Sobota, 23 listopada 2024

imieniny: Adeli, Klemensa, Orestesa

RSS

Szpilka i szminka: Kobiety idealne rodzą się w Nędzy

02.08.2016 00:00 red.

Szyje, gotuje, robi na drutach, zajmuje się wnukami i znajduje jeszcze czas na aktywność społeczną. Ideał? A skąd, po prostu tak mnie wychowano – mówi Adela Lepiarczyk i tłumaczy, że miłość do prac domowych odziedziczyła po mamie, a społecznikostwo po ojcu.

Igła w stogu siana

Wychowała się na wsi i jak wiele młodych dziewcząt musiała przywyknąć nie tylko do zajęć domowych, ale i tych w polu. Pasją taty Pawła, na co dzień pracownika roszarni, był sport. Przez wiele lat grał w drużynie LKS Nędza. Nic więc dziwnego, że mała Adela Stroka, która najpierw kibicowała ojcu podczas meczów, wkrótce sama zaczęła grać.

Mama robiła na drutach, szydełkowała i przede wszystkim szyła. Spod jej igły wychodziły ubrania dla całej rodziny. – Pamiętam, że jak szłam do pierwszej klasy to uszyła mi granatową garsonkę z wywijanym białym kołnierzykiem. Szkoda, że nie zachowały się żadne zdjęcia, bo byłam z niej bardzo dumna – wspomina pani Adela, która od najmłodszych lat szkicowała swoje pomysły na sukienki, bluzki i spodnie, ale bardziej od krawiectwa interesowało ją fryzjerstwo. – Kiedy tato zaobaczył moje rysunki to zawyrokował, że taki talent nie może się zmarnować i powinnam jednak zostać krawcową. Posłuchałam go i tej decyzji nigdy nie żałowałam – podkreśla pani Adela, która wybrała szkołę zawodową w Raciborzu.

Do przyszłej pracy najlepiej przygotowały ją jednak praktyki, które odbywała w filii Spółdzielni „Jedność” z Pietrowic Wielkich, która w Kuźni Raciborskiej miała punkt szycia na miarę. – Kierownikiem tego punktu był Herbert Muzykant, który prowadził też dział męski. Dzięki temu, że znajdował się on obok działu damskiego, przyglądałam się często jak oni pracują i później nie miałam problemów z uszyciem spodni, marynarki czy płaszcza. To była zresztą znakomita nauka praktycznego zawodu – opowiada pani Adela, która w 1973 roku dostała w prezencie od rodziców własną maszynę do szycia. Polski Łucznik okazał się nie do zdarcia. Pani Adela szyje na nim do dziś ubrania, torebki, a nawet skóry. – Moja pierwsza własnoręcznie wykonana praca, to były spodnie. Wzięłam miarę, zrobiłam wykrój, ale zanim zaczęłam wycinać pomyślałam, że będzie lepiej jeśli z każdej strony dodam trochę centymetrów, żeby nie zmarnować z trudem zdobytego materiału. W ten sposób uszyłam spodnie, do których mogłyby wejść dwie, a nie jedna dziewczyna – opowiada o swoich początkach pani Lepiarczyk, która na końcowy egzamin zawodowy przygotowała kolorową, odcinaną w pasie sukienkę z batystu z krótkimi rękawami i rozkloszowaną spódnicą. Tym razem żadnej wpadki nie było, a dobra ocena komisji zachęciła ją do kontynuowania nauki na półrocznym kursie przygotowującym do egzaminu mistrzowskiego, który zdała celująco.

Pierwszą pracę podjęła w Spółdzielni Inwalidów „Raciborzanka” na produkcji, a potem w punkcie szkoleniowym, gdzie przygotowywała niepełnosprawnych do pracy chałupniczej.

Na zajęciach z krawiectwa nikt się nie miga

Za namową koleżanki, w 1981 roku przeniosła się do szkoły zawodowej przy ośrodku dla głuchoniemych. – W maju wychodziłam za mąż, a we wrześniu zaczynałam pracę w szkole. Z głuchoniemymi nigdy wcześniej nie pracowałam, ale z nawiązaniem z nimi kontaktu nie miałam żadnych trudności. Na początku odczytywałam słowa z ruchu ich warg. Później nauczyłam się migać, więc było nam łatwiej. Gdybym jeszcze raz miała decydować o swoim zawodowym życiu, od razu chciałabym trafić do ośrodka, bo ta praca sprawiała mi ogromną przyjemność i satysfakcję – podsumowuje pani Lepiarczyk, która z racji wykonywanego zawodu musiała uzupełnić swoje wykształcenie. Najpierw była szkoła średnia, potem roczny kurs pedagogiczny w Katowicach, a na koniec kurs migowy pierwszego i drugiego stopnia. – Do dziś bardzo miło wspominam wyjazdy z młodzieżą na zielone szkoły i wycieczki, bo z nimi nigdy nie było żadnych problemów. Wiosną jeździliśmy w Bieszczady, a jesienią w Beskidy. Chodziliśmy po górach, a nasz dyrektor Wiktor Bugla słynął z tego, że podczas tych wędrówek układał wiersze – wyjaśnia pani Lepiarczyk i dodaje, że jej przełożony był dla niej zawsze ogromnym autorytetem. Miał dar przemawiania do młodzieży i równie dobrze radził sobie z kadrą pedagogiczną – dodaje.

