Czy wodzisławski komis oszukiwał klientki? Mamy czują się pokrzywdzone
Grupa matek czuje się oszukana przez właścicielkę komisu, który do niedawna działał przy ul. Kubsza w Wodzisławiu. - W kwietniu ubiegłego roku oddałam do odzieżowego komisu dwie zimowe kurtki, z których wyrosła moja córka. W lutym okazało się, że właścicielka nie chce zwrócić mi ani kurtek, ani pieniędzy - mówi Joanna Z. z Radlina. Kobieta za pośrednictwem mediów społecznościowych zaczęła szukać klientek, które czują się pokrzywdzone w związku z działalnością komisu. - Zgłosiło się mnóstwo mam - podkreśla.
WODZISŁAW ŚL., RADLIN Grupa matek czuje się oszukana przez właścicielkę komisu, który jeszcze na początku lutego działał przy ul. Kubsza. Jedna z mam poczuła się na tyle pokrzywdzona, że za pośrednictwem mediów społecznościowych zaczęła szukać klientek, które zostały podobnie potraktowane. - W ciągu 1,5 godziny zgłosiło się mnóstwo mam. Byłam w szoku, że skala problemu jest tak duża - mówi Joanna Z. z Radlina (nazwisko do wiadomości redakcji).
Regulaminu nie widziała
W kwietniu ub. r Joanna Z. oddała do komisu dwie zimowe kurtki, z których wyrosła jej córka. - Właścicielka z góry ustaliła, że po sprzedaży za każdą z kurtek dostanę 10 zł. Podpisałam kartkę, z której wynikało, że oddaję kurtki. Prawdopodobnie była tam również informacja, że zapoznałam się z regulaminem, ale ja tego regulaminu nie widziałam - mówi pani Joanna.
Pod koniec września pani Joanna pojawiła się w komisie ponownie. Nie przychodziła wcześniej, bo nie sądziła, że ktoś może kupić w lecie zimowe kurtki. - Moje kurtki jeszcze wisiały. Byłam zaskoczona, bo jedna została wystawiona za 40 zł. To dużo, bo nowa kosztowała 45 zł. Ale właścicielka przekonywała, że tak musi być, bo ona ma na tym zarobić - wspomina mieszkanka Radlina.
Później pani Joanna odwiedziła komis w styczniu tego roku (wtedy usłyszała od właścicielki, że jest zima, więc kurtki powinny się sprzedać).
Niech pani sobie poszuka
9 lutego pani Joanna przyszła do komisu z zamiarem odebrania swoich dwóch kurtek. Ale okazało się, że nie dostanie ubrań, ani pieniędzy. Dowiedziała się też, że komis zostanie zlikwidowany. W kartonach znajdowały się ubrania wyprzedawane po 1 zł lub 2 zł. - Dałam właścicielce kartkę, którą wydała mi w dniu pozostawienia kurtek w komisie. Powiedziała: „Kurtki nie sprzedały się, ale nie wiem gdzie są. Niech pani sobie poszuka. Tu są wieszaki, tu są kartony, niech pani sobie szuka”. Do tej pory zawsze byłam miła, ale to co powiedziała, zdenerwowało mnie. Powiedziałam, że skoro nie odda mi kurtek, to niech da mi pieniądze, na które się umawiałyśmy. Nie dała. Zadzwoniłam więc do mamy, żeby powiedzieć jej, że zostałam oszukana. Właścicielka, kiedy to usłyszała, wyrzuciła mnie z komisu. Mnie i moją 4-letnią córkę, której powiedziała, że ma głupią mamę - relacjonuje pani Joanna.
Interwencja policji
Radlinianka wezwała policję. Interwencja zakończyła się szybko. - W rozmowie z właścicielką komisu policjanci ustalili, iż w momencie zostawiania rzeczy w jej placówce klienci podpisują stosowną umowę oraz zapoznają się z regulaminem. Tak miało być również w wypadku zgłaszającej. Właścicielka oświadczyła, iż zgłaszająca nie może żądać wydania zostawionej wcześniej rzeczy, gdyż minął już czas (określony w zawartej umowie) na odebranie zostawionego towaru. Z uwagi na powyższe ustalenia policjanci poinformowali zgłaszającą o przysługujących jej prawach dochodzenia swoich racji na drodze cywilno-prawnej i na tym interwencję zakończyli - informuje mł. asp. Joanna Paszenda z policji w Wodzisławiu Śl.
W ten sam dzień mąż pani Joanny również był w komisie z prośbą o oddanie ubrań lub pieniędzy. Ale nic nie wskórał. Przy okazji nagrał komórką film. Z nagrania wynika, że właścicielka wyrzuciła kurtki - taka informacja pada z jej ust.
Po kolejnych wizytach pani Joanna otrzymała od właścicielki 20 zł. - Przyszłam kolejny raz. Powiedziałam jej, że znalazłam osoby, które zostały potraktowane tak jak ja. Podałam jej różne przykłady. Wydawała się zaskoczona. Oddała mi 20 zł. I kazała opuścić komis. Mnóstwo nerwów mnie to wszystko kosztowało - puentuje pani Joanna.
Inne mamy piszą
Równocześnie radlinianka za pośrednictwem mediów społecznościowych szukała klientek, które czują się pokrzywdzone w związku z działalnością komisu. Odzew był spory. - Też zostałam oszukana przez tę panią na prawie 100 zł. I jeszcze z pretensjami, że musi mi oddać pieniądze za wózek który sprzedała, gdyż, jak to stwierdziła, musi mieć coś w kasie - napisała jedna z mam. W komisie działała również wypożyczalnia strojów dla dzieci. Udało nam się porozmawiać z byłym klientem punktu. - Jak wypożyczałem kostiumy, to pani była miła. Jak oddawałem stroje w takim samym stanie to stwierdziła, że są zniszczone i chciała za nie pieniądze! Oczywiście nie dałem się nabrać - podkreśla mężczyzna.
Ludzie nie czytają
Właścicielka komisu nie ma sobie nic do zarzucenia. Podpiera się regulaminem komisu, który - jak zaznacza - cały czas znajdował się w widocznym miejscu. - Mój komentarz jest taki, że trzeba zajrzeć do kodeksu cywilnego i mojego regulaminu. Może i dochodziło do takich sytuacji, tylko że te panie nie miały już praw i to wynika z ustawy. Panie podpisując ze mną umowę, musiały zaznaczyć, że zapoznały się z regulaminem. Kilka lat temu miałam już sprawę w sądzie, którą oczywiście wygrałam. Nie chcę nikomu ubliżać, ale ludzie są coraz głupsi - podkreśla właścicielka.
Pozwoliła nam wejść do zamknięgo punktu. Widać przyklejone dwie kartki na kaloryferze, niedaleko wejścia. Są to regulaminy komisu oraz wypożyczalni strojów. Czy cały czas były w tym miejscu? – Na początku leżały na ladzie, ale później przewiesiłam w bardziej widoczne miejsce, żeby klientki widziały. Ale one nigdy nie widzą, ludzie nie czytają regulaminów – mówi właścicielka komisu. – Mój regulamin jest jasny i czytelny, ja nie jestem od pouczania klientów – dodaje.
Nie przypomina sobie, by Joanna Z. odwiedzała jej komis między kwietniem ub. r, a lutym. – W tym czasie przewinęło tutaj się tylu ludzi, że nie jestem w stanie tego potwierdzić, po prostu nie pamiętam – mówi. Podkreśla, że nie trzymała się sztywno punktu 5 regulaminu „Po upływie 100 dni od przyjęcia towaru do komisu, komis może oddać towar na cele charytatywne”. – Wypłacałam paniom pieniądze czasem nawet po półtora roku, nie odliczałam równo 100 dni, a po ich upływie nie oddawałam ludziom towaru – tłumaczy. - Ja też jestem człowiekiem i rozumiem różne sytuacje - uważa.
Kontrowersyjne 100 dni
Z regulaminu komisu wynika m.in. że oddany towar można odebrać, ale należy pokryć koszty manipulacyjne w wysokości 20 proc. wartości towaru.
Najbardziej kontrowersyjny jest jednak zapis, że po upływie 100 dni od przyjęcia towaru, komis może oddać towar na cele charytatywne. - Po 100 dniach mogę ten towar wyrzucić, oddać na cele charytatywne, mogę sprzedać za to, że on wisiał. Przecież to są rzeczy używane. Ja nie zrobię na tym majątku. A czynsz musiałam płacić. Teraz zamykam sklep, więc musiałam te rzeczy zmagazynować. Mam chyba ze 100 kartonów ubrań. A za magazyn też muszę płacić - dodaje.
Co istotne, w innej rozmowie - kiedy przedstawiliśmy się jako „klientka” - właścicielka powiedziała, że od drugiej połowy marca będzie co sobotę wyprzedawać towar, który jej pozostał - wprost z magazynu na os. XXX-lecia.
Zdaniem rzecznika
– Moim zdaniem zapis w regulaminie, w myśl art. 385(1) Kodeksu cywilnego, może rażąco naruszać interesy konsumentki. Uważam, że klauzula bezprawnie ingeruje w prawo własności konsumentki do oddanych w komis rzeczy - mówi Powiatowy Rzecznika Konsumentów w Wodzisławiu Śl., Dariusza Kalembę.
Magdalena Kulok, Anna Stochmiał
Najnowsze komentarze