Ptasia ferma uskrzydla pokolenia Klimżów
Nigdy w rodzinie państwa Klimżów nie było wątpliwości, jaką obrać drogę zawodową. Dużo wcześniej wytyczyli ją, zarówno przed panem Januszem, jak i jego rodzeństwem rodzice – Irena i Maksymilian, a zapoczątkowali jeszcze dziadkowie. Dziś młodzi bieńkowiczanie konsekwentnie podążają w raz obranym kierunku, tworząc nowoczesne i bezpieczne gospodarstwo, ukierunkowane na hodowlę brojlerów.
Przejeżdżając przez Bieńkowice już z ulicy widać ogromne kurniki. W dwóch znajdujących się w posiadaniu państwa Kariny i Janusza Klimżów jest 75 tys. ptaków. Swoją część gospodarstwa przejęli przed ok. 10 laty, rozbudowując je m.in. o zbiorniki i mieszalnię pasz, dzięki której mogą przygotowywać własne mieszanki ze zbóż skupionych od rolników. Pomimo, że ferma jest w pełni zautomatyzowana, praca w niej trwa 24 godziny na dobę. – Przez cały czas nadzorujemy kurniki, aby kontrolować temperaturę, właściwe zadawanie paszy oraz stan ptaków. Dziś praca jest dużo łatwiejsza, bo w pełni zautomatyzowana. Kiedyś wszystko robiło się ręcznie. Przechowywane i przenoszone w ciężkich workach pasze ładowało się łopatami do wiader i w ten sposób karmiło się ptaki – wspomina pan Janusz, który choć wtenczas był dzieckiem, pomagał ojcu przy kurach. – Tata nie popuścił, nauczył nas pracy. Od najmłodszych lat przygotowywał do prowadzenia fermy, dlatego dziś również siostra i brat zajmują się hodowlą kur – dodaje.
Tradycja hodowli przekazana z ojca na dzieci
Początek rozwojowemu gospodarstwu państwa Klimżów dała mama pani Ireny, która hodowała ok. 100 kurek. Ona też namówiła córkę do stworzenia fermy. – Pracowałam w handlu, a mąż na kopalni. Zaczęliśmy od 200 ptaków. Ponieważ gospodarstwo rozwijało się, co roku powiększaliśmy je najpierw do 400, potem do 800, a następnie do 1000 kur niosek – opowiada pani Irena. Kiedy wybudowali własne gospodarstwo z pierwszym dużym kurnikiem, pan Janusz miał dwa latka. Najpierw specjalizowali się w hodowli kur na jajka, a w 1994 r. przeszli na brojlery. Dziś rodzinną tradycję hodowli kur mięsnych kontynuują dzieci. – Radzą sobie doskonale. Poza tym mam fajne synowe, które pomagają w gospodarstwie, a także wiele czasu poświęcają swoim pociechom, przykładając szczególną uwagę do ich nauki – mówi zakochana w czterech wnuczkach i jednym wnuku pani Irena. Docenia to, ponieważ sama doświadczyła, że dawniej rodzicom bardziej zależało, aby pracowała niż zdobywała wiedzę.
Pani Irena i pan Maksymilian rozdzielili pomiędzy swoje dzieci wybudowane przez siebie kurniki, przekazując im „pałeczkę” do dalszego prowadzenia fermy. I dziś cieszą się, że młodzi kontynuują to co zaczęli.
Jednocześnie pani Irena wspomina ciężką pracę: – Kiedyś w rękach trzeba było nosić po 30 wiader paszy oraz wody, która w mig znikała z kurnika – opowiada. Stąd jednym z najważniejszych momentów w modernizacji gospodarstwa były zbiorniki na paszę, dzięki którym jest ona automatycznie zadawana. Podobnie jest z pojeniem ptaków.
Pani Irena, która kiedyś jeździła na kursy do Opola, powierzając na ten czas opiekę nad dziećmi mężowi, zdobyła tytuł mistrza drobiarskiego. Dlatego wraz z panem Maksymilianem, oprócz gospodarstwa, przekazała swym młodym następcom bagaż doświadczeń zdobyty w czasie długich lat pracy na ptasiej fermie. – Kiedy jednak wprowadzaliśmy nowoczesne rozwiązania musiałem sam, czasem na zasadzie prób i błędów, a czasem korzystając z podpowiedzi montujących je firm, nauczyć się obsługi urządzeń i nabyć praktyki – mówi pan Janusz.
