Sobota, 23 listopada 2024

imieniny: Adeli, Klemensa, Orestesa

RSS

Bezdomny Zbyszek został pochowany z honorami

05.07.2016 00:00 red.

Zbyszek był bezdomny. Znali go niemal wszyscy mieszkańcy Starego Miasta. Gdy tragicznie zmarł, zorganizowano zbiórkę pieniędzy na jego pogrzeb. Były kwiaty, dębowa trumna i tłum w kościele. Ale przede wszystkim słowa pełne ciepła. – Mieszkańcy zdali egzamin z człowieczeństwa – podkreśla ks. prałat Bogusław Płonka.

WODZISŁAW ŚL. „Zbyszek nie żyje. Bezdomny. Ten, który tak głośno krzyczał”. Smutna wiadomość o śmierci Zbyszka rozeszła się wśród wodzisławian – a głównie mieszkańców Starego Miasta – lotem błyskawicy. 20 czerwca znaleziono zwłoki Zbyszka w stawie przy ul. Bogumińskiej. Miał 54 lata.

Ktoś może pomyśleć: „No i co z tego? Po co opisywać pogrzeb bezdomnego?”. Jest powód. Śmierć tego człowieka nieoczekiwanie wyzwoliła wiele dobra. – Mieszkańcy i parafianie zjednoczyli się. Pokazali, że w ich sercach są duże pokłady człowieczeństwa, chrześcijaństwa i tolerancji wobec ludzkich słabości – zauważa zapytany przez nas ks. prałat Bogusław Płonka, proboszcz parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Wodzisławiu Śl.

Dzielono się z nim jedzeniem

Zbyszek krystaliczny nie był. Miał problem z alkoholem. Wędrował od sklepu do sklepu na Starym Mieście i prosił o pieniądze. Ale pieniędzy nie chciano mu dawać, bo było wiadomo, że przepije. Dostawał więc głównie odzież i jedzenie. Na obiad szedł do sióstr Boromeuszek. Nie raz wyprały mu ubranie i pozwalały się wykąpać. W piekarni dzielono się z nim pieczywem. W kolejnych punktach innymi produktami. – U nas w sklepie dostawał bateryjki, bo słuchał radia, głównie Radia Maryja. Koleżanka nabijała mu zapalniczkę gazem. Chodził za nią i prosił: „Ale proszę cię, nabij, nie bądź taka, ja wiem że ryczałem, ale ja byłem głupi, już taki nie będę” – wspomina pani Karina ze Starego Miasta, która zorganizowała zbiórkę pieniędzy na pogrzeb Zbyszka.

Serce miękło

Gdy Zbyszek był pod wpływem, głośno krzyczał. Ale nie był agresywny. Mieszkańcy lubili go i przebaczali mu. Mówią, że miał w twarzy coś z dziecka. Potrafił zmiękczyć serce. Był ciepły i mimo swoich słabości – dobry. Pomagał innym, nigdy nie odmawiał. Zawsze też prosił, a nie wymuszał. – Jeden pan opowiadał mi, że Zbyszek zapukał do niego w czasie Wigilii i zapytał o gościnę. Pojadł, ogrzał się i znów ruszył w drogę – dodaje pani Karina.

Zbiórka pieniędzy

Kiedy Zbyszek zmarł, najpierw były pytania o termin pogrzebu. Mieszkańcy deklarowali swój udział i chęć dołożenia się. Nie chcieli, by był to wyłącznie skromny pochówek zorganizowany przez opiekę społeczną. Zbiórką pieniędzy zajęła się pani Karina. Udała się do lokalnych przedsiębiorców, właścicieli i pracowników punktów na Starym Mieście. Uzbierała na palmę pogrzebową. Na tym się nie skończyło. Już kolejnego dnia mieszkańcy przychodzili do niej sami, żeby przekazać swoją cegiełkę. – Najpierw zamówiłam u księdza mszę od mieszkańców. Następnego dnia dalej przychodzili i kwota urosła. Zamówiłam mszę roczną, tym razem u Salezjan. Ale mieszkańcy wciąż przekazywali pieniądze. Nawet w dniu pogrzebu. Ustaliliśmy, że kupimy za to kwiaty i znicze, które będziemy nosić na grób Zbyszka – mówi pani Karina.

