Dwa tygodnie makabry w garażu
Trzy tygodnie temu na działce przy ulicy Gołężyców w Syryni policja ujawniła będące w mocno zaawansowanym stadium rozkładu zwłoki. Zostały zabrane i wydawało się, że będzie to koniec dramatycznej historii. Okazało się jednak, że na miejscu pozostawione zostały m.in. włosy i płyny z rozkładającego się ciała. O sprawie poinformował nas jeden z okolicznych mieszkańców. - To co zobaczyłem tam na miejscu po prostu wmurowało mnie w ziemię. Nie rozumiem jak odpowiednie służby mogły to tak zostawić – napisał do nas jeden z mieszkańców Kopca, dzielnicy Syryni, w której doszło do dramatu.
Makabra w otwartym garażu
SYRYNIA Pojechaliśmy w środę na miejsce sprawdzić doniesienia od mieszkańca. Skrzyżowanie ulic Gołężyców, Staffa i Kopcowej znajduje się na tzw. Kopcu w Syryni. Działka, na której doszło do dramatu nie zwraca szczególnej uwagi. W odległości 15 metrów od drogi stoi blaszany garaż. Brama garażu otwarta na oścież, obok samochód. Za garażem mały domek letniskowy. Ot można by pomyśleć, że ktoś przyjechał z miasta na działkę i zamierza coś zrobić. Po chwili jednak odnosi się wrażenie, że nie wszystko jest w porządku. W oczy rzuca się bałagan. Działka jest zarośnięta chaszczami i oznaczona ręcznie opisanymi tablicami „Teren prywatny – przejścia nie ma”. Obok garażu leży wypalony znicz. Auto ma wybitą szybę. Przy blaszanym garażu nozdrza zaczyna drażnić mdławo-słodki zapach. To w tym pomieszczeniu 9 lipca o godz. 10.00 funkcjonariusze policji ujawnili zwłoki. Jak się okazało należały one do kobiety – 52-letniej Bernadety C. zameldowanej na stałe w Pszowie. Ciało wisiało na sznurze w zamkniętym od wewnątrz garażu. Kobieta musiała nie żyć od kilku dni, ponieważ zwłoki były w stanie daleko posuniętego rozkładu. Widok był straszny. Policjanci z komisariatu Gorzyce otwarli garaż w towarzystwie członków rodziny zmarłej. Do odkrycia zgonu doszło po tym, jak siostra 52-latki powiadomiła policję, że od dwóch tygodni nie miała z nią kontaktu.
Nie wszystko zabrano
Dwa tygodnie po zabraniu ciała w garażu nadal widać wiszący sznur, na którym powiesiła się zmarła. Pod sznurem, na podłodze rozłożona czarna folia. Na folii spora ilość rdzawego płynu oraz pukiel włosów. Wejście do środka blokuje niewyobrażalny fetor. Widać jeszcze przewrócone krzesło turystyczne, rower, butle gazowe. I rozrzucone różowe klapki. Jeden w garażu, drugi na zewnątrz obok auta. Po ich wyglądzie można zaryzykować stwierdzenie, że kobieta miała je w chwili śmierci na sobie. Przy wejściu na działkę znaleźliśmy też porzucone lateksowe rękawiczki. Dlatego mieliśmy wątpliwości czy osoby zabierające zwłoki dopełniły wszystkich powinności i czy nie powinny uprzątnąć dokładnie tego miejsca.
Ciało zabrała firma pogrzebowa Stanisława Siory. Ten powiedział, że zrobił wszystko, co do niego należało. - Mieliśmy zabrać zwłoki i to zrobiliśmy. Stał przy nas policjant, który widział, co robimy. Po zabraniu ciała zamknęliśmy drzwi i podparliśmy kółkiem. Uprzątnięcie miejsca należy do rodziny. Mogli to nawet mnie zlecić, np. kilka dni po pogrzebie. Wykonałbym tę usługę, oczywiście za odpłatnością - mówi Stanisław Siora. Mówiliśmy mu, że widzieliśmy na miejscu pęki włosów. Przedsiębiorca wyjaśnia, że kobieta miała na głowie włosy. Przyznaje, że rzeczywiście mogły włosy być na podłodze garażu. - Przy czym wie pan, gdybym miał zabezpieczyć zwłoki na potrzeby sekcji prokuratora, inaczej podszedłbym do zadania. Wtedy ciało byłoby dowodem w śledztwie - dodaje przedsiębiorca. Dał do zrozumienia, że postępowanie ze zwłokami będącymi dowodem jest znacznie ostrożniejsze, niż w przypadku przygotowania ich do wydania rodzinie, i wiąże się z dokładnym przeszukaniem miejsca w celu zabezpieczenia wszystkich fragmentów, odłamków mogących mieć znaczenie w śledztwie. - Wiedziałem, że w tym wypadku prokurator odstąpił od sekcji i mam jedynie zabrać zwłoki - mówi przedsiębiorca.
Pełniący tego dnia dyżur prokurator rzeczywiście zgodził się wydać zwłoki rodzinie bez przeprowadzenia sekcji zwłok. Jednak następnego dnia prokurator Maciej Jaskulski z Prokuratury Rejonowej w Wodzisławiu polecił przetransportować zwłoki celem wykonania sekcji. - Po zapoznaniu się z materiałami postanowiłem zlecić sekcję, ponieważ chciałem mieć pewność, czy na pewno mamy do czynienia z samobójstwem. Sekcja wykluczyła działania osób trzecich - mówi prokurator.
