Sobota, 23 listopada 2024

imieniny: Adeli, Klemensa, Orestesa

RSS

Chińczycy przesiadają się na kolej, a Polacy na rowery

02.04.2019 00:00 sub

List do redakcji

Był sobie niebogaty staruszek. Poszedł do „Koła fortuny” i wygrał samochód. Wnuki już się cieszy­ły, że teraz będą jeździć, a tu dziadek wygarnął do­broczyńcom, że mają sobie to auto zabrać, bo on do garażu wstawił rower, co to go za trzy renty kupił, i auto już mu się nie zmieści. A może i kosiarkę so­bie sprawi, to też nie będzie moknąć...

Przełóżmy to teraz na nasz grunt. Kilka rządów temu Jastrzębie Zdrój (dalej: JZ) na fali zachłyśnięcia się transportem indywidualnym (i prywatnych inte­resów przewoźników autobusowych) pożegnało się z koleją pasażerską (1997 W-aw i Zeb., 2001 reszta świata). W owym czasie górników dowoziły autobu­sy, a w Polsce zarejestrowanych było 12 mln samo­chodów. Przyszedł rok 2019. Na naszych ulicach 2,5 raza tyle aut, a w Jastrzębiu brak przewozów kopal­nianych, więc samochodów z 10 razy tyle, co 20 lat wcześniej. A dróg nie przybywa. Ale oto z nowym rokiem i nowymi wyborami za pasem przyszła i no­wa nadzieja: rząd hojną ręką obiecał 0,5 mld na ko­lej dla JZ (ściepa po dwie dychy od każdego Polaka w wieku produkcyjnym). Dlaczego dla Jastrzębia? Bo jest symbolem. Ale co to ma właściwie wspólne­go z tamtą opowiastką? Ano nasi samorządowcy za­chowują się dokładnie jak ten dziadek: nie chcą kolei w dwóch z trzech kierunków, w których jej odtwo­rzenie obyłoby się bez kosztów ludzkich (wywłasz­czenia) i nieprzewidywalnych (szkody górnicze), bo trzy lata temu umyślili sobie, że wybudują w śladzie kolei do Wodzisławia Śląskiego i Cieszyna dróżki ro­werowe (co próbowaliśmy im już w 2016 roku wy­perswadować). Oczywiście: utopili w to, jak twier­dzą, 20 milionów złotych, ale, na litość boską (sam nie wierzę, ale tak się mówi...), jeżeli cała Polska ma się na nas składać, to trza brać! Zapomnieć o wyda­nych 20 mln i zgarnąć 20 razy tyle! Drugiej szansy nie będzie.

Jeżeli cała Polska ma się zrzucać na kolej z powo­du jednego miasta, to niech nasz niesmak z tego jaw­nego rabunku osłodzi świadomość, że to kolej dla połowy województwa i może będziemy mieć oka­zję jej użyć, choć nie znajdujemy żadnego powodu, by odwiedzać akurat Jastrzębie. Że ta kolej zmniej­szy ilość zanieczyszczeń eksportowanych ze Śląska na kraj przy pomyślnych wiatrach. A tak stanie się tylko wtedy, gdy za te pieniądze odtworzymy linie kolejowe z JZ do Cieszyna (dokładniej: z Moszcze­nicy do Zebrzydowic) i do Wodzisławia Śląskiego, na Pawłowice zaś – gdy ustabilizują się szkody gór­nicze. Bo pomysł, żeby zasypywać pieniędzmi dziu­rę, która upada po metrze na rok i bajania o tym, że pociągi pomkną tamtędy z prędkością 100 km/h, dzięki czemu dojadą do Katowic o 10 minut prędzej (to 15% czasu przejazdu), kiedy znający się na pro­blemie od razu widzą niekończący się ciąg remon­tów i autobusową komunikację zastępczą, to dywer­sja! Ale te pociągi nie dojadą prędzej. A tak dokład­nie – wcale nie dojadą, bo w większości przypad­ków pasażerowie zostaną dowiezieni na przesiadkę w Orzeszu. Bezpośrednich pociągów ze ślepego Ja­strzębia będzie mało, bo dlaczego niby Wojewódz­two miałoby płacić za ich dublowanie? Technicznie zaś: odcinek z Orzesza do Katowic jest wykorzysty­wany w stopniu niepozwalającym na „dorzucenie” wielu pociągów pasażerskich z JZ.

