Sobota, 23 listopada 2024

imieniny: Adeli, Klemensa, Orestesa

RSS

Biały jawi się tam jako bogacz

25.09.2012 00:00 red

W Mozambiku kobieta dożywa tylko 36 lat. W tym czasie rodzi nawet dziesięcioro dzieci.

Siostry misjonarki ze Zgromadzenia Służebnic Ducha Świętego w Raciborzu narażając zdrowie, a nawet życie wybierają miejsca, które – bez względu na czekające je tam niebezpieczeństwa – stanowią wyzwania.

Prawie 10 lat w afrykańskim buszu spędziła siostra Ancilla Bartosik, pielęgniarka i położna. Przygotowując się do ślubów wieczystych, które złożyła w 1998 r., na miejsce swej misji zaproponowała Mozambik lub Angolę. Po kilku latach przygotowań, 19 stycznia 2002 r. w końcu znalazła się w Afryce. Mozambik, do którego trafiła, jest jednym z najbiedniejszych państw. Ponieważ nie znała portugalskiego na tyle, aby iść do pracy w placówce misyjnej, zaproponowano jej naukę języka w Maputo.

W liczącej ponad milion mieszkańców stolicy tego kraju mieszkała pół roku. – Zobaczyłam zatłoczone, pełne gwaru miasto afrykańskie, niczym wielkie targowisko, gdzie handluje się wszystkim, co możliwe. Siostry ostrzegały mnie przed złodziejami, bo biały człowiek jawi się tam jako bogacz. Radziły, by bardziej wartościowe rzeczy, jak zegarek, a nawet krzyż pozostawić w domu. Jednak poza dwoma małymi incydentami, kiedy skradziono mi portfelik i okulary nic poważniejszego mi się nie przydarzyło – mówi siostra. W afrykańskiej kulturze musiała jednak na nowo się odnaleźć, ponieważ dla Afrykańczyka najważniejsze jest, aby usiąść, pogadać, pośmiać się, a pośpiech jest zupełnie nieważny.

Trudno było oddychać

Po sześciu miesiącach pojechała w końcu do buszu. Zatrzymała się na trzy miesiące w misji sióstr „Szarytek” (Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo), gdzie trafiła do bardzo dużego ośrodka zdrowia. Leczono tam m.in. malarię, gruźlicę, trąd, AIDS. W misji tej nie było prądu, w pracy wykorzystywano wyłącznie światło słoneczne. Dzień kończył się więc ok. godz. 20.00. Jako pielęgniarka i położna musiała radzić sobie z każdą chorobą. Możliwości były zaś niewielkie. W porównaniu ze stłoczonym, hałaśliwym miastem w buszu zaskoczyła ją niesamowita przestrzeń, bezdroża, wielość łąk i drzew. Niesamowitą ciszę przerywał jedynie śpiew ptaków i rechot żaby. Na południu, gdzie się znalazła, dodatkowo w scenerię wpisują się chłopcy wypasający bydło. Zupełnie inny Mozambik siostra Ancilla odkryła 2000 km dalej, na północy, gdzie odesłano ją do rodzimej misji Zgromadzenia Służebnic Ducha Świętego. Przywitał ją panujący tam jeszcze bardziej gorący i wilgotny klimat. Trudno było nawet oddychać. Dlatego bardzo wolno wchodziła w swoje obowiązki, by organizm stopniowo przyzwyczaić do nowych warunków. – Zajmowałam się poparzonymi dziećmi, ludźmi ukąszonymi przez żmije, skorpiony, pogryzionymi przez dzikie psy, a także z różnymi innymi ranami. Spotkałam się tam z wielością problemów skórnych, jak np. wrzodami czy grzybicami. Choroby te związane są ze stylem życia mieszkańców, a więc sposobem odżywiania się, niższą odpornością, niedostateczną higieną wynikającą z braku wody – opowiada.

Na północy w powiecie Monapo, wśród plemienia Macua (Makhuwa) s. Ancilla przeżyła siedem lat, a więc większość czasu spędzonego w Mozambiku. Zachwycili ją mieszkający tam ludzie. Niewielkiego wzrostu, drobni, niezwykle prości, bardzo różnili się od swych wysokich i silniejszych rodaków z południa. Siostra Ancilla z nostalgią wspomina tubylców – spokojnych, pogodnych, lubiących żartować. Życie ich toczy się powoli, czyli „wakhani”, a filozoficzne: „jak pójdziesz powoli, to dojdziesz daleko” jest konsekwencją panującego tam gorącego klimatu.

