Żeby długo żyć trzeba mieć chęć do roboty
Katarzyna Przybyła obchodziła w marcu 90. urodziny, opowiedziała nam o swoim życiu
20 marca na ul. Wiejską w Jankowicach przyjechał burmistrz Kuźni Raciborskiej Paweł Macha wraz z kierowniczką Urzędu Stanu Cywilnego Katarzyną Emrich. Dołączył do nich sołtys Henryk Machnik. Wspólnie weszli do domu, w którym złożyli życzenia i przekazali prezenty solenizantce. Właśnie tego dnia minęło 90 lat odkąd Katarzyna Przybyła przyszła na świat. W 1925 r. urodziła się jako druga siostra. Po niej na świat przyszło jeszcze dwoje rodzeństwa. Rodzice Maria i Karol Belkius mieli małe gospodarstwo, w którym cała gromadka dorastała. Gdy mała Kasia miała 9 lat do jej rodziców przyszli bezdzietni ciotka Karolina z wujkiem Pawłem. Zaproponowali, że adoptują jedno z dzieci. – U mnie w domu wcale nie było biedy, nikt nie chodził głody, a rodzice zgodzili się na to chyba po to, żeby ktoś im mógł pomóc w gospodarstwie. A ja już wtedy bardzo lubiłam pracę – wspomina 90-latka. Takie praktyki nie były w tamtych czasach niczym niezwykłym.
Lata spędzone w szkole nie zostawiły tak wielu wspomnień jak to co działo się na gospodarstwie. – Miałam opinię małej wędrowniczki. Lubiłam biegać po Jankowicach. Często uciekałam ciotce i chowałam się u sąsiadów. Dużo jednak pracowałam na polu. Tam kopałam kartofle, gdy byłam nieco starsza zwoziłam je na wózku do domu – opowiada jubilatka. Jako młoda dziewczyna szybko wprawiła się do ciężkiej pracy. – Gdybym mogła to do dziś bym pracowała! – mówi zdecydowanie pani Katarzyna.
Gerard był kawalerem z sąsiedniej Rudy Kozielskiej, którego urzekł wdzięk młodej dziewczyny. Szybko przypadli sobie do gustu i już jako mąż wprowadził się do domu młodej żony. Mieszkali i gospodarowali razem z Karoliną i Pawłem Paprotnymi.
Na gospodarstwie lata wojenne nie odbiły piętna. Nikt z rodziny nie zginął, a jedynym wspomnieniem związanym z tamtym okresem jest opatrywanie radzieckiego żołnierza.
Życie na wsi mijało zgodnie z porami roku. W ciepłe dni wypasało się krowy i zbierało plony, w zimę szkubało się pierze u sąsiadów, co mieli gęsi. Z krowiego mleka sami robili masło, po świniobiciu była uczta. – Latem chodziliśmy do lasu na jagody i grzyby, które potem sprzedawaliśmy na targu – opowiada pani Katarzyna. Na targ jeździła regularnie na rowerze. Największe targowisko było wówczas w Rydułtowach, choć do Raciborza też się jeździło. – Potrafiłam na rowerze przywieźć dwa prosiaki do domu – przywołuje w pamięci. Ostatni raz na targ pojechała w wieku 60 lat.
Po śmierci męża Katarzyna dalej prowadziła swoje gospodarstwo. Miała krowę Strochulę, z którą była bardzo związana. Kiedy 77-letnia gospodyni miała już dość krowiego kopania podjęła decyzję żeby się Strachuli pozbyć. Wytrzymała bez zwierzęcia raptem kilka dni, po których postanowiła, że musi kupić sobie kozę. Tę nazwała Bestyja. Koza była towarzyszką pani Kasi aż do 2008 r. kiedy jej stan zdrowia znacznie się pogorszył. Wówczas musiała zrezygnować z jazdy na rowerze, opieki nad zwierzętami i pracy w polu. Przeprowadziła się do swojej bratanicy, gdzie mieszka do dzisiaj.
Katarzyna Przybyła nadal lubi przemierzać ulicę wiejską, tak jak robiła to w dzieciństwie. Dziś spaceruje z laską i odwiedza znajomych. Idąc obok głównej drogi wspomina swoje pole, które obrabiała po drugiej stronie. Pamięta też dzieci, które za nią biegały bo zawsze miała dla nich cukierki. – Zawsze im je kupowałam, bo na co innego miałam wydawać te pieniądze? – zastanawia się.
Solenizantka lubi oglądać teleturniej 1 z dziesięciu. Zaś na nasze pytanie o poradę dla tych, co chcieliby dożyć jej wieku radzi: żeby długo żyć trzeba mieć chęć do roboty! Reszta sama przyjdzie. Wiemy jednak, że poza pracą jako młoda dziewczyna piła dużo tranu, który przynosili jej wujkowi. Katarzyna jest jedyną z rodzeństwa, która dożyła tak sędziwego wieku więc może coś w tym jest...
My życzymy jubilatce kolejnych okazji do świętowania, a najlepiej to 200 lat.
Marcin Wojnarowski