Czy wiesz, drogi czytelniku, ile kosztuje budowa kolei? Jeśli mamy miejsce, na którym ona już była: 1,5 mln zł za kilometr, dodatkowe 0,5 mln na trakcję.To 2 mln/km. W naszych warunkach terenowych drugie tyle na obiekty inżynieryjne, jak szacował za­przyjaźniony naczelnik SE PLK, kiedy rozmawiali­śmy o linii do Głubczyc. A ile trzeba by odbudować? 30 km od samych Pawłowic do Wodzisławia, do te­go 14 km w stronę Cieszyna. Jeszcze wiadukt nad autostradą i podciągnięcie nasypów do jego pozio­mu, ale te kopalnia chętnie usypie, pozbywając się bergi. Czyli mieścimy się w 200 mln + „wina Tuska”, co nam przysypał autostradą linię do Wodzisławia. Ale to koszt kilku milionów (betonu za milion, sta­li za dwa, przemnóżmy sumę przez trzy, żeby wy­starczyło na robotników i inżynierów – to oszacowa­nie zgadza się z przykładami realizacji). Po co więc wydawać 2 razy tyle? Budowa nowych linii kolejo­wych to szczytny cel, ale my, mieszkańcy wsi, też ma­my prawo jeździć pociągiem, a nie tylko „kryka a po miedzy”, zaś odbudowa, za którą się opowiadamy, przywraca kolej w trzech wsiach – razem 7 tysiącom mieszkańców (że Ruptawy z jej 4 tysiącami nie liczę, by nie mieszać kierunków). To 1/10 takiego Jastrzę­bia, ale za to mieszkańcy wsi z zasady pracują poza nimi, zaś mieszkańcy miast – w. Wniosek: my tym bardziej tej kolei potrzebujemy.

Postawmy jedno ważne pytanie: po co ta cała ko­lej [pasażerska]? Słuchając władz JZ można by dojść do wniosku, że po to, by wszyscy mieszkańcy Ja­strzębia potrafili jak najprędzej dojechać do Kato­wic („coby gorole mieli czym uciyc, jak im wszystki gruby pozawiyrajóm” – ja tego nie wymyśliłem!). A gdziekolwiek indziej, to niech sobie pospólstwo jeździ rowerami – wtórują okoliczne samorządy. Czy nie gryzie się Wam to z widokiem pełnego parkin­gu pod każdym UM? Z korkami na drogach o wpół do czwartej? Nikt nie bierze pod uwagę siedmiu se­tek studentów z naszych okolic, którzy studiują na Politechnice Śląskiej. Ani dwóch setek tych, którzy od nas dojeżdżają do Cieszyna (mowa o wydzia­łach UŚ-u, bo druga mieszcząca się tam uczelnia jest tak tajna, że nie chciała nam nawet zdradzić ilo­ści studentów...) Ani mieszkańców okolicznych wsi, którzy pracują w Jastrzębiu, Wodzisławiu, Cieszy­nie i Rybniku (a i miastowi niekoniecznie mają pra­cę akurat u siebie albo w Katowicach). Ani setek sa­mochodów oznaczonych SJZ, stojących co niedzielę rządkiem od ośrodka w Olzie aż do skrzyżowania z drogą 78.

