Sobota, 23 listopada 2024

imieniny: Adeli, Klemensa, Orestesa

RSS

Ukrainka na Śląsku: jeśli narzekacie, zapraszam na Ukrainę

06.01.2015 00:00 red

MARKLOWICE  Tegoroczna „Szlachetna Paczka” trafiła do 60 rodzin z Wodzisławia Śl i okolic. Jedną z nich była rodzina pani Vity z Marklowic. Wdowa z dwójką dzieci przyjechała do Polski z Ukrainy. W naszym kraju mieszka od maja. Stara się o status uchodźcy. Podkreśla, że w niedzielne popołudnie 14 grudnia doświadczyła cudu.

Bożonarodzeniowy cud

- Przyjeżdżając tu jako uchodźca miałam wielkie obawy, ale ufałam Bogu. Wiedziałam, że nie da mi zginąć. I On po raz kolejny zadziałał przez wspaniałych ludzi – nie kryła wzruszenia pani Vita, otwierając wraz z synami kolejne pudła z prezentami, które do jej mieszkania przywieźli wolontariusze „Szlachetnej Paczki”. W nich znajdował się suchy prowiant, który przydał się do ugotowania potraw na świąteczny stół. Ale też rzeczy potrzebne do życia na co dzień – zimowe ubrania i buty, chemia gospodarcza, pralka. Kobieta otwierając kolejne prezenty nie kryła łez wzruszenia. W końcu zakryła oczy. - Nie wiem czy zasłużyłam na tak wiele. Dziękuję wszystkim za tę pomoc – mówiła łamiącym się ze wzruszenia głosem. Wiele powodów do radości mieli chłopcy – 4-letni Natan i 10-letni Dawid. Najbardziej  - co oczywiste - ucieszyli się z zabawek: samochodu na zdalne sterowanie i dźwigu. Dawid otrzymał też plecak do szkoły a Natan komplet kolorowanek. - On uwielbia kolorować, a ja będę miała trochę więcej czasu – przyznaje mama chłopców. Sama była w takim szoku, że nie potrafiła powiedzieć z czego najbardziej jest zadowolona. - Wszystko się przyda. Kurtka, bo wreszcie nie będzie wstyd iść do kościoła. Pralka, bo stara się już kompletnie zepsuła. Proszki, chemia, buty. Tego wszystkiego nie będę musiała kupować. Zostaną pieniądze na rachunki, a jeszcze wczoraj nie miałam pojęcia czym zapłacę za prąd. To jest dla mnie prawdziwy świąteczny cud – mówiła pani Vita.

Wspaniali ludzi

W skompletowanie paczki dla rodziny z Marklowic włączyło się grono kilkunastu osób dobrej woli. Zresztą podobnie było w przypadku większości paczek dla innych rodzin. Rzadko bowiem zdarza się, że całą pomoc, która z reguły składa się z wielu różnych potrzebnych rodzinie rzeczy funduje tylko jedna osoba. - Zazwyczaj jest to grono ludzi, które organizują wspólnie pomoc dla wybranej rodziny – podkreśla Monika Sobik, organizatorka i wolontariuszka „Szlachetnej Paczki”.

- Bo Polacy są cudowni a Polska to wspaniały kraj. Jeśli narzekacie na swoją ojczyznę to zapraszam na Ukrainę, zobaczyć jak tam się żyje. Bardzo cieszę się, że trafiłam właśnie na Śląsk. Ludzie są tu bardzo życzliwi. Pracowałam przez jakiś czas w Warszawie, a tam tyle życzliwości nie ma – podkreśla pani Vita. W Polsce bardzo ceni świąteczne tradycje. - Te chodzenie na roraty, obchody Świętego Mikołaja, przygotowania do świąt, adwent, cała ta duchowa otoczka i świąteczny klimat. Tego na Ukrainie w ogóle nie ma. Nie ma takich świąt, nie ma Świętego Mikołaja. Jest tylko dziadek Mróz, jak za komuny – opowiada pani Vita.

