Ile „PiS-ów” jest w powiecie wodzisławskim i dokąd zmierzają?
Ostatnie wybory parlamentarne pokazały, jak skomplikowana jest układanka nazywana polityką. Dotyczy to wszystkich partii, ale najbardziej chyba zaskoczył PiS, który pomimo rewelacyjnego wyniku nie zdobył władzy, a w powiecie wodzisławskim utracił trzech parlamentarzystów.
Wybory, które odbyły się 15 października były (zgodnie z moimi przewidywaniami) najbardziej nieprzewidywalne. Z tezą tą zgadzało się wielu działaczy i polityków. Jeszcze dwa miesiące przed wyborami stawiano na wielki wynik Konfederacji, później nagle pojawiły się jakieś dziwne filmiki i wypowiedzi działaczy, które jak wskazują sami sympatycy tej opcji, mogły być celowym działaniem, aby ośmieszyć i – co za tym idzie – osłabić ten projekt. Coś musi być na rzeczy, bo jeśli po kilku latach dobrej i skutecznej pracy jeden lub kilku z działaczy nagle plecie bzdury, to należy podejrzewać, że nie był to wypadek przy pracy, ale tego nieprędko się dowiemy.
Straszenie Tuskiem i brak oferty dla młodych
Wracając jednak do PiS-u, to można zwrócić uwagę na błędy popełniane w skali krajowej oraz błędy lokalne. Jednym z takich błędów ogólnych był brak oferty dla osób młodych. PiS zajął się głównie utwierdzeniem utwierdzonych działaczy.
Elektorat każdej partii można podzielić na wyznawców, sympatyków i niezdecydowanych. Wyznawcy „łykają” wszystko. Jeżeli ktoś opublikuje dowód zdrady czy kradzieży jakiegoś działacza, to wyznawca od razu zastosuje mechanizm obronny np. twierdząc, że to prowokacja. Sympatycy to osoby, które mają włączone myślenie, czasem wybierają mniejsze zło. Niezdecydowani zaś głosują różnie, raz udzielą poparcia, raz nie udzielą.
O tym, że PiS zwracał się głównie do wyznawców mogą świadczyć dwa wydarzenia w powiecie wodzisławskim: konferencja posłanki Glenc dotycząca złego Tuska, który wpuści migrantów i zburzy mur na granicy z Białorusią oraz spotkanie wiceministra Pawła Jabłońskiego i wiceministra Cieszyńskiego w Radlinie . W obu przypadkach przekaz był do „betonowego” elektoratu. Każdy, kto poznał trochę panią Glenc i pana Jabłońskiego wie, że są to osoby o wysokiej kulturze osobistej, cechują się dialogiem, a ich sposób komunikacji daleki jest od PiS-owskiej mowy atakującej wroga w sposób bezwzględny.
Na wspomnianej konferencji poseł Glenc przekazała informacje o złym Tusku, zaś na spotkaniu Jabłońskiego o złym Tusku mówił głównie wiceminister Cieszyński. Dlaczego zatem taki przekaz u tych dwóch zrównoważonych działaczy PiS-u? Sprawa wydaje się jasna, najprawdopodobniej musieli oni zrealizować konkretny plan partii, który z takim właśnie przekazem szedł.
W kampanii nie słyszeliśmy o spotkaniach z młodymi ludźmi, którym np. wyjaśnionoby, dlaczego PiS jest przeciw aborcji itd. PiS zapomniał, że rządzi już 8 lat i retoryka o Tusku może nie trafić do osób, które w chwili objęcia władzy przez PiS miały 15, 14 czy nawet 10 lat. Wszystkie te osoby nie pamiętają rządów PO-PSL i czasem nie wiedzą nawet kim jest Tusk, a teraz mogą głosować na coś nowego i innego niż PiS, które znają od dziecka, co też uczynili.
Błędów lokalnych nie brakowało
Patrząc lokalnie również dostrzegamy błędy. Nie będę ich omawiał ze względu na to, że kandydaci mogą to później wykorzystać w kolejnych kampaniach. Powiem tylko o jednym kluczowym. W Lubomi trwa spór pomiędzy wójtem a mieszkańcami Paprotnika. Na ostatnie ze spotkań zaproszono niektórych parlamentarzystów. Mieszkańcy prosili też wybranych parlamentarzystów osobiście, by zajęli się tematem. Na zaproszenie odpowiedziała i przybyła na spotkanie tylko poseł Gabriela Lenartowicz z Raciborza. Niezależnie, kto w tym sporze ma rację, to nikt z innych parlamentarzystów nie podjął chociażby próby mediacji pomiędzy mieszkańcami i wójtem. Tylko posłanka Lenartowicz stanęła po stronie mieszkańców. Jaki był odbiór społeczny jej wizyty w urzędzie gminy pamiętacie zapewne z ostatnich numerów naszej gazety.
