Nie może być głodnych wśród nas! Z cyklu: uczynki miłosierdzia
Przy ul. Kozielskiej jest w Raciborzu stacja Caritas, placówka znana szczególnie biednym ludziom. Jadłodajnia dla głodnych znajduje się też przy ul. Różanej.
„Głodnych nakarmić” – znamy ten nakaz z katechizmu. To pierwszy z uczynków miłosierdzia. W roku stojącym pod znakiem miłosierdzia weźmy jeszcze raz do ręki katechizm i przypomnijmy sobie rejestr uczynków miłosierdzia. Od ich praktykowania zależy nasze zbawienie: bo „byłem głodny, a daliście mi jeść … wejdźcie więc do Królestwa Ojca Mego”, albo odwrotnie: „Idźcie precz ode Mnie w ogień wieczny, bo byłem głodny, a nie daliście mi jeść”
(por. Mt 25,40)
Trzeba nam być przedłużeniem ręki miłosiernego Boga.
Przy ul. Kozielskiej jest w Raciborzu stacja Caritas, placówka znana szczególnie biednym ludziom. Jadłodajnia dla głodnych znajduje się też przy ul. Różanej.
Weronika Ciupke, pracownica Biura Rejonu Caritas Diecezji Opolskiej udziela mi pewnych informacje o tej placówce.
– Czy są w Raciborzu ludzie głodni?
– Nie wiem; nie umiem odpowiedzieć. Jeśli ktokolwiek przychodzi do nas głodny z ulicy nie odmówimy mu talerza zupy, zwłaszcza w okresie zimowym. Są osoby, które przychodzą stale, nie oceniamy ich zamożności; jest głodny – otrzymuje zupę i chleb.
– Za darmo?
– Za darmo.
– Oprócz tego prowadzicie „kuchnię na kółkach”. Samochody z waszym logo krążą po Raciborzu i okolicy.
– Gotujemy obiady, rozdzielamy porcje do termosów i rozwozimy samochodami do potrzebujących, przede wszystkim do chorych, starych, czy niepełnosprawnych; do wszystkich, którzy na co dzień mają trudności z przygotowaniem sobie posiłków.
– Dla ilu osób?
– Dojeżdżamy codziennie do ok. 150. Mamy cztery samochody, trzech kierowców. Odwiedzają ok. 30 miejscowości, dzienna trasa to mniej więcej 300 km; po całym powiecie raciborskim, oraz częściowo kozielskim: Zabełków, Nędza, Górki Śląskie, Sławików...
– Czy te obiady są płatne?
– Tak, są płatne. Dyrektor uważa, że coś otrzymane za darmo, nie bywa cenione. Mamy pewne dotacje z urzędu miasta; poza tym musimy sobie sami radzić. Obok kupna produktów trzeba opłacać personel, utrzymać samochody, naszą kuchnię i jadłodajnię...
– Ile kosztuje obiad z dowozu?
– Od 10,30 zł do 14.70 zł. Cena zależy od wysokości renty, czy emerytury. Obiady są dwudaniowe. Termosy na ogól wymienne.
– Czy macie sponsorów, dobrodziejów?
– Zwykle dawały nam parafie to, co ofiarowano na żniwnioku. Ostatni rok był bardzo suchy i nieurodzajny, widocznie rolnicy sami niewiele mają. Były kiedyś piekarnie, od których dostawaliśmy chleb, ale i to ustało.
Brakuje nam przede wszystkim kartofli, ale przyjmujemy chętnie każde warzywo, czy owoc.
– O ile wiem, jest jeszcze jadłodajnia przy ul. Różanej, niedaleko Rynku.
– Tak. Jedzenie jest u nas przygotowywane i tam zawożone. Placówkę finansuje Opieka Społeczna, my, wg umowy, dostarczamy gotowe jedzenie. Wydawanych jest tam dziennie od 30 do 60 obiadów; u nas na Kozielskiej jada 10 do 15 osób.
– Nieodpłatnie?
– Oczywiście.
– Pytanie osobiste: jak długo już tu Pani pracuje?
– Od 1995 roku.
– Z satysfakcją?
– Tak, cieszę się, że mogę pomagać tym, którzy pomocy potrzebują. Nie zawsze jest to łatwe.
Klasztor Annuntiata
Kto w godzinach południowych przechodzi obok klasztoru sióstr misjonarek przy ul. Starowiejskiej, zwykle zauważa sporą grupę ludzi siedzących koło wejścia z torbami w ręku. Czekają na jedzenie.
Obecnie rozdawaniem żywności zajmuje się siostra Alina.
– Zacznę od pytania, które postawiłem w placówce Caritas przy ul. Kozielskiej: czy są w Raciborzu ludzie głodni?
– Tak.
– Czy czasem jednak nie z własnej winy?
– To trudne pytanie; przyznaję: jest problem. Na przykład są dzieci niedożywione. Są rodziny, które nie dbają o nie; bywa, że dorośli są pijani i nie widzą nawet, że dzieci są głodne.
– Mówi Siostra o rodzinach patologicznych.
– Patologia nie bierze się sama z siebie. Są pewne rany wcześniejszego życia: brak miłości, pewne wewnętrzne blokady. Bardzo trudno to leczyć. Często przenosi się to na następne pokolenie. Ciężko z tego wyjść, tu trzeba leczenia.
– Ile obiadów wydajecie?
– Obecnie nie dajemy obiadów; dajemy suchy prowiant: chleb, bułki, kanapki – to, co inni nam dają. W pewnym stopniu jesteśmy dotowane przez miasto: kupujemy więc chleb – czasem mamy go z darowizny – dalej makaron i to, co jeszcze nam inni ofiarują.
Nie mamy warunków na stołówkę, ludzie biorą ze sobą jedzenie do domu. Tam ugotują, albo też jedzą tak, jak je otrzymali.
W soboty wydajemy zupę, zabierają ją w słoikach; oraz smalec.
– Ile osób przychodzi?
– Różnie; w soboty około 60 do 80 osób, w tygodniu 20 do 40, ale trzeba pamiętać, że za niektórymi stoją całe rodziny.
Wydajemy jedzenie w poniedziałki, wtorki i czwartki, zupę w soboty.
– Nieodpłatnie?
– Oczywiście. Prowadzimy przy okazji dla nich pewne spotkania duchowe: jest wspólna modlitwa, kilka słów z Pisma świętego i krótkie rozważanie. Słowo Boże to też pokarm.
– „Nie samym chlebem żyje człowiek, ale też słowem, które wychodzi z ust Bożych” – to słowa Jezusa, które wypowiedział przy kuszeniu po długim poście.
– Właśnie. Są tacy, którzy szukają czegoś więcej niż chleba. Niestety, nasza poczekalnia jest za mała na takie spotkania.
– Z tego wniosek, że obok biedy materialnej jest też bieda duchowa, a często obydwie są ze sobą powiązane.
– Tylko pojedyncze osoby żyją w zgodzie z Panem Bogiem. Jeżeli nie pytamy Pana Boga o sens życia, to trudno je sobie ułożyć, a jeśli pytamy zbyt późno, trudno z powikłań losowych wyjść. Rzadko kto ma ustabilizowane życie duchowe i domowe. Często pochodzą z rozbitych rodzin.
ks. Jan Szywalski