Sobota, 23 listopada 2024

imieniny: Adeli, Klemensa, Orestesa

RSS

Nauczycielom, których pamiętam…

13.10.2024 23:31 | 8 komentarzy | KaBa

Edukacja jest ostatnio tematem często obecnym w mediach. Szczególnie mocno zauważamy to 14 października w rocznicę powstania Komisji Edukacji Narodowej. Czy to dobry dzień na utyskiwanie, krytykowanie, czasem atakowanie, albo też bezkrytyczne idealizowanie pedagogów – niech każdy oceni sam. Może jednak w tym dniu pomyślmy o tych nauczycielach, do których wracamy pamięcią, mimo upływu lat.

Nauczycielom, których pamiętam…
Są nauczyciele, których pamięta się przez całe życie. Fot. KaBa, pixabay
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Na początku była pani Erika z jednego z jastrzębskich przedszkoli. Przepadały za nią wszystkie dzieci z naszej grupy. Wiadomo, co się wówczas robi – śpiewa piosenki, maluje, rysuje, wycina, tworzy szlaczki. Przychodzi czas na poznanie pierwszych liter i jakoś tak nauka sama się dzieje, kiedy jeszcze dzieciaki nie wiedzą, że to nauka. Był to dla nas wyjątkowo dobry czas. Przez pierwsze lata podstawówki często wpadaliśmy na przerwie do swojego starego przedszkola, bo akurat znajdowało się koło szkoły. Myślę, że wielu z nas pamięta swoją pierwszą nauczycielkę czy nauczyciela z przedszkola. Co już świadczy o tym, że była to dla nas wyjątkowa osoba.

Szkoła podstawowa to dla mnie przede wszystkim pierwszy nauczyciel i wychowawca, uczący w klasie I-IV. Jedyni w całym mieście mieliśmy pana, a nie panią, czego zazdrościły nam inne klasy. Wówczas, na początku lat 80. chyba wcale nie czuliśmy, że chodzimy do komunistycznej szkoły z jakimiś specjalnymi rygorami. Chętnie braliśmy udział w przedstawieniach teatralnych, wyjeżdżaliśmy na wycieczki, uczyliśmy się o świecie, który jeszcze nie był pokawałkowany na te wszystkie przedmioty. Każda wycieczka, nawet ta po najbliższej okolicy, okazywała się być ciekawą przygodą. Na jednej z nich łapaliśmy stonkę do butelek po oranżadzie i wcale nie wiedzieliśmy, że uczymy się biologii. Pamiętam, że fascynowały nas jej kolory i sposób na życie, jaki sobie obrała. Kiedy zdarzyła się nam choroba, to potrafiliśmy uciec mamie z domu i… przyjść na lekcje. Nasz nauczyciel chętnie wprowadzał różne ciekawe rozwiązania dydaktyczne, o czym rzecz jasna wówczas nie wiedzieliśmy. A potem to już przyszła proza życia każdy przedmiot to inny pedagog, inna sala i różne podejście do swojego zawodu.

Po 8 latach kolejny etap kształcenia i znowu nowi nauczyciele. Na tym poziomie doskonale pamiętam lekcje historii. Mieliśmy je z panią, która uchodziła za przysłowiową kosę. Zawsze bardzo dobrze przygotowana do lekcji, ale co najważniejsze niesamowicie opowiadała. Tej historii dało się słuchać. To wówczas daty, fakty i nazwiska zaczęły układać mi się w zrozumiałą, sensowną całość. A historia nie była jednym z kolejnych tych nudnych przedmiotów, który trzeba po prostu zaliczyć i mieć z głowy. Dziś, po latach, doceniam również dydaktyczne przygotowanie do lekcji i różne ciekawe rozwiązania metodyczne. Po tych zajęciach kolejne, ale już z innym nauczycielem, nigdy nie osiągnęły takiego poziomu. Ale cóż, trudno jest dorównać najlepszym, a nie każdy obdarzony jest talentem pedagogicznym. A lekcje, o których piszę były dla mnie bezcennym doświadczeniem, do których często wracam wspomnieniami.

Po kolejnych latach spędzonych w jastrzębskich szkołach przyszedł czas na nauczycieli akademickich na Akademii Pedagogicznej im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie, gdzie studiowałam historię. Tak, dokładnie tej komisji, która ma swoje święto 14 października. Na uczelni mieliśmy okazję spotykać różnych wykładowców, zajmujących się wybranymi epokami historycznymi. Jak to w życiu bywa, jedni z większym polotem, drudzy mniejszym. Gdyby ktoś na pierwszym roku powiedział mi, że pracę magisterską napiszę z dydaktyki historii, to bardzo bym się zdziwiła, bo było mi raczej bliżej do wojen XVII wieku czy historii najnowszej, niż jakiejś tam dydaktyki. Bo niby o czym ona właściwie jest? – myślałam wtedy, na początku studiów. Ale to przecież sens wszystkiego, co w szkole się dzieje lub może się stać. Bo słowo didaktikos z języka greckiego znaczy umiejętność nauczania lub nadający się do nauczania. To uczenie dzieci i młodzieży, ale i ciągłe uczenie się (nauczyciela), również człowieka w czasie całego jego życia. I od tej nauki nie da się uciec, gdyż jest nieodzowną częścią naszej egzystencji.  Wracając do zajęć z dydaktyki, mój ówczesny profesor i jednocześnie szef Katedry Edukacji Historycznej powiedział nam, że możemy obalić wszelkie dotychczasowe teorie naukowe w dziedzinie metodyki i nie musimy się z nimi zgadzać, jednak pod warunkiem, że będziemy je dokładnie znali. Cóż, nie było wyjścia i trzeba było je poznać.

W końcu praca i kolejni dyrektorzy, szefowie, zwierzchnicy - ma ich każdy w swoim zawodzie. Paradoksalnie oni też są nauczycielami, niekoniecznie mając takie wykształcenie. Dobrze, jeśli inspirują, pokazują, tłumaczą, czasami wyjaśniają. Takie rozmowy wiele wnoszą do naszej pracy i wpływają na to, jakimi ludźmi się stajemy. Mieć takie doświadczenia to bezcenna nauka, tym bardziej je doceniam. 

Żaden nauczyciel nie jest doskonały i pewnie większość z nich stara się dobrze wykonywać swój zawód, który czasem jest czymś więcej i wtedy nazywamy to powołaniem. Coś jednak decyduje o tym, że pamiętamy akurat tych, a nie innych. Każdy z nas ma swoją listę pedagogów, których z pewnych powodów wspomina. I właśnie to wszystko zamyka się w jednym słowie – edukacja. A jakie jest pochodzenie tego słowa? Wywodzi się z języka łacińskiego od słowa educatio, educare, co ma szerokie znaczenie: karmić, opiekować się, wyprowadzić, wydobyć, podnosić, wychować, gruntownie nauczać, wyuczać. To nigdy nie było i nie będzie łatwe zadanie, ale każda próba podjęcia go ma sens.