Samodzielne pisklęta
Praca na fermie, w której cykl hodowlany powtarza się sześć razy w roku, wymaga ogromnej dbałości. Aktualnie w kurniku pana Janusza znów są małe kurczaki, które zaledwie przed kilkoma dniami przywiezione zostały z wylęgarni. Żółte, pierzaste kuleczki przez siedem tygodni pobytu na fermie, wymagają bardzo troskliwej opieki, zarówno pod względem zachowania stałej temperatury, jak i karmienia.
– Pisklęta, pomimo że do kurnika trafiają niemal zaraz po wykluciu z jajka, świetnie dają sobie radę, instynktownie znajdując wodę i paszę. My natomiast musimy zadbać, aby było im ciepło i dostarczyć jedzenie. Dlatego tak bardzo stresujące są wszelkie awarie w dostawach prądu, ogrzewania czy wody – tłumaczy pan Janusz. Wielkim utrapieniem dla hodowców jest gorące lato. Dla dorosłych ptaków optymalna temperatura to 24 ºC, a gdy w czasie upałów wzrasta do 34 ºC, trudno ją obniżyć nawet pracującymi w kurnikach wentylatorami. Kury są bardzo płochliwe, reagują na wszystko co dzieje się wokół. Ich czujność potrafi rozbudzić nawet motyl. Panikę wśród ptaków potrafią wywołać osoby obce, dlatego pan Janusz wchodząc tam stara się zakładać zawsze taki sam strój.
Pomiędzy pracą na fermie i wychowaniem dzieci, państwo Klimżowie starają się znajdować czas dla siebie i na swoje pasje. Pan Janusz odziedziczył po ojcu zamiłowanie do myślistwa, a także wędkuje. Kiedyś bardzo pociągały go motory, dziś wspólnie z panią Kariną chętnie uczęszczają na zajęcia tańca. – Lubię przebywać w polu i w lesie, gdzie jest cisza i spokój. Doskonale znam okolice Bieńkowic, latem jeździmy na żwirownie, gdzie jest bardzo pięknie i można odpocząć przy grillu – mówi.
Jednocześnie nieustannie śledzą nowości w hodowli. – W takiej dziedzinie nie można osiąść na laurach, w ślad za nowymi technologiami cały czas trzeba inwestować w fermę i ją unowocześniać – tłumaczy pan Janusz.
Skutecznie wystrzegają się ptasiej grypy
Hodowcy muszą zmierzyć się też z informacjami o różnych zagrożeniach, m.in. związanych, tak jak ostatnio z ptasią grypą. – U nas nie ma problemu ptasiej grypy, choć temat pojawia się co roku w mediach. W dużych fermach wszystko prowadzone jest zgodnie z dyktowanymi przez weterynarię wytycznymi, których pilnujemy i stosujemy się do nich, np. wykładając maty dezynfekcyjne, zabraniając wstępu do kurników osobom obcym, czy też skutecznie uniemożliwiając kontaktów kur z dzikim, wolno żyjącym ptactwem – tłumaczy pan Janusz.
Państwa Klimżów oburzają oskarżenia, że hodowcy stosują antybiotyki i mączki. – Wielkie fermy są pod obstrzałem weterynarii i nie ma możliwości przemycać czegokolwiek w paszach, które na dodatek sami przygotowujemy. Stale pobierane są ich próbki, podobnie jak i wody oraz mięsa. Gdyby coś znaleziono, wtenczas przeprowadzona zostałaby utylizacja na koszt hodowcy. Stracilibyśmy wszystko. Nie mamy natomiast wpływu na jakość kurzego mięsa sprowadzanego z zagranicy – przyznaje hodowca.
W ubiegłym roku wyjątkowość fermy państwa Klimżów dodatkowo potwierdzona została zdobyciem III miejsca w regionalnej edycji XIV Ogólnokrajowego Konkursu „Bezpieczne Gospodarstwo Rolne”. Wyróżnienie to jest nagrodą za pracę na fermie, której efekty są rezultatem wieloletnich starań młodych hodowców wspieranych przez doświadczonych rodziców. – Tego co osiągnęliśmy nie można wypracować w kilka dni. W gospodarstwie na bieżąco trzeba utrzymywać czystość i porządek. Konkurs jedynie zmotywował nas do poprawy tego, co wcześniej uszło naszej uwagi – wyjaśnia pan Janusz. Nie ukrywa, że lubi dbać nie tylko o samą fermę, ale również o jej obejście. Kiedy trzeba kosi trawniki i sadzi z żoną kwiaty, nie ma też nic przeciwko pomaganiu jej w porządkach w ich pięknym domu.
Ewa Osiecka
Najnowsze komentarze