Podobna sytuacja była z kandydatem Konfederacji Romanem Fritzem, który zaangażował się na terenie powiatu w sprawy, o których wielokrotnie informowaliśmy. Chodzi o zabranie owiec jednemu z mieszkańców przez nieistniejącą, jak się okazało, fundację i postawienie mu zarzutów , a ostatnio o odebranie małego Szymonka przez policję, której zachowanie wzbudza sprzeciw społeczny. Czy słyszeliśmy aby parlamentarzyści ochoczo organizowali konferencję w stylu: „Pomożemy Panu w niesprawiedliwości” lub „Będziemy prowadzić mediacje pomiędzy mamą i tatą Szymonka”? Nie słyszeliśmy. Może duma i powaga urzędu na to nie pozwoliły?
Być może między innymi za to zaangażowanie posłanka Lenartowicz utrzymała mandat a kandydat Fritz stał się posłem. Dlaczego tak się stało? Bo te dwie osoby pomogły konkretnym ludziom z imienia i nazwiska w konkretnej sprawie – nie bały się problemu, nie bały się identyfikacji z osobą i problemem czy grupą osób, nie bały się zaszufladkowania. Czy słusznie? Tego nie wiemy na chwilę obecną, ale sam fakt pomocy konkretnej grupie daje jasny sygnał.
Jak się okazało, do wyborców nie przemawiają bezduszne konferencje, banery z milionami, anonimowe drogi i pieniądze na ocieplanie budynków, tylko konkretna pomoc konkretnej osobie. Wyborcy mają rację, bo na nic nam drogi, skoro nie funkcjonuje prawo.
Warto podkreślić, że posłanka Lenartowicz i poseł Fritz stoją na przeciwległych końcach sceny politycznej. Wyborcom nie chodziło zatem o barwy, ale o konkretne działanie, o wrażliwość, której zabrakło innym kandydatom.
Glencowcy, Gawędowcy, Matusiakowcy, Wosiowcy itd. – osieroceni działacze PiS-u
Każda partia głosi i pokazuje jedność. Jednak każdy, kto interesuje się polityką wie, że wewnątrz partii dochodzi do potężnych sporów, a zaciekła rywalizacji o wszystko przyjmuje czasem śmieszne formy.
Kiedy nastąpiła zmiana władzy w województwie w 2022 roku i rządy przejęła KO pisałem, że może dojść do pojednania tych frakcji, gdyż wspólny wróg łączy. Myliłem się! Przykładem jest usunięcie z koła PiS-u Jarosława Szczęsnego. Utrata władzy w województwie nie otrzeźwiła również działaczy wodzisławskiego PiS-u, którzy nadal toczyli spór, jakby świat poza nimi nie istniał.
Warto dodać, że środowisko PiS-u jest w powiecie mocno podzielone, są radni i działacze związani z posłanką Glenc, są tacy którzy podpięci są pod Gawędów, niektórym bliżej do posła Matusiaka itd. Teraz niektóre z tych osób mają problem, bo zostały „osierocone”, ale niektóre wręcz przeciwnie. Jak mi powiedział jeden z działaczy, pozbycie się posłów otwiera nowe możliwości dla radnych. To oni będą rywalizować o pozycję liderów danych list itd. Do niedawna silny parlamentarzysta jest teraz tylko zwykłym członkiem PiS-u i nie za dużo ma do gadania. Nie ma już władzy, wpływu na kształt list itd.
Wszyscy zatem muszą usiąść do stołu, przeprosić się i zacząć rozmawiać, bo za chwilę okaże się, że zabraknie ich również w samorządzie (co nie znaczy, że będzie to sytuacja zła dla samorządu i mieszkańców).
Przy okazji warto wspomnieć o różnych opcjach w PiS-ie, do których należą również nasi parlamentarzyści. Jak mówiła mi jedna z działaczek „PiS”: „Gawędy i Jabłoński to ludzie Morawieckiego, Glenc to człowiek Szydło, Piecha to człowiek Kaczyńskiego, Woś to Zjednoczona Prawica a więc człowiek Ziobry...” itd., itp. Wszyscy też byli podpięci pod jakiegoś europosła. Na spotkaniach często Izabela Kloc była razem z Ewą Gawędą, zaś Teresa Glenc fotografowała się z europosłami Grzegorzem Tobiszewskim i Jadwigą Wiśniewską, którzy ciepło się o niej wypowiadają co mogliśmy poczytać na jej ulotce wyborczej.
