Sobota, 20 kwietnia 2024

imieniny: Agnieszki, Czesława, Amalii

RSS

To była niedziela - wspomnienie Marka Rapnickiego o stanie wojennym

13.12.2021 07:00 | 3 komentarze | web, ż

- Tak się złożyło, że stan wojenny zbiegł się z moimi pierwszymi dorosłymi latami po zamieszkaniu w Raciborzu. Śnieg i srogie mrozy tamtej zimy potęgowały jeszcze poczucie opresji i bezsilności - wspomina czasy stanu wojennego Marek Rapnicki.

To była niedziela - wspomnienie Marka Rapnickiego o stanie wojennym
Marek Rapnicki pochodzi z Lublina. Z wykształcenia jest archeologiem. W Raciborzu, z którym związał się w 1980 roku, znany jest przede wszystkim ze swojej działalności kulturalnej, jako poeta, eseista, ale też animator kultury. Jest redaktorem naczelnym "Almanachu Prowincjonalnego".
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

To była niedziela. Koło ósmej rano usłyszeliśmy pukanie. Otworzyłem drzwi, a na słomiance stał kolega z pracy z butelką mleka w ręku (wtedy jeszcze korzystało się z usług roznosicieli mleka) i na moje zdumione spojrzenie odpowiedział: - Panie Marku, wojna! I po chwili: - Niech pan włączy telewizor! Z ekranu w kółko przemawiał gen. Jaruzelski. Po kilku chwilach wszystko stało się jasne.

Dolegliwości stanu wojennego przychodziły stopniowo – godzina policyjna, puste półki, żywność na kartki, milczące telefony, legitymowanie na ulicach i w autobusach, zakaz przemieszczania się, rosnąca nieufność, obawa o bliskich – ale od początku towarzyszyła, myślę, że nie tylko mnie, dojmująco gorzka świadomość, że oto naród po raz kolejny został przez władze komunistyczne o s z u k a n y ! Podeptano porozumienia gdańskie, co więcej, rychło okazało się, że PZPR knuła i przygotowywała się do przewrotu praktycznie od początku istnienia „Solidarności”.

Zaczęły dochodzić przerażające wieści o pacyfikacji kopalń w Katowicach i Jastrzębiu, o pierwszych ofiarach śmiertelnych z „Wujka”; mnie szczególnie dotykała wiadomość o zdobyciu przez czołgi i ZOMO strajkującego WSK w Świdniku, w którym mieszkały nasze rodziny. Aresztowany został pochodzący z Turza pod Raciborzem dyrektor zakładu Jan Czogała, który pozostał ze strajkującą załogą tego zbrojeniowego zakładu.

Tak się złożyło, że stan wojenny zbiegł się z moimi pierwszymi dorosłymi latami po zamieszkaniu w Raciborzu. Śnieg i srogie mrozy tamtej zimy potęgowały jeszcze poczucie opresji i bezsilności. Pociechę dawała wspólnota wiary: raz w miesiącu, w farze u ks. Pieczki odprawiano mszę za Ojczyznę; kończyła się gromkim „Boże, coś Polskę”, śpiewałem, stojąc w starych oficerkach ojca z ręką uniesioną w geście „V”. Tych ramion podniesionych wysoko było w Raciborzu kilka, może kilkanaście… Wyrzucano z pracy najlepszych (i jednocześnie najdzielniejszych) nauczycieli, znaliśmy listę kilkunastu internowanych z raciborskich zakładów; w muzeum, gdzie wówczas pracowałem, od czasu do czasu pojawiał się oficer SB, któremu nasza instytucja zaczęła „podlegać”…

Dziś, kiedy wspominam tamten czas, wyobrażam sobie szklarnię pełną pięknych i różnorodnych, pnących się do światła roślin (tzw. karnawał „Solidarności”), które nagle w jednej chwili zostały brutalnie i podstępnie zmrożone i pozbawione słońca. Soldateska Jaruzelskiego (junta juje – jak mawiali wtedy Polacy) zatrzymała Polskę w rozwoju, odgrodziła ją od wolnego świata, a społeczeństwu na długie lata odebrała nadzieję na zmiany. Niestety, myślę z goryczą także o tym, że w Brukseli Rzeczpospolitą, jak się mawia – wolną Polskę, reprezentują dziś, z woli G.Schetyny z PO, tacy spadkobiercy gen. Jaruzelskiego jak Miller, Cimoszewicz, Belka czy Rosati.

Marek Rapnicki


Zobacz również: