Sobota, 23 listopada 2024

imieniny: Adeli, Klemensa, Orestesa

RSS

Ksiądz Łukasz Libowski pisze o kapłaństwie, studiach i sztuce

27.06.2021 07:30 | 0 komentarzy | red

Tworzywo mojego życia stanowią, jak mi się na chwilę obecną wydaje, przede wszystkim trzy rzeczywistości, trzy żywioły: kapłaństwo, studia i sztuka - pisze ks. Łukasz Libowski.

Ksiądz Łukasz Libowski pisze o kapłaństwie, studiach i sztuce
Ksiądz Łukasz Libowski pochodzi z Raciborza-Studziennej. Jest znawcą sztuki i filozofii.
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Trojakim jestem sługą

Te trzy to sprawy, kapłaństwo, studia i sztuka, wypełniają całe moje dni, niekiedy, wcale nie tak rzadko, także i noce, choć, oczywiście, nie całe noce, bo daleko bym nie zajechał; na te to trzy kwestie trwonię cały czas, który mam do dyspozycji, który mi przydzielono, który dano mi w zarząd; te to trzy pierwiastki pochłaniają mnie, w nich zadurzają, w ich przepastnym, bezkresnym morzu zatapiają się zupełnie umysł mój i moje – głupie – serce; tym trzem, kapłaństwu, studiom i sztuce, nieudolnie – przecież, że inaczej nie potrafię! – acz gorliwie służę.

I te trzy moje miłości – jak o owych składowych, jak o owych filarach mojej egzystencji mogę i chcę jeszcze powiedzieć – czynią mnie tym, kim jestem, tym, za kogo się uważam, za kogo się mam: księdzem, uczniem i amatorem sztuk; tym trzem moim miłościom zawdzięczam, drodzy Państwo, swoją tożsamość, hybrydową swoją tożsamość: trojakim wszak, taką przynajmniej mam nadzieję, jestem sługą – sługą Boga i Kościoła, sługą nauki, to jest sługą księgi, sługą tekstu i słowa, wreszcie zaś sługą Muz.

Zwiodła mnie inaczej

Każda z onych rzeczywistości zdobyła mnie dla siebie, zwiodła mnie inaczej.

Kapłaństwo wybrałem osiem i sześć, a więc – mój Boże, to już taki szmat czasu! – czternaście lat temu; tych lat osiem – to lata po święceniach, tych lat sześć z kolei – to lata teologicznych moich studiów i formacji seminaryjnej. I był to wybór – kapłaństwo – w moim życiu, jak to widzę, fundamentalny, ponieważ określił on, ba, ponieważ w dalszym ciągu określa on zasadniczy kształt mojego funkcjonowania: istotnie, wybór ten ramuje płótno mego żywota, nadaje mojej codzienności określoną dynamikę, w pewien – niechże wolno mi rzec: kapłański – sposób ją organizuje, strukturyzuje.

Potem, sześć lat temu, wkroczyłem na drogę studiów, najpierw jednych, filozoficznych, potem drugich, filologicznych. Nie ma co ukrywać, że ta właśnie rzeczywistość – by ją jakoś nazwać, powiem: rzeczywistość intelektualna – aktualnie, od owych lat sześciu, najbardziej mnie pochłania, jak to szkoła pochłaniać potrafi, żądając ode mnie wielkich ofiar, które wcale nie tak łatwo i wcale nie tak hojnie, jak bym sobie tego życzył, składam. Dodam, iż mówiąc „studia”, mam tutaj na myśli nie same tylko wąsko pojęte studia – takimi wąsko pojętymi studiami byłyby dla mnie zajęcia na uczelni ze wszystkim, co na nie się składa i co z nimi się wiąże – ale raczej całe życie akademickie, jak bym fenomen ów określił, w jego rozmaitych wymiarach, z jego różnymi aspektami; a jest tych wymiarów i aspektów uniwersyteckiego życia naprawdę sporo: to, owszem, zajęcia, lecz także wszystko, co nie jest sprzęgnięte z zajęciami, a czego przedsiębrania i czynienia domaga się bycie w uniwersytecie.