W czasach kryzysu pracownia krawiecka szkoły zawodowej miała świetne pomysły na zasilenie swojego budżetu. – Z materiałów, które z trudem zdobywało się na rynku, szyłyśmy z uczennicami pościel i zasłony, które potem sprzedawałyśmy na kiermaszach odbywających się na terenie ośrodka – mówi pani Adela i na dowód pokazuje zdjęcia. Ze swoimi wychowankami ma wciąż dobry kontakt. Jest zapraszana na spotkania klasowe i szkolne jubileusze. – Cieszę się, że one wciąż o mnie pamiętają, choć bardzo dużo uczennic od lat mieszka w Niemczech. Takie spotkania po latach są zawsze bardzo wzruszające. Mam też satysfakcję, że czegoś te dziewczyny nauczyłam i przydało im się to w życiu – opowiada pani Lepiarczyk.

Kiedy zaczęły się problemy z naborem do klas krawieckich, pani Adela musiała się przekwalifikować i zaczęła prowadzić w szkole zajęcia z gastronomii. – Uwielbiam gotować i piec, więc żadnego problemu w tym nie widziałam. Po raz kolejny mogłam robić to, w czym się dobrze czułam – wspomina po latach.

Kobieta aktywna nie ma czasu na nudę

Mimo że od dziesięciu lat pani Adela jest już na emeryturze, na bezczynność nie narzeka. Zorganizowała cztery klasowe spotkania absolwentów szkoły w Nędzy. Pierwsze odbyło się na miejscu, ale następne były już wyjazdowe, najczęściej trzydniowe, w atrakcyjnych do zwiedzania miejscach. – Zanim odnalazłam wszystkich rozsianych po świecie uczniów, minęło trochę czasu, ale zobaczenie ich po tylu latach zrekompensowało mi trudy pracy organizacyjnej. Na szczęście żyje jeszcze nasza wychowawczyni Maria Tumułka, a moje koleżanki i koledzy chętnie przyjeżdżają na spotkania nawet z Niemiec – tłumaczy organizatorka tego przedsięwzięcia i śmieje się, że na takich imprezach to już zęby zjadła.

Przez ponad 20 lat gościła na swoim podwórku pielgrzymów, którzy szli z Raciborza do Częstochowy. – Gotowałam dla ponad osiemdziesięciu osób. Najczęściej serwowałam dwa rodzaje zup, kompot i kawę. Raz akurat przyszli do nas po ślubie córki, więc ugościłam ich poweselnymi daniami. Panowie wspominali to jedzenie jeszcze przez wiele lat – mówi ze śmiechem pani Adela, która siedem lat temu zaczęła działać w Stowarzyszeniu Kobiet Aktywnych. – To był dla mnie dobry moment na rozpoczęcie pracy społecznej, bo właśnie zmarł mój mąż i chciałam się czymś zająć. Poza tym brakowało mi kontaktów z ludźmi, więc gdy moje koleżanki Jadwiga Przybyła i Anna Gądzikiewicz zaprosiły mnie na pierwsze spotkanie kobiet, z chęcią przyszłam i od razu zostałam wybrana na przewodniczącą – tłumaczy pani Adela, która kierowała Stowarzyszeniem przez sześć lat. – To był bardzo intensywny okres w moim życiu. Organizowałam wyjazdy na operetkę i basen, wycieczki, konkursy potraw regionalnych a nawet pisałam programy, dzięki którym mogliśmy się starać o dofinansowanie naszej działalności. Jestem dumna z tego, że udało mi się przełamać tremę. Przemawiałam do ludzi i oni mnie słuchali. A najważniejsze, że gdy zaczynałyśmy działać było nas piętnaście, a teraz przychodzi do Stowarzyszenia ponad pięćdziesiąt pań i to nie tylko z Nędzy – podkreśla pani Lepiarczyk, która rok temu zrezygnowała z funkcji prezesa przekazując ją Jadwidze Przybyle.

Dziś najwięcej czasu poświęca wnukom: 5-letnim bliźniakom Aleksandrowi i Jakubowi i 9-letniej Kindze. Obie córki, Ewelina i Zuzanna trafiły, tak jak mama, do ośrodka dla głuchoniemych w Raciborzu. Starsza jest dietetykiem, a młodsza pracuje w administracji (jest osobą wspierającą proces edukacji). Pani Adela wciąż szyje i wciąż sprawia jej to przyjemność. Mieszka w swoim rodzinnym domu w Nędzy razem z mamą oraz rodziną młodszej córki. Na nudę nie ma czasu, bo jak się w genach po rodzicach odziedziczyło aktywność, to bezczynne siedzenie nie wchodzi w grę. – Mama nas bardzo kochała, ale trzymała krótko, dzięki czemu i ja, i siostry wyniosłyśmy z domu wiele cennych umiejętności. Moje córki też musiały być od dziecka samodzielne i takiej samodzielności uczę teraz wnuki. Mam nadzieję, że i one zostawią po sobie coś, z czego będą mogły być dumne – podsumowuje pani Adela.

Katarzyna Gruchot

  • Numer: 31 (820)
  • Data wydania: 02.08.16
Czytaj e-gazetę