Chciałem, by mój tomik był festiwalem życia
Z Mikołajem Woźniakiem, ekonomistą, który wydał właśnie pierwszy tomik swojej poezji (zatytułowany tajemniczo „Trzydzieści”) koresponduje ks. Łukasz Libowski
Mikołaj Woźniak en face (fot. z archiwum M. Woźniaka).
Żyć, nie tylko egzystować!
– Łukasz Libowski: Mikołaju, 5 września miała miejsce promocja tomiku poezji „Trzydzieści” Twojego autorstwa. Napisz więc wpierw, proszę, jak zostałeś poetą. Muszę przyznać, żem bardzo ciekaw tej opowieści – tym bardziej, że z wykształcenia jesteś ekonomistą. Jak to się stało, że zacząłeś tworzyć wiersze?
– Mikołaj Woźniak: Cześć, Łukaszu. Nie wiem, czy ktokolwiek zostaje poetą. Po prostu pewnego dnia zacząłem pisać teksty, bo miałem w sobie bardzo dużo niewypowiedzianych słów i emocji, które postanowiłem przelać na papier. Rzeczywiście, z wykształcenia jestem ekonomistą i zawodowo zajmuję się handlem zagranicznym, ale uważam, że w złożonej rzeczywistości, w której funkcjonujemy, nie można pozwolić sobie na jednowymiarowość. Trzeba mieć pasję, hobby, zainteresowania niezwiązane z życiem zawodowym.
– Ł.L.: Muszę przyznać, że występujesz z bardzo ciekawą, jak dla mnie, tezą: w naszym skomplikowanym świecie nie można być człowiekiem jednowymiarowym. Zechciałbyś to stwierdzenie rozwinąć? Cóż takiego, Twoim zdaniem, daje wielowymiarowość? Albo – inaczej: dlaczego warto zatroszczyć się o to, by być jestestwem wielowymiarowym?
– M.W.: Bardzo się cieszę, że tak myślisz! Sądzę, że we współczesnych czasach bardzo łatwo wpaść w pułapkę „tylko egzystencji”. Mam na myśli sytuację, kiedy można postrzegać kogoś, także siebie, jedynie z perspektywy swojej pracy. Rzeczywiście, łatwo pokusić się o utonięcie w życiu zawodowym i wróciwszy do domu, po prostu leżeć do góry brzuchem przed telewizorem. Naturalnie, regeneracja sił jest absolutnie nieodzowna, ale chwila nieuwagi i powstaje nawyk wegetacji. A mamy tylko jedno życie, więc warto przeżyć je tak, by było interesujące, by mieć co wspominać! Stąd, moim zdaniem, potrzeba wielowymiarowości – wędrówki po świecie i zachwycania się nim, wędrówki duchowej oraz docenienia tego, czego możemy wokół doświadczać. Żyć, nie tylko egzystować!
Przekuć w piękno, w światło
– Ł.L.: Wracając do Twoich artystycznych pierwocin: czy byłbyś w stanie, Mikołaju, przystać na stwierdzenie, że poezja zrodziła się w Tobie z owego doświadczenia wyrwania się z płycizny egzystencji i zanurzenia się w głębinie życia? Pamiętasz swoje najwcześniejsze, najpierwsze poetyckie próby? Jak je wspominasz? W jakiej atmosferze one się działy?
– M.W.: Do pewnego stopnia się z Tobą zgadzam – poezja była dla mnie próbą poszukiwania czegoś więcej; zgubienia się i ponownego odnajdywania. Pierwsze próby literackie miały miejsce w liceum, ale te bardziej poważne teksty powstawały w Chinach, gdzie studiowałem, a potem pracowałem w konsulacie Rzeczypospolitej Polskiej w Szanghaju. Olbrzymia bariera kulturowa i językowa, a także duże poczucie wyalienowania towarzyszące mi w Azji sprawiły, że zacząłem zamieniać emocje i przemyślenia z wędrówek po Chinach w wiersze.
– Ł.L.: Powtarza się czasem twierdzenie, że poezja – i w ogóle sztuka, piękno – rodzi się z cierpienia. Podpisałbyś się pod nim, czy jest jednak dla Ciebie za mocne?
– M.W.: Uzupełnię to: poezja rodzi się nie tylko z cierpienia. Powstaje, moim zdaniem, z silnych emocji. Miłość, przyjaźń, strach, fascynacja – jest cały olbrzymi wachlarz inspiracji, które można namalować słowem. Sztuka tkwi w tym, by także te negatywne odczucia przekuć w piękno, w światło.
– Ł.L.: Ładnie to ująłeś, naprawdę. Rzekłbym nawet jeszcze ogólniej, jeszcze bardziej może metafizycznie, że wszystko, co nam się przytrafia, byłoby dobrze przeistoczyć w piękno, w światło. Zastanawiam się jednak czasem, czy aby nie jest do tego potrzebne pewne nastawienie, czy aby nie potrzeba do tego jakiejś dość określonej, dość specyficznej postawy.
– M.W.: Tak sądzę! Łatwo przeoczyć unikalne i niesamowite rzeczy i ludzi, których spotykamy na naszej drodze. Przypuszczam, że najlepszą postawą umożliwiającą zaradzenie temu jest uważność i patrzenie na świat z dystansu. Nagle okaże się, że kawałek gruzu, który codziennie widzimy, jadąc do pracy, może mieć fascynującą historię do opowiedzenia. A u nas, w Raciborzu i na szeroko pojmowanym Śląsku Opolskim, który uważam za swoją ojczyznę, mamy pełno takich historii – wiele znanych, ale jeszcze więcej czekających na zgłębienie.
Komentarze
2 komentarze
Jakiż to pięknie ułożony i wykształcony kawaler prezentuje się en face na tle szabel oraz tarczy.Czy szlachetne pochodzenie ma po kądzieli , czy też po mieczu ? Przodkowie z turecką nawałnicą pod Wiedniem walczyli?Kim są rodzice tego młodziana? Szacunek za takie ukształtowanie młodego charakteru.Jaka szkoda, że nie ma żadnych związków z naszym miastem, gdzie mógłby przykładem świecić dla wielu.Podziękowania dla księdza za kolejną tak uduchowioną prezentację naprawdę nietuzinkowej postaci.Powstaje poczet wybitnych korespondentów księdza filozofa. Czy doczekamy się wydania książkowego?
"Fields of gold " stały się " Honey gold of fiedls ", złote pola dają miodowe złoto pół...?
Bardzo poruszający tekst, pod warunkiem zgody na tak dowolne tłumaczenie oraz opłacenie ZAIKS za publikację coveru.
Miodowe Złoto Pól to fantastyczna nazwa dla nowego trunku w stylu zboże na miodzie po procesie destylacji( coś między 36 a 60 procent w zależności od targetu docelowego). tyko czy Wódki Raciborskie stać na opłaty manipulacyjne i autorskie?