Sanepid: sprawa dla gminy
Zawiadomiliśmy wodzisławski Sanepid, żeby dowiedzieć się, jak się postępuje w tego typu zdarzeniach i czy przypadkiem pozostałości ciała w ogólnodostępnym miejscu nie rodzą niebezpieczeństwa dla ludzi. - Sprawa jest dosyć trudna, postępujemy w niej jak w kilku innych przypadkach w przeszłości. Nie mamy tutaj kompetencji do nakazania komuś czegokolwiek, natomiast zobowiązaliśmy pismem gminę do podjęcia działań mających na celu zamknięcie tego obiektu i dezynfekcję - powiedziała nam Barbara Orzechowska, dyrektor Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Wodzisławiu Śl. - To gmina zgodnie z ustawą o utrzymaniu czystości i porządku ma możliwości wyegzekwowania działań od właścicieli działek, albo zastępczego wykonania i wyegzekwowania środków od właścicieli - dodała. Na pytanie czy istniało zagrożenie dla zdrowia ludzkiego odparła, że jest to teren prywatny więc nikt nie powinien tam chodzić. Przyznała natomiast, że ponieważ mogą się tam kręcić zwierzęta, zobowiązano gminę do zabezpieczenia nieruchomości.
W urzędzie gminy zapewniają, że nie mieli pojęcia o zawartości otwartego na oścież garażu. - Nie mieliśmy żadnych sygnałów od mieszkańców, że jest tam jakiś problem. Byliśmy przekonani, że skoro była tam policja i prokurator to wszystko zostało porządnie zabezpieczone i usunięte. Nie rozumiem jak można było to w tym stanie zostawić – zaznacza sekretarz gminy, oglądając z niedowierzaniem zrobione przez nas zdjęcia.
Rodzina chce zapomnieć
Gmina nie zamierza wykonywać żadnych czynności na działce. - To teren prywatny. Nie wyobrażam sobie by nasi pracownicy mieli tam wchodzić i robić porządek – mówi Leszek Bizoń. O sprawie poinformował natomiast właścicieli działki. Udało nam się porozmawiać z jednym z członków rodziny. Twierdzi, że zmarła unikała kontaktu z rodziną. Miała depresję, chorowała, ale nie chciała dać sobie pomóc. Nasz rozmówca poprosił by uszanować spokój pogrążonej w żałobie rodziny i nie robić ze sprawy sensacji. Kiedy wyjaśniliśmy, że przyjechaliśmy nie po to by rozmawiać o kulisach życia i tragicznej śmierci kobiety, ale w sprawie pozostałości na działce, ten odparł, że nikt z krewnych zmarłej nie miał pojęcia o tym jak sprawy wyglądają. Wyjaśnia, że po tym wszystkim jak byli świadkami odkrycia zwłok krewnej, nikt z nich już potem nie chciał tam wracać. - Proszę zrozumieć byliśmy świadkami strasznego widoku, o którym chcielibyśmy zapomnieć – mówi.
Jak ustaliliśmy na policji śledztwo w sprawie śmierci kobiety zmierza do umorzenia. Działka obecnie nie ma właściciela. Był nim ojciec zmarłej, który jednak zmarł, nie pozostawiwszy ostatniej woli. Krewny zmarłej zapewnił, że w najbliższych dniach zostanie wynajęta firma, która posprząta działkę.
W sobotę dostaliśmy wiadomość, że garaż został zamknięty a auto zabrane.
Tomasz Raudner
Artur Marcisz
„List” do wójta
Za garażem znajduje się domek letniskowy. Otwarty, drzwi leżą odrzucone obok, jakby je ktoś wyrąbał. W środku łóżko, kuchenka gazowa, trochę szafek, przedmioty codziennego użytku, ubrania, puszki po karmie dla kota. I schowany między szafką a łóżkiem czarny kot, który na widok ludzi wychodzi, licząc na coś do zjedzenia. - Ta pani mieszkała tu już chyba z pięć lat. Z tego co mi wiadomo ma rodzinę, do której należy działka. Odwiedzała ją matka, ojciec dopóki żył też ją odwiedzał. Nikomu raczej nie wadziła, ale unikała towarzystwa, więc też nikt specjalnie nie interesował się ani nią, ani tym jak sobie w tej chatce żyła. Podobno miała kiedyś jakiś sklep, który jednak zbankrutował – mówi nam jeden z sąsiadów. Wiadomo na pewno, że kobieta miała zatargi z gminną władzą o czym świadczy napis, jaki prawdopodobnie tuż przed śmiercią pozostawiła na zewnętrznej ścianie domku letniskowego. Swego rodzaju „list” skierowany jest najpewniej do wójta Lubomi Czesława Burka. Znajduje się w nim skarga na komendanta Straży Gminnej Andrzeja Wuwra. Ten sprawy nie chce komentować i odsyła do włodarzy gminy. W Urzędzie Gminy w Lubomi przyznają, że kobieta była w konflikcie z komendantem straży. - To już dość stara sprawa. Ona napisała skargę na komendanta straży, który ją ścigał za brak porządku na działce i nieuregulowaną sprawę wywozu odpadów. Wójt nie chciał tego już później zaogniać, więc zlecił by sprawą zajęły się nasze pracownice z referatu ochrony środowiska. Próbowały ją przekonać do uporządkowania działki, do zakupu kubła na śmieci. Do niej to jednak nie docierało – mówi Leszek Bizoń, sekretarz gminy, którego o sprawę zapytaliśmy pod nieobecność będącego na urlopie wójta Czesława Burka.
Najnowsze komentarze