W końcu jest moja ukochana sztuka. Z jednej strony, wyznać muszę, z rzeczywistością tą zwarty jestem najściślej, z drugiej natomiast strony wypada mi zauważyć, iż zwarcie to moje w żadnym razie – i wielcem z tego rad, i bardzo to dla mnie ważne – nie ma charakteru formalnego, instytucjonalnego, jest najzupełniej swobodne, wolne, co w sumie, jak się spodziewam, dobrze temuż zwarciu wróży na przyszłość. Połączyłem się ze sztuką może i długo już wcześniej, ale w sposób świadomy gdzieś w czasach licealnych i po dziś dzień połączeniu, związaniu temu jestem wierny. Jasne, lubię sztukę w różnych jej odnogach, lecz nie wszystkim jej odnogom w równym stopniu się poświęcam. Przede wszystkim pociąga mnie literatura, malarstwo, rzeźba i architektura oraz muzyka klasyczna – gdy chodzi o tę muzykę, to na pierwszym planie stoi u mnie śpiew bel canto i w konsekwencji opera; cenię też wysoko kino autorskie.

Julian Alden Weir, The window seat, 1889, kolekcja prywatna.

Julian Alden Weir, The window seat, 1889, kolekcja prywatna.

Ciepło, bezpieczeństwo, pokój

W każdej z tych trzech moich rzeczywistości, w każdym z tych trzech moich wszechświatów, a więc we wszechświecie kapłańskim, we wszechświecie nauki i we wszechświecie sztuki, jest mi dobrze, a nawet skonstatować bym się poważył, doskonale świadom będąc tego, co to znaczy, iż w każdym z tych wszechświatów jest mi bardzo dobrze. Do każdej z rzeczywistości tych wchodzę, wkraczam, w każdej z tych wielkich wód, w każdym z tych trzech oceanów zanurzam się i pływam z wielką radością. W każdym z tych ogrodów, w któ–rych zrządzeniem losu, ale również – może przede wszystkim nawet – z mojego własnego wyboru przyszło mi się obracać, jestem szczęśliwy.

Naturalnie, nie wynika z tego, że nie mierzę się w tych dziedzinach z jakimiś kłopotami i trudnościami, bo właśnie że i jako ksiądz, i jako student–doktorant, może najmniej jako kochanek sztuki, staję twarzą w twarz z problemami. Różne są to problemy: większe i mniej–sze, tych mniejszych znacznie więcej chyba jest od większych; choć pewnie nie jestem też świadom wszystkich swoich problemów, niektóre problemy wypieram zapewne, spotkań i konfrontacji z nimi unikając. Wskutek onych problemów szczęście, które łaskawie jest moim udziałem, jak to ze szczęściem u ludzi bywa, zmienia się, przeobraża, pulsuje, fluktuuje: raz odczuwam je silniej, raz słabiej, innym jeszcze razem prawie w ogóle nie potrafię się go u siebie doszukać i dopatrzeć. Ale gdzieś głęboko ono we mnie jest – jest. Przekonanym, iż jestem na swoim miejscu, iż jestem tu, gdzie być powinienem. I tak sobie żyję, robiąc swoje – i jestem szczęśliwy: nie frenetycznie, nie rozentuzjazmowanie, ale zwyczajnie, po prostu.

Ponieważ więc tak jest, każdy z substratów chemii mojej egzystencji uważam za swoją ojczyznę, za swój kraj, za swój dom: zaiste, i o kapłaństwie, i o studiach, i o sztuce myślę jako o moim domu. Kiedy jestem księdzem, jestem u siebie; kiedy poruszam się w przestrzeni wy–znaczonej przez uniwersytet i studia, jestem u siebie; i u siebie jestem, kiedy oddaję się sztuce. W byciu księdzem, w byciu studentem, w byciu sztukolubem, sztukofilem znajduję to, co w domu: ciepło, bezpieczeństwo, pokój.

Życie w swojej wspaniałej, wielotwarzowej pełni

Czasami jednakże – nie umiem wskazać, czy zależnie od czegoś, czy następuje to u mnie wedle jakiejś reguły, bom jeszcze tego nie ustalił, zresztą, nie jestem pewien, czy chcę tego dociekać i to odkrywać – świta mi w głowie myśl, że oto żyję w trzech światach alternatywnych; że oto te trzy moje światy to światy względem świata prawdziwego równoległe, zamknięte w sobie, odrębne i ze światem prawdziwym nijak zharmonizowane – światy równoległe, które w paru zaledwie punktach stykają, przecinają się ze światem prawdziwym; które w kilku tylko miejscach przylegają do świata prawdziwego, które w kilku tylko miejscach mają ze światem prawdziwym cokolwiek wspólnego. A wraz z tym stwierdzeniem nasuwa mi się i inne, oznajmiające, iż skoro tak się sprawy ze mną mają, to najwyraźniej omija mnie, to najwyraźniej nie wnikam w cud życia w jego fascynującej rozciągłości – twierdzenie, że strumień, że rzeka życia płynie gdzie indziej: nie wiem, gdzie – myślę wówczas – ale na pewno nie przez moje kapłaństwo, nie przez moje studia ani też nie przez moją sztukę; a jeśli płynie przez ziemię mojego kapłaństwa, ziemię moich studiów i ziemię mojej sztuki, to – ciągnę podjęty wątek – na jakimś krótkim jeno odcinku.