Nie wszyscy rozumieją te układy, ale część działaczy ma tego świadomość. Było to widać w kampanii, a konkretnie na płotach. Na niektórych wisiały wszystkie plakaty od Wosia po Matusiaka, podobnie wśród KO, była Lenartowicz, Gadowski i Kieca. Na innych wisieli tylko wybrani. Ten czy tamten płot zarezerwowany był dla Gawędy, inny tylko dla Kiecy. Bywały też płoty, na których wisiały wszystkie ugrupowania. To był już szczyt dyplomacji ze strony wyborców. Później każdego posła można prosić o pomoc, argumentując to udzieleniem miejsca na swoim płocie. Do kogo teraz pójdą lokalni działacze? Tutaj jest pole do popisu dla Pawła Jabłońskiego. Może uda się ich zagospodarować pod tym właśnie szyldem.
Wyrwa na liście, której nie uzupełniono
W ostatnim czasie doszło do poważnego zgrzytu. Z list usunięto Adama Gawędę, zaś senator Ewa Gawęda „poszła” jako niezależna. Wyborcy PiS-u mogli się pogubić. Niezależnie od powodów takiej decyzji, lokalni działacze powinni zachować się w sposób techniczny, a zatem jeśli Gawęda otrzymał przeszło 26 tysięcy głosów w ostatnich wyborach, to tych głosów na liście teraz zabraknie. Trzeba zatem znaleźć kogoś, kto tę lukę uzupełni, jakiegoś wójta, starostę, którzy zdobędą w sumie te brakujące głosy, ale nie będą zainteresowani mandatem, dlatego ich działania nie zagrożą obecnym parlamentarzystom. Takiego myślenia jak widać zabrakło (chyba że nikt nie chciał się zgodzić na kandydowanie).
Sygnał dla działaczy – Chcemy nowych!
Wspominając o Jabłońskim, to ciekawostką jest fakt, że bardzo dobry wynik osiągnął właśnie w powiecie wodzisławskim, choć de facto pojawił się tu niedawno i mało kto rok temu wiedział kim jest. Fakt, że banery wiceministra wisiały wszędzie. Złośliwi zastanawiali się, czy on i wiceminister Woś nie będą np. na opakowaniu masła czy czekolady, bywały bowiem miejsca, gdzie wisiało aż trzech Jabłońskich czy Wosiów.
Faktem jednak jest to, że obaj panowie otrzymali dużo głosów w powiecie wodzisławskim, co wskazuje, że lokalni działacze i lokalny elektorat miał dość swoich działaczy. Może nie dało się do nich dotrzeć, może nie dało się dużo załatwić (albo nic), może system, jaki stworzyli, nie odpowiadał wyborcom? A może właśnie zabrakło indywidualnego podejścia, bo środki z Polskiego Ładu nie zastąpią uczuć mieszkańców Paprotnika czy dziecka odebranego matce siłą. To już pytanie do samych wyborców. Zadziałała jednak zasada: Każdy, byle nowy!
Co z samorządem? Żółta czy już czerwona kartka?
Zachowanie wyborców powinno być mocno przeanalizowane przez samorządowców. Może się bowiem okazać, że w nadchodzących wyborach również oni będą mocno zdziwieni, o czym również pisałem w jednym z felietonów. Zdziwienie może być dwojakie.
Pierwsze, bo okaże się, że parlamentarzysta, z którym się kiedyś dobrze współpracowało, nagle zechce być wójtem czy starostą albo członkiem zarządu i wielka przyjaźń przerodzi się w wielką nienawiść. Drugie, bo podobnie jak w wyborach parlamentarnych, może się okazać, że zadziała mechanizm: Każdy byle nie ten, co tam siedzi od 15 czy 20 lat. I wtedy system się zawali całkowicie – dla ludzi władzy oczywiście. A biorąc pod uwagę frekwencję, wszystko jest możliwe. Może się bowiem okazać, że mieszkańcy potrzebują zwyczajnie rozmowy, zamiast chwalenia się drogami, ocieplaniem szkół i błahostkami typu współpraca z miastami partnerskimi (gdzie chodzi głównie o wzajemne wizyty na koszt podatnika). Przykładem może być wypowiedź jednej działaczki samorządowej, która w kuluarach szczerze przyznała, że przyjęła funkcję, aby pojeździć sobie po świecie. Tacy ludzie powinni się zdziwić w najbliższych wyborach i oby to nastąpiło.
Fryderyk Kamczyk
Najnowsze komentarze