Szczęście i rozpacz

Był rok 2009. Ukraińskie małżeństwo poznało w swojej miejscowości małżeństwo polskich rekolekcjonistów z Czyżowic. Mąż Vity przygrywał na organach w kościele, w którym głoszone były rekolekcje. Rekolekcjoniści zaproponowali małżeństwu ochrzczenie syna Dawida. Jeden z rekolekcjonistów został jego chrzestnym. Polacy załatwili jej mężowi pracę w naszym kraju. - Zaproponowali żebym ja też przyjechała do Polski, bo nie godzi się żeby mąż był tu, a żona z dziećmi tak daleko na Ukrainie. Załatwili nam mieszkanie w Czyżowicach – opowiada kobieta. Już w Polsce, w rydułtowskim szpitalu urodził się im drugi syn – Natan. Problemy zaczęły się kiedy  ciężko zachorował mąż Vity. W grudniu 2010 roku trafił na miesiąc do szpitala. Nie mógł więc pracować. Stracił podstawę do przedłużenia wizy. Rodzina musiała wrócić na Ukrainę. Choroba mężczyzny była na tyle poważna, że wkrótce zmarł. Natan nie miał jeszcze roczku. Wdowa  wraz z dwójką dzieci zamieszkała u swoich rodziców, w centralnej Ukrainie. To był ciężki czas. - Praca od rana do wieczora w gospodarstwie a i tak nie było nas stać na nic. Nawet na to by dzieciom kupić parówkę. Poza tym przez ogrom pracy nie miałam czasu dla synów. Na Ukrainie po lekcjach dzieci wychowuje ulica. Nie ma świetlic. Pełno pijanych na ulicach, chodzą jak żywe trupy. Nie chciałam by moi synowie tak  żyli. Tym bardziej, że w Polsce zobaczyłam, że życie może wyglądać inaczej – opowiada. Po śmierci męża kilkakrotnie przyjeżdżała do Polski, tym razem do Warszawy gdzie podejmowała dorywcze prace. Synów zostawiała na Ukrainie z dziadkami. Taka sytuacja długo jednak trwać nie mogła. - Co z tego, że przysyła się pieniądze, skoro nie można na odległość dać dzieciom miłości – tłumaczy. W maju ponownie przyjechała do Polski, ale na Śląsk. W Jedłowniku zbierała truskawki. Ale chciała mieć ze sobą dzieci. Dlatego kiedy z całą siłą wybuchnął ukraińsko-rosyjski konflikt podjęła decyzję, że będzie starać się o status uchodźcy. Wkrótce dołączyli do niej synowie, a polscy znajomi pomogli znaleźć lokum – dom w Marklowicach, który co prawda został przeznaczony do rozbiórki, ale na razie da się w nim jeszcze mieszkać. Dzięki temu nie trafiła do ośrodka dla uchodźców. - Dziękuję bardzo właścicielce domu, że pozwala nam tu mieszkać, że mamy ciepło – podkreśla.

Czekając na decyzję urzędników

Od września starszy syn Dawid chodzi do marklowickiej szkoły, a młodszy Natan do tutejszego przedszkola. Rodzina utrzymuje się z niewielkiego zasiłku dla uchodźców. I żyje w zawieszeniu. Bo Urząd ds. Cudzoziemców jeszcze nie nadał jej statusu uchodźcy. Vita martwi się, że jej wniosek zostanie odrzucony i będzie musiała wrócić na Ukrainę. Mimo wielu wątpliwości, czy sama da sobie w Polsce radę, chce zostać w naszym kraju. Przede wszystkim dla synów. Obawia się, że na Ukrainie zmarnują sobie życie. - Dawid nie był jeszcze w komunii. Chciałabym, żeby przystąpił do niej w Polsce – kończy.

Artur Marcisz

  • Numer: 1 (738)
  • Data wydania: 06.01.15
Czytaj e-gazetę