - a tymczasem minionej jesieni normę tę przekraczano zwykle w dwójnasób. Lajkonik, czerwone czupryny, brazylijski styl celebrowania sukcesów. Wszystko na luzie. To się podobało i zaskarbiło sympatii Odrze. Zmienili się też kibice - jeszcze niedawno kwasów między tymi najzagorzalszymi a sternikami klubu nie brakowało. Piłkarze wcześniej narzekali, że trybuna ich nie szanuje. Udana jesień 2001 pokazała, że to na razie przeszłość. Kiedy Odra przegrała pierwszy mecz rundy mistrzowskiej z Wisłą 0:3, nie było obrażania, a stoicki spokój. Po porażce wyjazdowej z Amicą 1:2 też. Trudno, stało się - komentowano.
Już sam awans do puli najlepszych to sukces dla Odry, na gorące głowy marzące nawet o mistrzostwie musiał zostać wylany kubeł zimnej wody. Nie te progi jeszcze. Pesymiści przebąkiwali, że szybko się dobry układ skończy - wskazując choćby, iż nie wszyscy zawodnicy siedzą w klubie mocno zakotwiczeni, ale na wypożyczeniach. Kilka dylematów działaczom udało się, póki co, rozwiązać. A plany są ambitne. Nie tylko sama kadra piłkarska musi się ustabilizować i okrzepnąć. Zgodnie zresztą z wymogami PZPN, starającego się o nową jakość w piłce krajowej, poprawić styl pracy, finanse i organizację musi zarząd klubu. Sporo do zrobienia jest na samym stadionie. Rok 2002 wcale nie będzie łatwy. Stare sportowe przysłowie mówi, że nie sztuka dojść do wysokiej formy - sztuką jest ją utrzymywać cały czas.
(sem) Zdjęcia: M. Macha
Przed sezonem w klubie, którego sternicy - prezes MKS Ireneusz Serwotka i dyrektor sportowy Edward Socha wespół z innymi członkami zarządu - zdecydowanie realizowali swe plany, doszło do pewnych zmian. Jerzy Wyrobek, od kilku lat lawirujący ze swymi podopiecznymi wśród mielizn ekstraklasy, zmęczony presją ustąpił miejsca Ryszardowi Wieczorkowi. Ubyło co prawda kilku innych graczy - choćby Grzegorz Rasiak, Piotr Jegor, Ryszard Staniek, Jacek Berensztajn czy Rafał Ruta - ale za wiele nie rozpaczano. A do drużyny awizowano kilku nowych zawodników, głównie tych, na których boczono się w innych ekipach. Łukasz Sosin, Ariel Jakubowski, Piotr Rocki, Artur Kościuk, Marek Saganowski i Dariusz Dudek mieli tchnąć w drużynę nowe siły. Ściągano nawet brazylijskich młodych gniewnych - choć pożytku z nich nie było za wiele. Na konferencjach prasowych ostrożnie stonowano nadzieje na coś więcej, niż tylko walka pośrodku stawki. Po kilku latach gry w I lidze kibice chcieli bowiem ujrzeć inną Odrę. Z rezerwą traktowano nowy system rozgrywek ligowych, ale jak stwierdził prezes Serwotka, miejsce w pierwszej czwórce grupy A mogło być realne. Mieszanka rutyny z młodością - mówił o swej ekipie. Trener Ryszard Wieczorek dostał carte blanche na swój świeży warsztat szkoleniowy. Duże rezerwy miały tkwić szczególnie w defensywie, a swoje wyniki poprawić atak.
Początek rozgrywek (systemem każdy z każdym razy dwa) był jeszcze taki sobie. Wygrana w derbach Śląska z GKS Katowice była prestiżowym osiągnięciem, ale kolejny mecz - wpadka w Lubinie - pokazał, że nie wszystko jest w należytym porządeczku. Potem było trochę przeplatanki - lepszy mecz, gorszy mecz. Zimnym prysznicem była wpadka w rewanżowych derbach z Katowicami - ale słaby dzień może się przytrafić nawet Realowi Madryt. Niewiele zabrakło wodzisławianom, by przynajmniej zremisować w Krakowie. Ale odkuli się Wiśle u siebie, przy gorącym dopingu prawie 7 tysięcy widzów. Zagrali na nosie „Białej Gwieździe” lajkonikiem. Twardo walczyli z innych derbach z zabrzańskim Górnikiem. Rozkwasili dwukrotnie mistrzów kraju, warszawskie „Czarne Koszule”. Nie pozostawili wiele swobody wyblakłej sławie z Widzewa i głodnemu sukcesów beniaminkowi z Ostrowca. Daleko zaszli w Pucharze Ligi. Końcówka sezonu rundy zasadniczej sprawiła, że okrzyknięto ich rycerzami wiosny. Odra wygrała 10 spotkań, raz remisując i tylko trzykrotnie tracąc całą pulę. Co ciekawe, na „własnych śmieciach” zgarnęła wszystko. Tylko w dwóch meczach wiosny, rozegranych awansem zepsuła sobie statystykę porażkami.
Fotel lidera wydawał się jakimś przyjemnym snem, nie rzeczywistością. Fachowcy zastanawiali się, jak Wieczorkowi udało się zbudować tak dobrze funkcjonującą maszynkę z niezbyt przecież wyjątkowych materiałów. Owszem, kilku graczy to uznane już firmy, ale gdzie im choćby do naszpikowanej sławami Wisły czy Polonii. Solidność wystarczyła, by usadowić się na szczycie. Wieczorek sam chyba był czasami zdziwiony, co takiego zrobił, że jego kadra wygrywa mecz za meczem.
