Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Bez obłudy i z chorotem

02.01.2002 00:00
O adwencie, świątecznych obyczajach i pastorałkach, z Marią z Zubolewiczów-Wojtczak - raciborską poetką, rozmawiała Aleksandra Zimoń.

- Czym jest dla Pani adwent?
- Jest to dla mnie czas niezwykły, jakby specjalny, najwspanialszy w roku. Cały jest refleksją, wielkim przeżywaniem. Czuję go i dlatego wspomagam modlitwą wiele osób. Jest to czas na refleksję o życiu, jak je trawimy, że w gruncie rzeczy nie jesteśmy doskonali. Czytamy o tym. A potem przychodzi radość, w której trzeba godnie uczestniczyć. Godnie znaczy całym sercem i bez obłudy. Będzie to radość macierzyństwa, a nieobojętny staje się nam los matek i dzieci nienarodzonych. Myśli adwentowo - świąteczne skłaniają do pragnienia, aby dobrze wychować dzieci. Trudno wzorować się na życiu Jezusa i dlatego choć w części, po raz kolejny, mamy okazję oczyścić serca z zakłamania, żeby móc naśladować Mistrza.
- Pani korzenie są na Wschodzie, niedaleko Lwowa. Jakie zwyczaje związane z adwentem i Bożym Narodzeniem pozostały w pamięci, być może przeniesione zostały do Raciborza?
- Oczywiście były roraty, z tatusiem malowaliśmy lampiony tekturowe, wkładaliśmy świeczki... Na tydzień przed świętami jednego dnia po kolacji zdejmowało się ze stołu serwetę, nakładało ceratę. Rozpoczynała się rodzinna celebracja robienia ozdób choinkowych z wcześniej zebranych wydmuszek, słomki, bibułki. Mama zarabiała też piernik na miodzie, a ja z tatą i braćmi Adasiem i Albinem lepiliśmy dzbanki, ptaszki i długi łańcuch ze srebrnego papieru. Ten długi błyszczący wąż pokrywał w odpowiednim czasie całe drzewko. Malowaliśmy orzechy srebrną farbą. A strojenie choinki to była frajda! Każdy miał swoje zadanie. Zapinaliśmy klamerki z przeznaczeniem na świeczki, a trzeba je było dobrze ulokować. Pamiętam, że raz chwyciła się firanka. Trzyletni wtedy Adaś powiedział „a coś się tam pali”. Upominki były zawsze bardzo skromne i raczej praktyczne. Dostawaliśmy na przykład lektury szkolne. A mama kolejną książkę kucharską, gdyż kultywowało się w naszym domu kuchnię ormiańską - zgodnie z pochodzeniem ojca. Podawano gandżabur, który robiło się z chorotu, a więc mielonych jarzyn: seleru, pietruszki, pora, cebuli, marchewki. Chorot łączyło się z białym, tłustym serem i śmietaną. Zarabiało się w ciasto i formowało stożki, które następnie podlegały suszeniu na słońcu tracąc dwie trzecie swojej objętości. Można je było przechowywać cały rok w odpowiedniej torbie lub lnianym woreczku. Gandżabur stał w srebrnej wazie i można go było zabielić śmietaną, a jeść z uszkami i grzybami na specjalne okazje.
- Jaki był ten dom świąteczny Zobolewiczów?
- Dom nasz był zawsze otwarty dla ludzi - ciepły swoją atmosferą. Mama na makutrze ucierała mak na kutię i makowiec. Tata ją zagadywał, żebyśmy mogli wybrać coś palcem z garnka. Przed Wigilią rodzice chodzili na zakupy. Był wtedy lodowy cukier na sznurku. Każdy dostał jeden i mogliśmy codziennie zjeść jedną kostkę, aż do świąt - tak, jak do niedawna modne kalendarze z czekoladkami. Kiedyś mama kupiła dużego wędzonego suma. Podzieliła go, a mnie został do dziś apetyt na ryby. Dzieliliśmy się opłatkiem moczonym w miodzie. Talerz pusty leżał dla tych, których już zabrakło przy stole lub dla wędrowca.
- Czy zdarzyło się, że ktoś się pojawił?
- Tak, ale już tu, w Raciborzu. Byłam sama z dziećmi i do drzwi zadzwonił stroiciel fortepianów gdzieś spod Kędzierzyna. To było jak przeznaczenie. Został na kolacji. Pamiętam, był trzaskający mróz, a on ubrany w lekki gabardynowy, szary płaszcz. Dostał ode mnie szalik i nigdy więcej go nie wiedziałam.
- A zwyczaj świątecznego kolędowania?
- Po kolacji było śpiewanie kolęd. Tatuś znał te najstarsze jak na przykład „Oj Maluśki”. Śpiewał pięknie, dlatego czasem solo.
- A choinka?
- Zawsze była żywa. Jak przyniósł ją tato do domu, to obrąbywał pień dopasowując do krzyżaka. To była męska sprawa. Ja wieszałam łańcuch i anielskie włosy. Cienkie cukierki pakowaliśmy w kolorowe bibułki. Kiedy mieszkałam w Raciborzu przyszła moda na sztuczne choinki. Wtedy dla pozyskania zapachu robiło się bukiet z prawdziwych gałęzi jodły albo świerku.
- Napisała Pani pastorałki, jak to było?
- Powstały z inspiracji znanych kolęd. Są pisane specyficznym językiem, często rymowanym. Zawierają refleksję odwołującą się do życia Świętej rodziny i naszej, nieraz trudnej egzystencji. Pojawiają się elementy nocy betlejemskiej, gwiazdy, świątecznego nastroju. Powstawały w różnych porach, ale najczęściej w okresie przed lub po Bożym Narodzeniu. Napisałam 10 pierwszych pastorałek, a dalsze są bardziej nowoczesne.

Oto jedna z pierwszych „Pastorałka VI” inspirowana kolędą „Gdy się Chrystus rodzi”:

Gloria in excelsis
Pastorałki piszę
Jezuskowi maleńkiemu
Zbawcy świata
Gloria in excelsis
W wieczór wigilijny
Pasterze śpiewają
Na Maryi cześć
Gloria in excelsis
W stajence na sianie
Niemowlątko upragnione
Dwakroć narodzone
Gloria in excelsis
Anioł Pański mówił
Chrystus tu zrodzony
Zbawi cały świat
Gloria in excelsis
Ukłon Mu oddajmy
Choć bez berła i korony
Bądź nam Jezu pozdrowiony
Gloria in excelsis...

- Dziękuję za rozmowę.

  • Numer: 1 (509)
  • Data wydania: 02.01.02