Zastanówmy się, jak to jest, że przed transforma­cją: przemysł truł, filtrów nie stosowano, wszystkie chałupy były opalane węglem i nieocieplone do te-go,a śmieci paliło się w piecu. Teraz mamy XXI wiek: z przemysłu ciężkiego mało co zostało, elektrownie z filtrami siarki, domy jak termosy, węgiel drogi, co wygodniejsi ogrzewają gazem, plastiki na segrega­cji, a spalić nie wolno nawet liści (absurd na kolej­ną opowieść). Skoro więc wszystko wskazuje na ko­nieczność poprawy, a powietrze tak samo trujące, to może jednak te 20 mln samochodów osobowych – bo tyle przybyło od upadku PRL-u – nie jest bez winy? I paliwa do woli, co nie jest bez znaczenia. Jeżeli więc nie chcemy tu zdychać na płuca, to naszym prioryte­tem, poza edukacją, powinien być transport publicz­ny wygodniejszy od indywidualnego. A to zapew­nia tylko kolej. Kto ma ochotę – zabierze sobie do pociągu rower. I budujcie te ścieżki, oby jak najwię­cej. Ale nie w poprzek potrzeb społeczeństwa! Niech mi ktoś pokaże, że jego dzieciak dojedzie do szkoły tą bezpieczną ścieżką rowerową zbudowaną na od­ludziu zamiast linii kolejowej. Wydajcie te pieniądze lepiej na wyasfaltowanie chodnika, po którym gów­niarze bezpiecznie dojadą do i wrócą ze szkoły, za­miast liczyć na turystów. Bo oni z definicji przeja­dą się raz i szlus – zostali zaspokojeni. Nie należy zapominać o warunkach terenowych, jakich wyma­ga kolej. Bo w tym aspekcie jest ona nieporówna­nie bardziej wymagająca, niż inne środki transpor­tu: wzniesienia do 10 m na kilometr i kilometrowe promienie łuków (wszystko to dla linii drugorzęd­nej!). Do czego zmierzam: jeżeli dysponujemy takim skarbem, jak ślad po linii kolejowej, to marnotraw­stwem jest go rozkopać albo wykorzystać do innych celów, bo wytyczenie nowego w naszym zurbanizo­wanym regionie graniczy z cudem. Droga dla rowe­rów zaś może sobie biec górkami i zawijasami, byle miała gładki asfalt. No i dobrze, gdyby miała jesz­cze cel: łączyła obiekty, które chcemy lub musimy odwiedzać.

Zastanawia nas jeszcze jedno: przez najbliższe 3 lata ma powstać „studium wykonalności”. Sto lat temu w takim czasie te linie pobudowano! Teraz jest gotowy ślad, są nasypy. Wystarczy odbudować wia­dukty, które lekkomyślnie pozwolono ukraść i po­zostałe, które z lubością każą rozwalać urzędnicy (w tych, które biegną nad torami, w akcie szczegól­nej łaski zabudowują przepusty dla rowerzystów...) Tu trzeba przyznać, że złodzieje chociaż przyczółki zostawili... Wszystko to wygląda, jak zbieranie na rynny do kościoła i lament farorza, kiedy przyszła firma i naprawiła. A chodziło o to, by zbierać i nigdy nie nazbierać! I tu chodzi o to samo: by narobić fer­mentu przed każdymi kolejnymi wyborami, a wła­dze i tak jeżdżą samochodami, więc żadna kolej nie jest im do szczęścia potrzebna. Szkoda tylko, że do władzy zawsze garną się ci, którzy z niczym innym by sobie nie poradzili. Jak ten „Julek Cezary” z an­gielskiej komedii: „Nie warto być cesarzem”– skarży się. „Żebyś wiedział!” – jego żona na to. „Nie żartuj. Co innego miałbym robić? W szkole obrywałem sa­me pały.”

Gdyby TEK istniało, kiedy budowano autostrady, mielibyśmy teraz powody do świętowania. Bo albo A1 w tej dziurze na przecięciu linii kolejowej leciała­by 5 m wyżej, pod nią zaś na przyjęcie pociągów cze­kał piękny tunel, który w owym czasie wystarczyło tam włożyć i przysypać, albo powiedzielibyśmy te­raz „a nie mówiłem?” Ale wtenczas byliśmy młodzi i głupi. Jan Psota, Towarzystwo Entuzjastów Kolei

Słowniczek, w kolejności wystąpienia:

berga – kamień; w domyśle

z hałdy,

kryka – laska, kostur,

gorol – nie-Ślązak; i też się nie obrażajcie – „nikt nie

jest doskonały”

gruba – kopalnia,

farorz – proboszcz,

gówniarz – tutaj pieszczotliwie

  • Numer: 14 (959)
  • Data wydania: 02.04.19
Czytaj e-gazetę