Za pomoc w parafii

To nie wszystko. Ks. prałat Płonka zadecydował, że zmarły zostanie pochowany nie na cmentarzu komunalnym, a na cmentarzu parafialnym przy ul. Pszowskiej. W ten sposób uszanował wolę mężczyzny. – Przez kilka lat Zbyszek był pomocnikiem gospodarza naszego obiektu. Był to etap jego trzeźwości. Dbał o kościół, probostwo, ogród i cmentarz. Mieszkał w domu parafialnym. Kopał też groby. Był bardzo zaangażowany w pracę. Często mówił, że jak chodzi po cmentarzu, to rozmawia z duszyczkami. To pokazywało jego wiarę i pozytywne nastawienie wobec zmarłych. A później prosił: „proboszczu, a jak ja kiedyś umrę, to pochowajcie mnie tam, na Pszowskiej” – wspomina ks. proboszcz.

Grabarz wykopał grób za darmo. Ubrania przekazała właścicielka komisu. A ponieważ mieszkańcy pokryli część wydatków związanych z pogrzebem, to zakład pogrzebowy mógł przekazać dębową trumnę, która była wieziona eleganckim samochodem.

Dobrze wspominali Zbyszka

W nabożeństwie żałobnym uczestniczyło mnóstwo osób. Było dwóch księży i dwóch ministrantów. – Cały kościół ludzi. Siostry zakonne, przedsiębiorcy, pracownicy sklepów, przedstawiciele mieszkaniówki i MOPS–u. Został pochowany z wielką czcią. Nikt Zbyszka źle nie wspominał. Tylko dobrze. I różne sytuacje z nim związane, ale te pozytywne – wylicza pani Karina.

Kochał Boga

Zbyszek zawsze był blisko kościoła. Nawet wtedy, gdy znów zaczął pić. Mówił, że boi się Pana Boga, śmierci i złych ludzi, którzy mogą zrobić mu krzywdę (kilka lat temu był świadkiem kradzieży w punkcie handlowym, ale dzięki jego zeznaniom udało się schwytać złodziei. Za to w odwecie został bardzo brutalnie pobity, ale ostatecznie sprawcy trafili do wiezienia).

Do kościoła Zbyszek przychodził i trzeźwy, i pod wpływem. Gdy był trzeźwy, modlił się swoimi słowami, wyznawał spontanicznie wiarę. Potrafił wykrzyczeć: „Kocham Boga! Boję się Boga, ale kocham Boga!”.

Kropidło w prezencie

Cenił księży. Byli dla niego autorytetem. – W okresie, gdy nie pił, pojechał na spotkanie trzeźwościowe do Lichenia. Było to dla niego istotne wydarzenie. Ale koncentrował się też na straganach. Nie kupował nic dla siebie. Mówił, że musi kupić jednemu księdzu kropidło, bo nie ma, a innemu księdzu dzwonki. I na nic tłumaczenia, że przecież księża kupią sobie sami. On chciał zrobić im prezent, bo byli dla niego ważni – wspomina pan Andrzej ze Starego Miasta.

To my wiele zyskaliśmy

Ks. prałat Płonka jest wzruszony postawą mieszkańców, którzy licznie towarzyszyli Zbyszkowi w ostatniej drodze. – Zdali egzamin z człowieczeństwa. Sami widzimy, że dziś takie postawy jak zaangażowanie się w życie drugiego człowieka, nawiązanie z nim komunikacji i empatia są coraz rzadsze. Jestem dumny z mieszkańców i ich pięknej postawy. Spełniliśmy wobec Zbyszka dwa uczynki miłosierdzia – umarłych pogrzebać oraz modlić się za żywych i umarłych – podkreśla kapłan. Zwraca też uwagę na jeszcze jeden istotny aspekt. – Często myślimy, że jeśli spełniamy dobry uczynek, to robimy to dla drugiej osoby. Ale w tej sytuacji to my sami najwięcej zyskaliśmy. Ubogaciliśmy nasze wnętrza i zjednoczyliśmy się – puentuje ks. proboszcz.

(mak)

  • Numer: 27 (816)
  • Data wydania: 05.07.16
Czytaj e-gazetę