Wtedy to rodzi się we mnie przeświadczenie, że być może owe trzy moje światy, kapłaństwo, studia, sztuka, są w rzeczywistości moimi więzieniami: w tym sensie więzieniami, iż przestając, przebywając, mieszkając w nich i ciesząc się tym, czego one mi dostarczają, pozbawiam się przeżycia wszystkiego tego, co dzieje się poza nimi, na zewnątrz względem nich, a zatem tego, co dzieje się naprawdę. Czuję się wtenczas jak Damiel z Nieba nad Berlinem – wyobrażam sobie bowiem, iż tak właśnie albo jakoś tak musiał się on czuć; czuję się wtenczas tak, jakbym oglądał odbicie lustrzane, podobiznę zwierciadlaną, a nie to, co przed zwierciadłem stoi i w zwierciadle się przegląda; czuję się tak, jakbym zadowalał się namiastką życia i jakby życie w swojej wspaniałej, wielotwarzowej pełni daleko było ode mnie.

Każdy człowiek jest trochę osobny

Co powiedzieć w tekście tym zamierzyłem i zaplanowałem, powiedziałem; teraz trzy uwagi na poziomie meta.

Raz. Doświadczenie, którym się z Państwem podzieliłem, dla którego w rozważaniu niniejszym znalazłem słowa, jawi mi się, skoro przyodziałem je w szatę słów, jako bardzo proste – jako zbyt proste, aby mogło być autentyczne, aby mogło mieć miejsce w porządku obiektywnym. Toteż koniec końców sądzę jednak, że relacja między moimi światami, kapłaństwem, studiami i sztuką, a światem i życiem prawdziwym jest dużo bardziej skomplikowana niż ta, którą w tekście tym przedstawiłem; że jest w tej relacji znacznie więcej subtelności, niuansów, odcieni – i że ostatecznie moje światy ze światem prawdziwym więcej mają stycznych.

Dwa. Oczywiście, nie znaczy to, że w obrazie siebie, jaki tutaj namalowałem, niczego z prawdy nie ma – coś z prawdy w obrazie tym jednakże jest: prawda jakaś subiektywna. Nikt nie może podważyć tego, co tutaj o sobie opowiadam, gdyż uczciwie i szczerze sprawozdaję tu to, co przeżywam: doświadczenie moich domów, które czasami zdają mi się także moimi więzieniami. Swoją drogą: nie uważam, iżbym odstawał z tym swoim doświadczeniem od reszty ludzi. Dlatego, iż jest chyba tak, że każdy człowiek jest trochę osobny, jest trochę samoistnym kosmosem, że każdy człowiek żyje chyba w jakieś mierze w świecie osobliwym, własnym, w swojej mydlanej bańce. Nie należy się przeto na to zżymać, lecz przyjąć to jako jedną z właściwości nas, ludzi, jako jedną z właściwości istot, którymi jesteśmy. Ma to swój urok, swoje piękno. Z tym, że baczyć by wypadało, ażeby to życie w swoim świecie nie przekroczyło pewnego progu – progu dzielącego zdrowie od patologii, zdrowie od choroby.

Wreszcie – trzy. To, o czym tym razem piszę, bardziej mnie jest chyba potrzebne aniżeli Państwu. Pisanie bowiem traktuję – nie „wyłącznie”, ale „również” – jako terapię: jako uświadamianie sobie siebie, tego, co się we mnie i co ze mną się dzieje. Gdybym tego, com napisał, nie napisał, mój wgląd w siebie, w głębinę mojej duszy byłby mniejszy; o tym, co tam się rozgrywa i wydarza, mniej bym naonczas wiedział. Państwu wywód mój może się przydać przynajmniej do tego jednego, by zapytali Państwo siebie, jak to jest u Państwa; by spytali Państwo samych siebie, jak Państwa wszechświat ma się do wszechświata prawdziwego. Ogromnie ciekaw byłbym wypowiedzi, jakie w zmaganiach Państwa z tym pytaniem mogłyby, jak sobie wyobrażam, powstać.

ks. Łukasz Libowski