A jednak to chyba brak wielkich nazwisk był największą siłą Odry. Każdy z graczy wkomponował się w pewien układ i robił to, co umiał akurat najlepiej. Eksperyment z grą obrony w linii powoli wychodzi, choć bywały momenty, gdy cwany przeciwnik umiał oszukać defensorów Odry i zamieszać na polu karnym. W Europie gra się już jednak niemal wyłącznie czwórką w linii i chyba dobrze, że wodzisławianie próbują nowych trendów. Objawieniem roku był zapewne bramkarz Marcin Bęben - niemalże nastolatek jeszcze, a bronił fantastycznie. Jak tak dalej pójdzie, to jego ojciec, znany niegdyś bramkarz Marek Bęben będzie postrzegany jako ojciec Marcina Bębna - a nie na odwrót. Wykorzystywał swą sprawność, „czuł” grę, umiał się na czas ustawić, gdy piłka jeszcze była zupełnie gdzie indziej. Prawie nie zdarzały mu się „numery”. To sprawiło, że zepchnął w cień Grzegorza Tomalę - dysponującego znacznie lepszymi warunkami fizycznymi, krzepą i siłą, ale słabszym czytaniem gry i koordynacją. Udany okazał się transfer Łukasza Sosina z Wisły. Solidny zawodnik nie tylko nieźle kierował ruchami kolegów, ale często sam potrafił wyręczyć napastników i pognębić rywali celnym strzałem - zdobył w sumie 8 bramek i jest królem strzelców jesieni w zespole. Szybko odnalazł swe miejsce Dariusz Dudek, brat Jurka Dudka - wcześniej wlokący jakby kulę u nogi w „gieksie” - wreszcie odmienił się też Jacek Matyja, sporo pracy wykonał Marcin Malinowski. Radzili sobie pomocnicy - Ariel Jakubowski jaby odżył po paru nieudanych miesiącach, Paweł Sibik kręcił rywalami, umiał też trafiać do siatki (5 bramek na koncie), momenty przebłysku miał Artur Rozmus. Troszkę lepiej mogli wypaść inni gracze. Michał Chałbiński miał wielkie dni, ale potrafił też zgubić naraz formę - strzelił 6 goli, ale jak pokazał w Kietrzu, potrafi jeszcze więcej. Marek Saganowski doszedł do siebie, ale wciąż jeszcze nie urasta do swej dawnej dyspozycji. Nierówny bywał Piotr Rocki - jak mu się chciało, gryzł trawę. Do zespołu powoli wchodzili młodsi - za Bębnem choćby Przemek Pluta i Bartek Socha. Obaj posmakowali już wielkiej piłki, ale ich kariera dopiero się zaczyna rozwijać. Miejscowi kibice niekiedy kręcili nosem, że za mało w Odrze swoich - z pewnością utalentowanej młodzieży w okolicy i w młodzieżówkach Odry nie brak, lecz uczyć się od kogoś najpierw trzeba.
Drugą siłą Odry okazał się koloryt zachowań piłkarzy, niekonwencjonalnych zabaw, manifestowanie radości wraz z widownią, brak pozerstwa i nonszalancji. Wodzisław miał się z czego cieszyć. To był chyba pierwszy sezon, gdy mały stadionik przy Bogumińskiej nieledwie pękał w szwach. Dotąd 3 tysiące na trybunach było już niezłym osiągnięciem - a tymczasem minionej jesieni normę tę przekraczano zwykle w dwójnasób. Lajkonik, czerwone czupryny, brazylijski styl celebrowania sukcesów. Wszystko na luzie. To się podobało i zaskarbiło sympatii Odrze. Zmienili się też kibice - jeszcze niedawno kwasów między tymi najzagorzalszymi a sternikami klubu nie brakowało. Piłkarze wcześniej narzekali, że trybuna ich nie szanuje. Udana jesień 2001 pokazała, że to na razie przeszłość. Kiedy Odra przegrała pierwszy mecz rundy mistrzowskiej z Wisłą 0:3, nie było obrażania, a stoicki spokój. Po porażce wyjazdowej z Amicą 1:2 też. Trudno, stało się - komentowano.
Już sam awans do puli najlepszych to sukces dla Odry, na gorące głowy marzące nawet o mistrzostwie musiał zostać wylany kubeł zimnej wody. Nie te progi jeszcze. Pesymiści przebąkiwali, że szybko się dobry układ skończy - wskazując choćby, iż nie wszyscy zawodnicy siedzą w klubie mocno zakotwiczeni, ale na wypożyczeniach. Kilka dylematów działaczom udało się, póki co, rozwiązać. A plany są ambitne. Nie tylko sama kadra piłkarska musi się ustabilizować i okrzepnąć. Zgodnie zresztą z wymogami PZPN, starającego się o nową jakość w piłce krajowej, poprawić styl pracy, finanse i organizację musi zarząd klubu. Sporo do zrobienia jest na samym stadionie. Rok 2002 wcale nie będzie łatwy. Stare sportowe przysłowie mówi, że nie sztuka dojść do wysokiej formy - sztuką jest ją utrzymywać cały czas.
(sem) Zdjęcia: M. Macha
Najnowsze komentarze