Raciborzanin o koronawirusie w Wielkiej Brytanii: większość Brytyjczyków bagatelizowała tę sprawę
– Z dnia na dzień było coraz gorzej, zamknięto lokale, upadły wieloletnie biznesy – tak rozprzestrzeniający się koronawirus wspomina pochodzący z Raciborza, a od trzynastu lat mieszkający w Edynburgu Dominik Mazur. Tam realizuje się jako szef kuchni w czterogwiazdkowym hotelu Malmaison. Podpytujemy raciborzanina m.in. jak COVID-19 wpłynął na gastronomię oraz jak w Szkocji, a zarazem w Wielkiej Brytanii mieszkańcy podchodzą do nakładanych na nich przez rząd restrykcji. Rozmawia Dawid Machecki.
– Jesteś szefem kuchni w jednym z czterogwiazdkowych hoteli w Edynburgu. Jak mocno na gastronomię wpłynął u was rozwijający się koronawirus?
– Dokładnie od ośmiu lat pracuję w tym miejscu i nigdy nie widziałem tak opustoszałego budynku. Z dnia na dzień było coraz gorzej, zamknięto lokale, upadły wieloletnie biznesy. Jednego dnia dostałem na biurko dwadzieścia różnych CV, jednak rekrutacja kogokolwiek w tym czasie już nie wchodziła w grę.
– Wraz z rozwojem sytuacji odczuwaliście zmniejszającą się liczbę klientów?
– Na początku ludzie ignorowali jakiekolwiek przesłanki. Był to pierwszy tydzień marca i wtedy jeszcze biznes kręcił się w najlepsze. Jednak wraz z kolejnymi restrykcjami rządowymi z dnia na dzień pojawiało się coraz więcej telefonów z prośbami o anulowanie rezerwacji, co sprawiło, że wiele placówek takich jak nasza zostały zamknięte.
– O jakich stratach w sprzedaży mówimy w przypadku restauracji, w której pracujesz?
– Jeżeli chodzi o restaurację i bar, to mówimy od 2 do 4 tys. funtów dziennie strat. Największy „kopniak” natomiast to pokoje i spotkania biznesowe, na których taki biznes zarabia najwięcej. Jeżeli chodzi o całą naszą grupę, a mowa tu o 17 hotelach, w drugim tygodniu marca zanotowaliśmy straty ogólne, które wyniosły aż 85 tysięcy funtów. Z czego od 5 do 8 tys. było w tym strat z naszej placówki.
– Wraz z rozwojem pandemii rząd polski wprowadził wiele restrykcji służących temu, aby mieszkańcy mniej się przemieszczali, czyli mniej narażali się na zakażenie. Tym sposobem mocno oberwała gastronomia, która może sprzedawać tylko posiłki na wynos. Jak to wygląda u was?
– Dokładnie tak samo. Restrykcje w Wielkiej Brytanii są dokładnie takie same jak w Polsce, były jednak wprowadzane znaczniej wcześniej.
– W twoim przypadku restauracja całkowicie jest nieczynna. Ale co z pracownikami? Możecie liczyć na świadczenie postojowe?
– Tak, rząd brytyjski zagwarantował dotkniętym tą sytuacją 80 procent zarobków, jednak całkowita suma nie może przekroczyć 2500 funtów. Czyli jeżeli 80 procent twojej pensji wyniosłoby 3000, to niestety tylko 2500 trafi do twojej kieszeni. Są również inne rządowe zapomogi i kredyty o niskim oprocentowaniu, które pomogą przetrwać ciężki okres wielu ludziom. Wielu pracowników straciło jednak pracę, w tym moja dziewczyna. Rząd dokłada jednak wszelkich starań, aby jak najszybciej uporać się z pandemią.
– Gastronomia to jedna z branż najbardziej dotkniętych pandemią koronawirusa. Twoim zdaniem długo będzie musiała odradzać się do stanu przed?
– Myślę, że giganty biznesowe i sieciówki szybko „staną na nogi”, bo będzie ich na to stać. Z pewnością inaczej będzie z mniejszymi, rodzinnymi biznesami.
– A jak w dobie koronawirusa żyje się w Wielkiej Brytanii?
– Na początku zabrakło u nas papieru toaletowego. Ten akcent chyba najbardziej zapadnie mi w pamięci z tych czasów. Jednak nie jest u nas najgorzej. Nie brakuje nam produktów na półkach sklepowych, rząd stara się zapewnić godziwe warunki. Panika u nas już minęła, teraz musimy poczekać, aż minie zagrożenie. Choć trudno spędzać ciągle czas w domu, odbywając narodową kwarantannę, porzucając przy tym na pewien czas dotychczasową rutynę.
– Jak wspominałeś, Wielka Brytania wprowadziła wiele restrykcji, m.in. podobnie jak w Polsce mieszkańcy mogą wychodzić z domu tylko w koniecznych sprawach. Brytyjczycy stosują się do tych obostrzeń czy podchodzą do tematu lekceważąco?
– Sięgając pamięcią do początku tego „zamieszania”, to większość bagatelizowała tę sprawę. Nadal dużo jest niedowiarków i ludzi, którzy węszą spisek na każdym kroku. Ale ewidentnie coś się dzieje i wszyscy to czujemy. Obecnie Szkoci raczej rozsądnie podchodzą do tematu, trzymają dystans i w większości pozostają w domu.
– A jak spędzasz czas społecznej kwarantanny?
– Przeprowadziłem się, więc mam dużo rzeczy do zrobienia w domu i wokół siebie. Zważywszy, że 80% moich zarobków wpada do kieszeni, to traktuję to jako nieplanowany urlop. Również zbudowałem małe domowe studio muzyczne, w którym będę pracował nad kolejnym albumem, czyli będę rozwijał swoją muzyczną pasję.
– Wspomnijmy jeszcze o Brexicie, czyli wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. To temat, który w pewnym stopniu ucichł przez pandemię koronawirusa. Ale jak Polacy postrzegają tę zmianę?
– Dla nas obecnie nie zmieniło się zupełnie nic. Polacy są tutaj szanowanym, ciężko pracującym narodem, dla którego drzwi zostają otwarte. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość.
– A jak często bywasz w rodzinnych stronach? Planujesz powrócić kiedyś na stałe do Raciborza?
– Udaje mi się zawitać do Polski raz w roku, moja druga polówka pochodzi z Trójmiasta, gdzie również udaje się nam zawitać. Obecnie nie chcę opuszczać Edynburga, ale zobaczymy, co czas pokaże.
– Brakuje ci czegoś w Wielkiej Brytanii?
– Oczywiście. Brakuje mi mojej babci, miejsc, które przywołują wspomnienia, czyli szkoły, klubu zapaśniczego, rodzinnego domu. Ale także długoletnich przyjaźni, które gdzieś tam przestały kwitnąć przez ten dystans, jak i pozostałej części rodziny. Jestem jednak przekonany, że na pewno dotyka to każdą osobę mieszkającą tak daleko od rodzinnej miejscowości.
– Planowałeś przyjechać na święta do swojej rodzinnej miejscowości?
– Niestety nie. Mój zawód ogranicza mnie do takich wyjazdów, więc nie planowałem przylatywać.
- Koronawirus - wszystko o pandemii 3456 wiadomości, 5528 komentarzy w dyskusji, 3121 zdjęć, 14 filmów