Śmiertelność jest bardzo duża

Upowszechniając oświatę zdrowotną dla chrześcijan – przez wiele lat nie mając własnego samochodu – siostry jeździły ciężarówkami do różnych miejscowości w buszu. – Ponieważ nie zawsze miałyśmy leki i możliwość leczenia środkami farmakologicznymi, dlatego wiedzę zdobytą podczas szkoleń z medycyny naturalnej na temat roślin leczniczych oraz przygotowywanych z nich maści, nalewek i syropów przekazywałyśmy liderom, którzy z kolei pomagali swoim ludziom w potrzebie – wyjaśnia s. Ancilla. Przyznaje, że czasem w obrębie 10 – 20 km nie działał żaden ośrodek zdrowia, a w stworzonych punktach socorrista, czyli ratownika były wyłącznie leki na ból głowy, malarię i jakieś podstawowe antybiotyki. – Brak dostatecznej wiedzy i środków medycznych sprawia, że śmiertelność tam jest bardzo duża. Dodatkową komplikacją w niesieniu pomocy są lokalne wierzenia, zgodnie z którymi tubylcy zasięgają porad u swojego szamana i poddają się jego decyzjom.

Wszystko przenoszą na głowie

Siostry uczą tubylców udzielania pierwszej pomocy np. w przypadku ukąszeń. W buszu żmije są na porządku dziennym zarówno w domu, wokół domu, ale też na polach uprawnych, w zbiornikach wodnych czy na bagnach, gdzie Macua zbierają palemki do robienia mat i koszyków. – Lubiłam odwiedzać wioski, w których zwykle przebywałam przez kilka dni. Ludzie z północy jedzą przede wszystkim karakhatę, czyli maniok (mandiocę), którego korzenie suszą i mielą w ogromnym moździerzu (pilao), a następnie gotują. Prace te wykonują głównie kobiety, które również ubijają kukurydzę i czyszczą ryż z łusek. Do manioku jedzą małe suszone w piasku i soli rybki – nikhusy oraz specjalne sosy z grochu, cebuli i pomidorów. Wspaniale smakuje też mathapa – ubite w moździerzu liście z jadalnych roślin zielonych, np. z dyni, słodkiego ziemniaka, manioku, do których dodaje się ubite orzeszki ziemne lub kokos i cebulę. Wszystkie potrawy przygotowywane są na ognisku w dwóch garnkach – wspomina s. Ancilla. Macua jedzą raz dziennie i muszą najeść się do syta, aby podołać różnym pracom. Wolą też jeść po południu, aby nie kłaść się do snu z pustym żołądkiem. Jeśli jest czas zbiorów, wówczas przygotowują dwa „ciepłe” posiłki. – Kobiety dzień rozpoczynają od wyjścia w pole, znoszą chrust, wodę, rozpalają ogień, gotują obiad, piorą w rzece, dlatego nawet nie mają czasu na poranny posiłek. Praca ta jest bardzo wyczerpująca, gdyż wszystko trzeba przenosić na głowie, czasem po kilka kilometrów. Wodę czerpią ze studni, a gdy takiej nie ma w okolicy, sami wykopują ją w ziemi. Woda z niej jest zwykle brudna i przyczynia się do wielu chorób, np. cholery, czy różnych biegunek. Nie ma jednak innej możliwości, by przeżyć. Średnia życia kobiet to 36, a mężczyzn – 38 lat. Dlatego rzadko można spotkać ludzi starszych. Kobiety rodzą wiele, nawet ponad dziesięcioro dzieci – opowiada s. Ancilla. – Ludzie są bezradni wobec natury, trudne jest nawet patrzenie na ich walkę o przetrwanie. Oni jednak są bardzo dzielni, mówią „Pan Bóg jest ojcem, Bóg jest wielki” – a powiedzenia te zaskakują nawet nas misjonarzy, ucząc pokory – przyznaje s. Ancilla.

Ewa Osiecka

  • Numer: 39 (620)
  • Data wydania: 25.09.12